Do Konstantego, syna Konstantego, Gałczyńskiego i jego poezji mam stosunek dość osobisty, odkąd jeszcze w czasach szkoły podstawowej wpadł mi w ręce zbiór „Serwus, madonna”. Od tamtej pory, mimo przelotnego zainteresowania różnymi innymi poetami, to właśnie do Gałczyńskiego zachowałem największy sentyment.
Koń też by pisał wiersze
[Konstanty Ildefons Gałczyński „Szarlatanów nikt nie kocha” - recenzja]
Do Konstantego, syna Konstantego, Gałczyńskiego i jego poezji mam stosunek dość osobisty, odkąd jeszcze w czasach szkoły podstawowej wpadł mi w ręce zbiór „Serwus, madonna”. Od tamtej pory, mimo przelotnego zainteresowania różnymi innymi poetami, to właśnie do Gałczyńskiego zachowałem największy sentyment.
Konstanty Ildefons Gałczyński
‹Szarlatanów nikt nie kocha›
„Szarlatanów nikt nie kocha” to pierwszy tom dzieł zebranych Gałczyńskiego, obejmujący wszystkie (w tym kilka dotychczas publikowanych rzadko lub w ogóle) wiersze napisane aż do roku 1947, kiedy to poeta, po latach uwięzienia w niemieckim obozie jenieckim (Stalag Altengrabow) i powojennej tułaczce wreszcie powrócił do kraju. Jednak to właśnie w latach 20. i 30. Gałczyński pisał najwięcej, stopniowo urastając od stosunkowo nieznanego nikomu poety do nonkonformisty gotowego krytykować wszystko i wszystkich, od Sanacji i „ojca Sławka” poczynając, na takich tuzach międzywojnia jak Tuwim i Słonimski kończąc.
Kąśliwe, ociekające jadem pióro Gałczyńskiego może i dokuczyło niejednemu z jemu współczesnych, dziś jednak pozostaje dla czytelników źródłem doskonałej zabawy, kiedy obok radiowych speakerów pojawiają się także speakerzyce, kiedy „Miły prof. Rybarski stał jak konfederat barski”, kiedy mon cher rymuje się z ZSRR, „Strzelca” z Goebbelsa, a dziecko z Rosją Sowiecką. Fantazji zresztą twórcy nie brakowało, co widać w słynnym „Balu u Salomona” („tym balu, co się tylko zaczyna”), „Końcu świata. Wizjach świętego Ildefonsa czyli Satyrze na Wszechświat” („neopapiści, co byli trochę marksiści”) czy „Nocy listopadowej” (będącej na poły znakomitą, liryczną i smutną pamiątką powstania, jak i kwaśną satyrą na organizację jego setnej rocznicy).
Politycznie był Gałczyński faktycznie „niebezpiecznym poetą” (jak o sobie pisał w „Słowach zwycięskich”), gotów pisać o wszystkim i wszystkich w sposób dalece odbiegający od ustalonych norm. Choć ostrzegał, że „u nas, uważasz, trzeba z prądem”, sam jednak niewiele się tym „prądem” przejmował pisząc takie wiersze jak „Wielkanocna spowiedź Kiciusia”
(…więc biedny Kiciuś, że był pobożny, jak co roku
poszedł się spowiadać do Bezpartyjnego Bloku,
a tam stał konfesjonał i dla grzeszników pięć ławek,
a w konfesjonale siedział ze strasznym okiem ojciec Sławek),
kapitalne „Skumbrie w tomacie” czy ponadczasowy „Rząd a społeczeństwo”.
Jednak rola poetyckiego prześmiewcy („któryś był taumaturga, bufon i hochsztapler”) nie była jedyną (nawet jeśli, w połączeniu z absurdalnymi skeczami z „Teatrzyku Zielona Gęś”, dominującą) twarzą Gałczyńskiego. Pomiędzy rozmaitymi żartami słownymi, bezpośrednimi prztyczkami skierowanymi na prawo (ONR) i lewo (komuniści, socjaliści i „Pardon, ZSRR”) znalazło się wiele miejsca na prawdziwie romantyczną i liryczną poezję, często kierowaną do żony Gałczyńskiego, Natalii („Ludowa zabawa”, „Satyra na żonę”, „Srebrna akacja”), lub do jego córki, Kiry („»Jubileuszowa« rozmowa z Kirą”, „Wielkanoc mojej córki”).
Nie unikał poeta przeróżnych literackich eksperymentów, inspirując się najlepszymi. Warto tu wspomnieć o zahaczającym o pastisz „Lewą marsz” Majakowskiego „Szturmie” z roku 1923 czy kapitalnej wariacji na temat „Boskiej komedii” Dantego w „Piekle polskim”:
Oto zobaczysz obraz Piekieł nowy
i phantasmata oglądniesz olbrzymie
i najgroźniejszy krąg, bo poetowy.
W tymże piekle, w wizji Gałczyńskiego, cierpią Tuwim, Słonimski i inni Skamadryci. Nie zabrakło też limeryków, których sztuk sześć poeta prezentuje w „Limericks, czyli czar bredni”.
Zabawne i prześmiewcze teksty stanowiły niejako obronę twórcy przed rzeczywistością dwudziestolecia. Sam, nie bez ironii, pisał, że „jeżeli za mało rymów w tym co piszę, to dlatego, że za mało słodyczy mam w życiu”, czy też, bardziej dobitniej w krótkim „Rząd a społeczeństwo”. O satyrycznej aktywności Gałczyńskiego podczas krótkiego (dwuipółletniego) pobytu w Wilnie wspominał w jednym ze swoich esejów Masłoń.
Sytuację zmienił wybuch wojny, którą, po porażce Polski we wrześniu 1939 roku, poeta spędził jako więzień niemiecki w Stalagu Altengrabow. Nie porzucił jednak pisania. Teksty stworzone w niewoli oraz krótko po wyzwoleniu były zupełnie inne od tych przedwojennych. Choć wciąż zachwycają niektórymi sformułowaniami (jak wiatr, który „pachniał wstążkami dziewcząt”), pobrzmiewa w nich zupełnie inny, poważniejszy ton, tak różny od swobody charakterystycznej dla tekstów przedwojennych. Miał zresztą Gałczyński bardzo dużo szczęścia: jako oficer Wojska Polskiego zamknięty w jednym z niemieckich obozów uniknął wielu koszmarów wojny.
Nim w 1947 roku poeta wrócił do kraju, odwiedził Paryż (gdzie powstały m.in. „Kolęda paryska” i szkic „Notatek z nieudanych rekolekcji paryskich”) i Brukselę („Bruxelles”, „Po Brukseli chodzę pijany”). Nie powinno dziwić, że właśnie na ostatnim wierszu, którego szkic powstał w 1946, kończy się pierwszy tom wierszy zebranych. Zjawienie się w nowej, powojennej Polsce kończyło pewien istotny etap, zarówno w życiu, jak i w twórczości Gałczyńskiego.
Jedyne zastrzeżenie, które mogę mieć do najnowszego wydania wierszy Gałczyńskiego to brak indeksu. Dla kogoś, kto twórczość poety zna i pamięta, konieczność przedzierania się przez chronologiczny spis treści w poszukiwaniu tego jednego, konkretnego wiersza (który, na dodatek, może znajdować się w tomie drugim), stanowi nie lada wyzwanie. Nawet poszukiwanie wierszy już przeczytanych (kilku potrzebowałem na potrzeby tej recenzji) stanowi prawdziwy kłopot i wiele minut wyjęte z życia. Poza tym jednak każdy miłośnik Gałczyńskiego powinien się czuć w pełni usatysfakcjonowany: są wszystkie wiersze, jest także obszerny dodatek zawierający informacje o miejscach ich pierwszej publikacji oraz, w niektórych przypadkach, także kilka słów na temat tła historycznego. Nie są to jednak przypisy w pełnym znaczeniu tego słowa i czytelnik wiedzieć to i owo na temat dwudziestolecia musi, by w pełni docenić ciętą ironię niektórych wierszy.