W Polsce po raz pierwszy Brianem Lumleyem zainteresowało się na początku lat dziewięćdziesiątych wydawnictwo Phantom Press. Były to czasy postkomunistycznej odwilży wydawniczej, gdy półki naszych księgarń zalało mnóstwo książek w kuszących, kolorowych okładkach. Sporo wydawało się wtedy horrorów, wychodziły pierwsze Kingi, Mastertony i (o zgrozo) nadspodziewanie u nas popularne produkcje Guya N. Smitha. Lumley troszkę zaginął w zalewie tych powieści i powieścideł, aczkolwiek zyskał wierne grono sympatyków. Niestety, wydawnictwo Phantom Press zdążyło wydać tylko pierwsze pięć tomów, nim padło, gdy nadszedł kryzys rynku wydawniczego.
Zdziwniej i zdziwniej
[Brian Lumley „Nekroskop” - recenzja]
W Polsce po raz pierwszy Brianem Lumleyem zainteresowało się na początku lat dziewięćdziesiątych wydawnictwo Phantom Press. Były to czasy postkomunistycznej odwilży wydawniczej, gdy półki naszych księgarń zalało mnóstwo książek w kuszących, kolorowych okładkach. Sporo wydawało się wtedy horrorów, wychodziły pierwsze Kingi, Mastertony i (o zgrozo) nadspodziewanie u nas popularne produkcje Guya N. Smitha. Lumley troszkę zaginął w zalewie tych powieści i powieścideł, aczkolwiek zyskał wierne grono sympatyków. Niestety, wydawnictwo Phantom Press zdążyło wydać tylko pierwsze pięć tomów, nim padło, gdy nadszedł kryzys rynku wydawniczego.
Brian Lumley to bardzo popularny brytyjski pisarz, specjalizujący się w horrorze. W swoim dorobku ma blisko pięćdziesiąt powieści; większość wchodzi w skład kilku tworzonych przez autora cykli, z których niewątpliwie najpopularniejszym jest seria „Nekroskop”. Pierwszy tom (zatytułowany po prostu „Nekroskop”) był samodzielnym utworem i ukazał się w roku 1986. Spotkał się z dość przychylnym przyjęciem, więc, jak to zwykle bywa, zachęcony sukcesem autor szybko powiększył powieść do rozmiarów wpierw try-, a następnie pentalogii. Kontynuacją wątków pierwszych pięciu tomów „Nekroskopa” była trylogia „Vampire World”, która odniosła olbrzymi sukces i zapewniła autorowi światową sławę. Zaczęto wznawiać serię od nowa, sprzedawać prawa do wydań zagranicznych, a autor zakasał rękawy i zabrał się za pisanie kolejnych kontynuacji. W chwili obecnej cała seria liczy sobie trzynaście części i (ponoć) została już ostatecznie zakończona kolejną podtrylogią „E-Branch”. „Nekroskop” publikowany jest w szesnastu krajach i sprzedał się w ponad czterech milionach egzemplarzy. Uff, trzeba przyznać, statystyki robią wrażenie…
W Polsce po raz pierwszy Brianem Lumleyem zainteresowało się na początku lat dziewięćdziesiątych wydawnictwo Phantom Press. Były to czasy postkomunistycznej odwilży wydawniczej, gdy półki naszych księgarń zalało mnóstwo książek w kuszących, kolorowych okładkach. Sporo wydawało się wtedy horrorów, wychodziły pierwsze Kingi, Mastertony i (o zgrozo) nadspodziewanie u nas popularne produkcje Guya N. Smitha. Lumley troszkę zaginął w zalewie tych powieści i powieścideł, aczkolwiek zyskał wierne grono sympatyków. Niestety, wydawnictwo Phantom Press zdążyło wydać tylko pierwsze pięć tomów, nim padło, gdy nadszedł kryzys rynku wydawniczego. Lumleyem nie zainteresowało się żadne z nowopowstałych wydawnictw, autor począł obrastać w Polsce w legendę, a jego książki na aukcjach internetowych i w antykwariatach osiągały astronomiczne ceny. Sytuacja zmieniła się w tym roku, za wznawianie Lumleya wzięło się mało znane krakowskie wydawnictwo Vis-a-vis/Etiuda.
Zacznijmy od dziegciu: książka poraża szpetotą okładki. Jeśli wydawca chciał zaoszczędzić sobie trudu wydawania kolejnych tomów, to chyba zrobił wszystko, co się dało – okładka odpycha i zupełnie niknie na księgarskiej półce. Nie najlepiej jest także w środku: sporo literówek, kilka akapitów, którym coś zżarło początki i końce linii, świecąca bielą strona, z której wyparowała ilustracja. Demoniczny śmiech wampira raz zapisywany jest jako „Ha! Ha! Ha!”, kiedy indziej zaś „Cha! Cha! Cha!” (niby obie formy poprawne, ale wypadałoby zdecydować się na jedną). Ostatnia strona informuje, że prawa autorskie należą do niejakiego Briana Lamleya. Cóż, nienajlepszy to start, przejdźmy zatem do treści.
A treść jest nader interesująca, choć warto przed lekturą uprzedzić, że nie należy do książki podchodzić jak do horroru, bo do typowego przedstawiciela gatunku bardzo jej daleko. Głównym bohaterem cyklu jest sierota Harry Keogh, którego w pierwszym tomie obserwujemy w kilku rozdziałach – scenach z dzieciństwa i wczesnej młodości. Harry jest nastolatkiem dziwacznym, zamkniętym w sobie, niepotrafiącym porozumieć się z rówieśnikami (nieszczególnie mu zresztą na tym zależy). Posiada za to nadnaturalne zdolności, jest nekroskopem – człowiekiem potrafiącym porozumieć się z umarłymi. Wizja świata pozagrobowego jest dość przerażająca, po śmierci umysły (dusze?) ludzi żyją dalej, zachowują świadomość i wszystkie wspomnienia, lecz skazane są na wieczną samotność, tkwiąc we własnej przestrzeni, niezdolne do porozumienia się z innymi umarłymi. Mogą tylko komunikować się z obdarzonymi odpowiednimi zdolnościami ludźmi. Harry jest jednym z nich. Odnosi się do umarłych z szacunkiem, a ci, złaknieni rozmowy, chętnie dopuszczają go do swoich tajemnic. Mało tego, Harry potrafi przejmować ich zdolności, dzięki czemu w bardzo młodym wieku zostaje wybitnym pisarzem czy błyskawicznie uczy się sztuk walki. Dziwne? Na razie nie tak bardzo. Rozdziały o Harrym poprzeplatane są historią Borysa Dragosaniego, Wołocha, nekromanty obdarzonego zdolnością wydobywania sekretów z umysłów nieboszczyków poprzez spożywanie ich ciał! Borys często wraca do ojczystej Rumunii, gdyż zna tajemnicę pochowanego tam członka rodziny Ferenczych, starego wampira, który został ongiś zabity; oprawcy nie dopełnili jednak wszystkich potrzebnych rytuałów i Tibor Ferenczy nadal, resztkami sił, żyje w swoim grobie. Dragosani chce wydobyć od niego sekrety wampirów, aby stać się jednym z nich. W trakcie ich mentalnych rozmów poznajemy historię wampirów i przede wszystkim Lumleyowską wersję tychże, różniącą się od przyjętego przez popkulturę obrazu krwiopijcy.
Na oba wątki, Harry′ego i Dragosaniego, nałożona jest… powieść szpiegowska. Tak! Otóż od dawien dawna każdy z wywiadów światowych mocarstw ma komórkę zajmującą się sprawami paranormalnymi, werbującą i wykorzystującą ludzi o nadzwyczajnych zdolnościach: prekognitów, telepatów, nekromantów czy telegnostyków (wykrywaczy, wychwytujących „uzdolnionych”). Dragosani pracuje dla wywiadu rosyjskiego, z kolei Harrym, którego umiejętności są niebywale potężne, interesują się Brytyjczycy. Doszedłszy do tego momentu, ostatecznie tracimy przeświadczenie, że czytamy klasyczną opowieść grozy. „Nekroskop” wydaje się być całkiem udanym połączeniem horroru i powieści szpiegowskiej. Czy też wydawałby się, gdyby nie zakończenie, bo to dopiero początek dziwów. Tocząca się dość spokojnie akcja nabiera tempa, osiągając w końcówce prędkość japońskiej kolei. Ostatnie kilkadziesiąt stron oszałamia: pojawia się Möbius (tak, ten od zakręconej wstęgi), szalejący wampir, jedna z postaci biblijnych i armia zombich (krymskich Tatarów poległych w 1579 roku), wojna wywiadów, alternatywne rzeczywistości i przyszłości, a Harry zyska umiejętność swobodnego podróżowania w czasie i przestrzeni, upodobniając się do jakiegoś komiksowego superbohatera.
Trudno ocenić cykl tylko po pierwszym tomie, gdyż powieść to niebywale zagmatwana. Od natłoku dziwaczności najbardziej cierpią postacie. Horrory przyzwyczaiły nas do długich obyczajowych wstępów, po których następuje powolne wprowadzanie niesamowitości, tak by bohaterowie mieli czas wiarygodnie zareagować. „Nekroskop” początkowo też jest taki, ale im dalej, tym gorzej. Za dużo tego. Gdyby reakcje Harry′ego miały być wiarygodne, trzeba by na jego dziwowanie się światu poświęcić dobrych kilka tysięcy stron. Ale i podejście do powieści jako do horroru nie jest chyba najwłaściwsze. To raczej horrorowy odpowiednik space-opery, w którym wizja usprawiedliwia naciągane realia; powieść przygodowa, groza, sensacja i fantasy w jednym. Co najważniejsze, mieszanka ta jest oryginalna, strawna i przyjemna w lekturze. Przeczytawszy pierwszy tom, trudno powiedzieć, czy cykl trzyma poziom, jednak rzesze fanów na świecie sugerują, że pewnie tak. Cóż, z pewnością warto się przekonać, w którą stronę Lumley skręci.