Rosyjska literatura ma się świetnie. Tak przynajmniej można sądzić po książkach rosyjskich pisarzy w coraz większych ilościach wydawanych obecnie w Polsce. Wiktor Pielewin, Siergiej Łukianienko, Jurij Drużnikow czy Władimir Sorokin to nazwiska, które powinien znać każdy, kto interesuje się współczesną beletrystyką naszych jeszcze nie tak dawnych wschodnich sąsiadów. „Lód” – druga wydana w naszym kraju powieść Sorokina – to bez wątpienia dzieło wybitne. I zarazem kolejny dowód na potwierdzenie powyższej tezy.
Rosyjskie kręgi piekieł
[Władimir Sorokin „Lód” - recenzja]
Rosyjska literatura ma się świetnie. Tak przynajmniej można sądzić po książkach rosyjskich pisarzy w coraz większych ilościach wydawanych obecnie w Polsce. Wiktor Pielewin, Siergiej Łukianienko, Jurij Drużnikow czy Władimir Sorokin to nazwiska, które powinien znać każdy, kto interesuje się współczesną beletrystyką naszych jeszcze nie tak dawnych wschodnich sąsiadów. „Lód” – druga wydana w naszym kraju powieść Sorokina – to bez wątpienia dzieło wybitne. I zarazem kolejny dowód na potwierdzenie powyższej tezy.
Przeglądając notki informacyjne i recenzje dotyczące twórczości Władimira Sorokina, nie sposób natknąć się na opinie pisarzowi nieprzychylne. Polski wydawca „Lodu” powołuje się nawet na zdanie niejakiego Wiktora Sonkina, który na łamach anglojęzycznej gazety „The Moscow Times” uznał autora „Kolejki” za „jedynego żyjącego rosyjskiego pisarza, który zasługuje na miano klasyka”. I chociaż do tego typu enuncjacji podchodzę zazwyczaj z dużą rezerwą, po lekturze powieści doszedłem do wniosku, że oświadczenie to może być jak najbardziej prawdziwe. 50-letni dzisiaj Sorokin dotychczas był znany w Polsce z opublikowanej przed 17 laty – a więc na tyle dawno, że można już było o niej zapomnieć – powieści „Kolejka” oraz kilku drobiazgów, które pojawiły się w „Literaturze na Świecie” w latach 1996 i 2001 (między innymi fragmentów „Moskwy”, „Geologów” i „Nocnych gości”). Dla osób znających te utwory „Lód” może być sporym zaskoczeniem – najważniejsze jednak, że pozytywnym.
Akcja pierwszej części powieści rozgrywa się współcześnie w Moskwie. Poznajemy troje mieszkańców rosyjskiej stolicy, którym dane jest przeżyć makabryczną przygodę rodem z tandetnego horroru. Pewnego dnia wszyscy zostają uprowadzeni i poddani upiornemu rytuałowi – porywacze, nie zważając na protesty i zagrożenie utratą życia porwanych, okładają ich po piersiach potężnym lodowym młotem. Tak długo, aż… przemówią ich serca. Na początku trudno dociec, co zdecydowało o doborze ofiar, skoro są wśród nich niestroniący od narkotyków dwudziestokilkuletni student, którego codzienne życie sprowadza się do imprezowania i zaliczania kolejnych panienek, niewiele od niego starsza prostytutka oraz bardzo wpływowy prawnik mający kontakty nie tylko w świecie władzy, ale i mafii. Dopiero gdy przeżyjemy wraz z nimi całą ceremonię „przebudzenia”, poznamy ich wspólny mianownik – wygląd. A konkretnie – jasne włosy i niebieskie oczy. Podobnymi cechami zewnętrznymi charakteryzują się zresztą ich oprawcy, co szybko okazuje się nie przypadkiem, ale prawidłowością.
Świat po „przebudzeniu” na pozór wydaje się taki sam – ludzie poddani rytuałowi nie przechodzą na żadną „drugą stronę”, nie zdobywają nagle ponadnaturalnych mocy, nie zostają superbohaterami ani czarodziejami. A jednak ujawnia się ich pewna niecodzienna umiejętność, która całkowicie ich odmienia – potrafią porozumiewać się ze sobą sercami. Kim zatem są? Skąd się wzięli? Ilu ich jest na Ziemi? Od jak dawna polują na sobie podobnych?… Odpowiedzi na te i dziesiątki innych pytań, które cisną się uważnemu czytelnikowi na usta, Sorokin udziela w drugiej części powieści. Jej akcja rozgrywa się w przeszłości, a wydarzenia szczegółowo relacjonuje nam jedna z przebudzonych, Hram. Przy okazji autor rozprawia się z historią Związku Radzieckiego, krótko, ale za to niezwykle precyzyjnie i dosadnie kreśląc przerażający obraz epoki stalinowskiej. Ramy czasowe tego fragmentu spinają dwa wydarzenia – z jednej strony wybuch wojny niemiecko-radzieckiej, z drugiej – gorbaczowowska pieriestrojka
*). Na 150 stronach Sorokin daje niezwykle intrygujący wykład z historii Kraju Rad, oczywiście umiejętnie wplatając między historyczne fakty postaci fikcyjne i intrygę rodem z powieści science fiction.
Mimo to mam poważne wątpliwości, czy „Lód” można uznać za powieść jednoznacznie fantastyczną. Owszem, fantastyczny jest punkt wyjścia, ale z formalnego punktu widzenia powieści tej znacznie bliżej do historycznego dramatu politycznego (część druga) bądź współczesnego obyczajowego thrillera (część pierwsza). Elementy fantastyczne służą pisarzowi jedynie jako pretekst do przemycenia kilku prawd o kondycji ludzkiej na progu nowego stu- i tysiąclecia. Tak naprawdę stylistyczne klasyfikacje schodzą jednak na plan dalszy, kiedy, dotarłszy już do ostatniej strony powieści, zdajemy sobie sprawę, że „Lód” to dzieło wybitne. Może nawet na swój sposób prorocze, choć to stwierdzić będą mogli dopiero nasi potomkowie.
Powieść Sorokina przypomina nieco literacki patchwork (co dziwić nie powinno, skoro wcześniej pisarz uchodził za czołowego przedstawiciela rosyjskiego postmodernizmu) – niemało w „Lodzie” odniesień do innych dzieł literackich i do klasyki kina. Można doszukać się w tej książce wpływów fantastyki religijnej, literatury łagrowej, satanistycznego horroru. Ale przede wszystkim „Lód” jest dialogiem z filozoficznymi dziełami Fryderyka Nietzschego i jego koncepcją nadczłowieka (opisaną w takich dziełach, jak: „Antychrześcijanin”, „Poza dobrem i złem” i „Zmierzch bożyszcz”), z której pełnymi garściami czerpali ideologowie nazizmu. Z drugiej zaś strony nie da się pominąć wpływu, choć już znacznie mniejszego, „Biesów” Dostojewskiego. O ile jednak w „Biesach” mamy do czynienia ze spiskiem anarchistów (czyli politycznym), o tyle spisek przygotowywany w „Lodzie” ma podłoże czysto mesjanistyczne (a więc religijne). Do tego gnostyckiego sosu autor dorzuca jeszcze wykoncypowane przez siebie rozwiązanie tajemnicy meteorytu tunguskiego. I choć najprawdopodobniej nijak nie zbliża nas ono do rzeczywistego wyjaśnienia tej zagadki, to w książce prezentuje się bardzo atrakcyjnie. Aż chce się w to uwierzyć!
„Lód” jest lekturą tyleż fascynującą, co niepokojącą. W dużej mierze dzięki zawartemu w pierwszej części powieści obrazowi współczesnej Rosji. Nie sposób przejść obok niego obojętnie, tym bardziej że obrazy nakreślone przez Sorokina na długo zapadają w pamięć dzięki plastyczności i mistrzowskiemu operowaniu językiem. Przez pryzmat i zarazem oczyma studenta, prostytutki i zamieszanego w ciemne interesy prawnika poznajemy Rosję, o istnieniu której prezydent Putin chciałby zapewne jak najszybciej zapomnieć. Idąc śladem Sorokina, dane nam jest przejść przez wszystkie kręgi rosyjskiego piekła, sięgnąć dna, by… „przebudzić się”, jak bohaterowie „Lodu”. Tyle że nasze „przebudzenie” będzie zupełnie inne – „Lód” otworzy nam oczy na świat, w jakim żyjemy, na jego wynaturzenia, odhumanizowanie, ale też na zagrożenia czyhające ze strony tych, którzy obiecują nam „zbawienie” (czytaj: sekt). Sorokinowi blisko jest do nieco młodszego Wiktora Pielewina. Łączy ich przede wszystkim bijąca z kart ich powieści – jakkolwiek patetycznie czy też banalnie to zabrzmi – troska o ojczyznę. Troska, która nakazuje im piórem walczyć z ekipą Władimira Putina.
W ubiegłym roku w Rosji ukazał się ciąg dalszy – a w zasadzie prequel – „Lodu”, zatytułowany „Путь Бро”. Mam nadzieję, że na polskie tłumaczenie tej powieści nie będziemy musieli długo czekać.
*) Młodszym czytelnikom należy się wyjaśnienie. Określenie to zostało zaczerpnięte z książki pierwszego sekretarza KC KPZR Michaiła Gorbaczowa „Przebudowa i nowe myślenie”, stanowiącej program polityczny radzieckich komunistów, którzy w połowie lat 80. ubiegłego wieku zdecydowali się na powolną reformę systemu.