Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Brian Staveley
‹Miecze cesarza›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiecze cesarza
Tytuł oryginalnyThe Emperor’s Blades
Data wydania8 września 2015
Autor
PrzekładJerzy Moderski
Wydawca Rebis
CyklKronika Nieciosanego Tronu
ISBN978-83-7818-693-9
Format632s. 132×202mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Diabeł tkwi w szczegółach a Pradawne Zło zabija kozy
[Brian Staveley „Miecze cesarza” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Brian Staveley najwyraźniej zapragnął stworzyć poczytny cykl fantasy wedle sprawdzonych receptur. Wielbiciele historii o bohaterach stających przeciw Pradawnemu Złu mogą liczyć na kilkanaście godzin lektury spełniającej ich oczekiwania. Pozostali mogą sobie darować.

Beatrycze Nowicka

Diabeł tkwi w szczegółach a Pradawne Zło zabija kozy
[Brian Staveley „Miecze cesarza” - recenzja]

Brian Staveley najwyraźniej zapragnął stworzyć poczytny cykl fantasy wedle sprawdzonych receptur. Wielbiciele historii o bohaterach stających przeciw Pradawnemu Złu mogą liczyć na kilkanaście godzin lektury spełniającej ich oczekiwania. Pozostali mogą sobie darować.

Brian Staveley
‹Miecze cesarza›

EKSTRAKT:50%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiecze cesarza
Tytuł oryginalnyThe Emperor’s Blades
Data wydania8 września 2015
Autor
PrzekładJerzy Moderski
Wydawca Rebis
CyklKronika Nieciosanego Tronu
ISBN978-83-7818-693-9
Format632s. 132×202mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Cykli fantasy o młodych ludziach, którzy zdobywają moc oraz sojuszników i rozpoczynają walkę z Mrocznymi a Plugawymi Siłami (które w zamierzchłej przeszłości podobno zostały pokonane, ale jak się okazuje nie do końca) były już setki. Czytając „Miecze cesarza”, miałam nieodparte wrażenie, jakby Brian Staveley uważnie przestudiował kilka książek bądź internetowych poradników spod znaku „jak napisać bestseller fantasy” a następnie pracowicie odhaczał kolejne punkty.
Trud się najwyraźniej opłacił, skoro powieść zdobyła przyznawaną przez czytelników nagrodę im. Davida Gemmela w kategorii najlepszego debiutu. Na plus trzeba policzyć „Mieczom…” całkiem przyzwoity styl, dzięki któremu czyta się je szybko i gładko. Autor dość zgrabnie przeskakuje pomiędzy rozdziałami poświęconymi poszczególnym postaciom. Choć już sama akcja toczy się bardzo powoli – przez większość książki bohaterowie tkwią w miejscu, a główny wątek zaczyna rozwijać się dopiero pod koniec.
Wielu odbiorców zapewne polubiło bohaterów, ci jednakże są gromadką do bólu typową. Trójka protagonistów to dzieci cesarza – wojownik, mnich i kobieta. Ten pierwszy w dzieciństwie wstąpił na szkolenie dla przyszłych członków oddziałów spec-komanda, którego żołnierze latają na wielkich ptakach (a poza tym odziani są w czerń, nie mogą posiadać małżonków i całe swoje życie mają poświęcać obronie ojczyzny, skąd ja to znam…). Przez większość książki doskonali swoje umiejętności i w pewnym momencie zdobywa drużynę, w skład której wchodzą: on jako dowódca, pilot, mag, łucznik oraz pirotechnik, lub jeśli popatrzeć inaczej: dwie kobiety z czego jedna lesbijka, Murzyn, wesołek oraz potomek królewskiego rodu.
Drugi chłopak lata całe spędził w klasztorze, gdzie opanowywał umiejętności mające poniekąd związek z magią. Autor inspirował się myślą wschodu, choć dążenie do uwolnienia swojego umysłu sprowadził do sztuki mającej czysto utylitarne znaczenie. W poprzednim akapicie celowo napisałam „kobieta”, bo choć autor uczynił Adare ministrem finansów, postać ta pojawia się ledwo w kilku rozdziałach, o ekonomii nie ma w nich ani słowa, polityki też jest stosunkowo niewiele. A szkoda, gdyż rozbudowana postać kobieca mogłaby autorowi zjednać czytelniczki. Księżniczka ciągle cierpi z powodu żywionego przez jej otoczenie przekonania, że kobiety są za głupie i zbyt emocjonalne, by piastować ważne funkcje w państwie. Smutne jest to, że opis jej postępowania (z jednym wyjątkiem) tę opinię potwierdza. Wątki polityczno-ekonomiczne, choć już od paru lat w fantasy się pojawiają, nie zostały do cna ograne tak, jak historie dojrzewania i edukacji magów oraz wojowników. Dlatego tym bardziej żal, że Staveley nie wykorzystuje potencjału pomysłu. Choć może po prostu zabrakło mu do tego zdolności, gdyż jeśli chodzi o snucie intryg, cóż… nie wyszło mu to najlepiej, ale o tym później.
Wreszcie, o ile Kaden (czyli mnich) dorasta w położonym w surowych górach na krańcu świata klasztorze a Valyn szkoli się na niewielkim archipelagu, Adare mieszka w stolicy cesarstwa. Jej wątek byłby zatem znakomitą okazją do przedstawienia świata, olśnienia czytelnika jakąś ciekawą wizją.
Niestety, uniwersum Staveleya nie wypada barwnie. Przyznam, że spodziewałam się więcej wschodnich klimatów, wyraźnego orientalnego smaczku. Z pewnością byłoby to coś odróżniającego cykl na tle innych. Tymczasem, choć w paru miejscach wspomniane jest o jedwabiach, pawilonach, lampionach i kwitnących śliwach – to zdecydowanie za mało, by ten świat nabrał jakiegoś indywidualnego rysu. Pomysłów własnych jest jak na lekarstwo – wszak wielkie wieże, świątynie z witrażami, czy jaskinie z potworami nie stanowią niczego nowego. Drzewo obwieszone nietoperzami i świecące oczy potomków cesarskiego rodu to zdecydowanie za mało.
Staveley popełnia liczne błędy lub niedopatrzenia. Ilość takich drażniących szczegółów jest znaczna. Choćby opisy postaci drugoplanowych: pewna łuczniczka najpierw zostaje opisana jako „blada jak śnieg”, potem czytamy o jej opaleniźnie a na koniec zostaje „dziewczyną o ciemnej cerze”. Kto inny z kolei zaczyna jako osobnik o ciemnej karnacji, a jakiś czas potem autor radośnie informuje, że jest on blondynem. W przypadku tak nietypowego połączenia należałoby chyba wspomnieć o tym podczas przedstawienia tej postaci. Inny bohater zostaje wprowadzony jako osobnik z okrutnym uśmiechem i sokołem na ramieniu, a dopiero kilkadziesiąt stron później Stavely łaskawie uzupełnia jego opis informacją, że młodzieniec ma ciało pokryte niebieskimi tatuażami i długie czarne włosy splecione w ozdobione piórami warkocze. Gdzie indziej czytelnik dowiaduje się, że dzień był bezwietrzny, by chwilę później przeczytać, że bohaterowi łatwiej byłoby trafić w cel, gdyby wiatr ustał. Zmienia się płeć jednego z członków oddziału dowodzonego przez niejakiego Pchłę (choć tu nie wykluczam pomyłki w tłumaczeniu). Czytamy o czarnych wapieniach i białych granitach. Cesarski syn wspominając swoje dzieciństwo myśli o podjadaniu płatków w kuchni. Ktoś patrząc przez lunetę dostrzega nietypowy kolor oczu stojącej w oddali postaci. Kilka stron później autor każe się bohaterowi ponownie zdziwić barwą tęczówek towarzysza i jeszcze dodaje, że ten pierwszy nie miał okazji przyjrzeć się im wcześniej. Człowiek (który w dodatku praktycznie nie jadł przez tydzień) wypija za jednym zamachem zawartość jaja wielkości ludzkiej głowy. Najwyższy urzędnik cesarstwa wygłasza zdanie zaczynające się od: „ten typek był wieśniakiem”. Czytelnik dowiaduje się, że jedna z postaci odczytała sekret mocy antagonisty z jego myśli, podczas gdy przed chwilą ten drugi sam to wyjaśnił w klasycznej mowie złoczyńcy. Z tyłu książki jest lista starszych i młodszych bogów ale np. w pewnym momencie jest wspomniane o tym, że w pradawnej walce brali udział tylko młodsi, następnie padają imiona, z czego kilka jest imionami starszych. Żeby było śmieszniej, Staveley dziękuje wielu ludziom, którzy czytali manuskrypt i zgłaszali uwagi.
Osobną kwestią są ciężkie próby, jakim poddawani są cesarscy synowie. Czego oni nie potrafią… Nieustanny wysiłek fizyczny (bieganie, pływanie, dźwiganie ciężarów itp.) przez ponad tydzień bez przerwy na sen i praktycznie bez jedzenia, po to by na końcu staczać wyczerpującą walkę – da się. Zachowanie zdrowia pomimo bycia moczonym w lodowatej wodzie, zakopanym w ziemi na dziesięć dni, w czasie których bohater miał jedynie dostawać kubek wody do picia raz na dwie doby – lekką ręką i bez utraty przytomności przy okazji. A potem po paru dniach bieganie przez dzień i noc bez dłuższej przerwy i jedzenia – mistrz każe, uczeń robi. Wiecznie głodzony i bity Kaden potrafi samodzielnie wykopać z ziemi kamień wielkości swojego tułowia. Z kolei Valyn tuż po kąpieli w rwącej rzece jest w stanie zapalić mokrą pochodnię krzesząc iskry równie mokrym krzesiwem. Dwie postaci poboczne potrafią w pojedynkę dać radę kilkunastu przeciwnikom (odpowiednio – grupie elitarnej jednostki wojska i gromadzie potworów, z których każdy jest wielkości niedźwiedzia).
Pozostaje jeszcze kwestia intrygi. Tutaj też zgrzyta od drobiazgów po ogólny obraz. Najbardziej zapadł mi w pamięć poboczny wątek śledztwa w sprawie zamordowanej prostytutki. Jedyną rodziną dziewczyny była jej siostra też trudniąca się nierządem. Obie mieszkały razem. Tymczasem o śmierci krewniaczki siostra zorientowała się… po prawie dwóch tygodniach. Dodać trzeba, że ciało znalazła w miejscu, gdzie często pracowały. Później, gdy nad tą sprawą głowi się jeden z bohaterów stwierdza, że mordercą musiał być ktoś silny, skoro wtaszczył dziewczynę na poddasze… choć przecież chwilę wcześniej usłyszał, że prostytutki przychodziły tam z klientami. Innym razem dzielny następca Sherlocka szukając sprawcy zawalenia się budynku na palach uważa za podejrzane osoby, które feralnego dnia pojawiły się wewnątrz. W wątku „stołecznym” nikt ale to nikt nie zastanawia się, co osoba uznana za mordercę mogłaby zyskać poprzez swój czyn. Oględnie mówiąc, dziwaczne i nieroztropne wydaje się postępowanie cesarza Sanlituna, ale wdawanie się w szczegóły zdradziłoby zbyt wiele z fabuły.
Podejrzewam, że wielu czytelników gustujących w podkonwencji, w jakiej napisano „Miecze cesarza”, nie będzie nadmiernie śledzić szczegółów i wtedy zapewne lektura okaże się przyjemna.
Osobiście uważam, że jeśli autor decyduje się po raz kolejny sięgnąć po ograny schemat, powinien przynajmniej zrobić to starannie. I dodać co nieco od siebie, jak choćby Sanderson czy Weeks, którzy stworzyli własne systemy magii. Albo Elliott, która zadbała o to, by wykreowany w powieści świat był barwny, przekonujący i dopracowany. Czy Abercrombie, wyróżniający się przede wszystkim dzięki wyraźnemu stylowi i grze z konwencją. Staveley w „Mieczach cesarza” nie oferuje czytelnikowi niczego nowego. Brakuje w tym polotu.
koniec
18 listopada 2015

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Superwizja
Joanna Kapica-Curzytek

15 IV 2024

Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.