Siergiej Dowłatow to kolejny pisarz rosyjski, którego książki zaczęto ostatnimi laty wydawać w Polsce. Zdecydowanie za późno, bowiem pisarz nie żyje już od piętnastu lat. Lepiej jednak późno niż wcale, gdyż opowiadania Dowłatowa to prawdziwe perełki krótkiej prozy.
Śmiech przez łzy
[Siergiej Dowłatow „Skansen” - recenzja]
Siergiej Dowłatow to kolejny pisarz rosyjski, którego książki zaczęto ostatnimi laty wydawać w Polsce. Zdecydowanie za późno, bowiem pisarz nie żyje już od piętnastu lat. Lepiej jednak późno niż wcale, gdyż opowiadania Dowłatowa to prawdziwe perełki krótkiej prozy.
Siergiej Dowłatow
‹Skansen›
Życiorys urodzonego w 1941 roku Siergieja Dowłatowa mógłby posłużyć za kanwę powieści, która opisywałaby życie inteligenta w państwie powszechnej szczęśliwości. Relegowany z Uniwersytetu Leningradzkiego, gdzie studiował filologię, został wcielony do wojska. Trzy lata spędził w osławionej Republice Komi, będąc strażnikiem w łagrowych jednostkach wartowniczych. Później został dziennikarzem, w końcu pisarzem, którego jednak nikt nie chciał w Związku Radzieckim wydawać (kilka jego opowiadań ukazało się za to na Zachodzie). Wyrzucany z kolejnych zakładów pracy, więziony między innymi za „włóczęgostwo” i „chuligaństwo”, zdecydował się wreszcie (w 1978 roku) na emigrację. Na stałe osiadł w Nowym Jorku, gdzie – już jako uznany rosyjski pisarz – zmarł piętnaście lat temu. W Polsce zaczęto go oficjalnie wydawać dopiero przed dwoma laty. Zaczęto od „Walizki”, potem było „Krótkie życie”, teraz jest „Skansen”.
W niewielkim objętościowo tomie znalazły się dwie nowele, opublikowane pierwotnie w Stanach Zjednoczonych w 1983 roku – tytułowy „Skansen” oraz „Nasi”, zbiór krótkich historyjek składających się na wyimaginowane „drzewo genealogiczne” rodziny Dowłatowów. Oba utwory czerpią z przebogatego życiorysu autora, aczkolwiek sam Dowłatow przestrzegał przed bezkrytycznym odczytywaniem ich jako naukowego przyczynku do własnej biografii. Nie to jest jednak dla czytelnika najistotniejsze, bo nawet jeśli rzeczywistość wyglądała trochę inaczej, niż to opisał autor, to jednak – znając twórczość innych rosyjskich literackich „renegatów” – zdajemy sobie sprawę z tego, że wydarzenia mogły przebiegać właśnie tak. Że Dowłatow, nawet jeżeli nieznacznie przeinaczał fakty, to na pewno nie po to, żeby wprowadzać czytelnika w błąd. Nie był przecież historykiem, a pisarzem, dlatego wolno mu swobodnie interpretować zdarzenia – nawet te zaczerpnięte z własnego życiorysu…
Bohaterem „Skansenu” jest niemłody już pisarz, któremu nie wiedzie się ani w życiu osobistym, ani w zawodowym. Z żoną rozwiódł się już wprawdzie kilka lat wcześniej, ale wciąż są razem, nie mogąc znaleźć w sobie tyle siły, aby odejść od siebie i rozpocząć życie na własny rachunek. Od czasu do czasu pisze nowe opowiadania, ale i to sprawia mu coraz mniej satysfakcji, ma bowiem świadomość, że szanse na ich opublikowanie są praktycznie równe zeru. Pogrąża się więc w depresji, ratunku szukając – jak wielu jego kolegów po piórze – w alkoholu. Kiedy fatalna sytuacja finansowa pcha go na skraj przepaści, opuszcza na kilka miesięcy Leningrad i podejmuje typową chałturę – pracę przewodnika po skansenie Puszkina. Ma przy tym nadzieję, że daleko na prowincji powróci do równowagi psychicznej i w końcu odbije się od finansowego dna. Jak płonne okażą się te nadzieje, pokaże przyszłość.
Z kolei „Nasi” to zbiór krótkich opowieści poświęconych najbliższym członkom rodziny Dowłatowa (o tym, że należy traktować je jednak z dużym dystansem, już wspominałem). Pierwotnie część z nich ukazała się jako osobne opowiadania w „New Yorkerze”; dopiero w 1983 roku całość pojawiła się w formie książkowej. Znać, że powstawały one przez dłuższy czas i początkowo nie stanowiły zwartego dzieła. Miejscami Dowłatow wraca bowiem do tych samych wątków, przerywa narrację, by wybiec w przyszłość, to znów ucieka myślami w zamierzchłe czasy. Wbrew pozorom ta chaotyczna forma nie przeszkadza w lekturze, ponieważ siła „Naszych” nie tkwi w konsekwentnym przedstawianiu następujących po sobie zdarzeń, ale w sypiących się jak z rękawa anegdotach i dowcipach. Nieważne ile z opisanych sytuacji naprawdę miało miejsce; ważne, że lepiej niż niejedna z mozołem napisana książka historyczna oddają one ducha epoki. Dodajmy – ducha absurdu!
W obu nowelach tragizm dziejów w szaleńczym tańcu splata się z prześmiewczym opisem radzieckiej codzienności. Twórczość Dowłatowa – podobnie jak wcześniej dzieła Michaiła Zoszczenki czy Władimira Wojnowicza – doskonale bowiem obrazuje nonsensy radzieckiej rzeczywistości. Autor „Walizki” nie stawia jednak tylko i wyłącznie na literacką błazenadę. Z kart jego książek co jakiś czas wyziera przerażająca gęba potwora totalitaryzmu, który jak walec zgniata ludzkie ideały, nadzieje, uczucia… W efekcie, czytając „Skansen”, miejscami można śmiać się do rozpuku, by chwilę później z trudem powstrzymywać łzy. Opowiadanie tytułowe ma zresztą niesamowitą wręcz siłę rażenia. Nie sposób przejść nad nim do porządku dziennego. Dowłatow ma bowiem rzadki dar budowania nastroju kilkoma zaledwie zdaniami, chciałoby się rzec: muśnięciami pióra. Wystarczy parę słów, jedno wspomnienie, ukradkiem rzucone za siebie spojrzenie, by odczuć całą grozę i beznadzieję sytuacji, w jakiej znaleźli się jego bohaterowie. Zakończenie „Skansenu” przypomina nieco „Pętlę” Marka Hłaski. I podobnie jak „filmowe” dzieło polskiego „kaskadera literatury”, tak opowiadanie Dowłatowa zaliczyć należy do najlepszych studiów choroby alkoholowej.
„Nasi” – tekst, w którym zawiera się zresztą epizod z „życia” Dowłatowa opisany w „Skansenie” – nie jest już tak melancholijny. Więcej tu uśmiechu i pobłażania. Może dlatego, że miał autor większy dystans do opisywanych zdarzeń… Galeria – mniej lub bardziej fikcyjnych – portretów członków najbliższej rodziny pisarza (dziadka Izaaka, stryja Leopolda, ciotki Marii czy kuzyna Borii) ułożyła się w „Naszych” w skróconą, tragikomiczną wersję dziejów Związku Radzieckiego: począwszy od wojny rosyjsko-japońskiej z 1905 roku, poprzez rewolucję październikową, drugą wojnę światową, aż po kres rządów Stalina i chruszczowowską „odwilż”. I chociaż zmieniali się w tym czasie władcy Kremla, zmieniały się obyczaje, na przemian nasilał się i słabł terror, obraz sytuacji proletariatu pozostaje w zasadzie niezmienny – nad wszystkim, co się w Kraju Rad dzieje, unoszą się opary absurdu. Patrząc na historię ZSRR z tej perspektywy, przestaje dziwić fakt, że tylu ludzi uległo zaczadzeniu.
„Skansen” Dowłatowa nie jest lekturą łatwą i przyjemną. Mimo że niejeden raz wywoła ona na naszej twarzy uśmiech, to jednak autor ani na moment nie pozwoli nam zapomnieć, że pod tą fikcją „raju na Ziemi” kryły się nieludzkie cierpienia.