Gdyby Sienkiewicz został postczłowiekiem i nie utracił przy tym zamiłowania do pisania — czyli „Perfekcyjna niedoskonałość” Jacka Dukaja.
Nanomagia i chłopięce marzenia
[Jacek Dukaj „Perfekcyjna niedoskonałość” - recenzja]
Gdyby Sienkiewicz został postczłowiekiem i nie utracił przy tym zamiłowania do pisania — czyli „Perfekcyjna niedoskonałość” Jacka Dukaja.
Jacek Dukaj
‹Perfekcyjna niedoskonałość›
Do tej pory nie sięgałam po powieści Jacka Dukaja, obawiając się, że okażą się za trudne. Lektura „Perfekcyjnej niedoskonałości” okazała się jednak pod tym względem przyjemnym zaskoczeniem. Nie stałoby się tak, gdyby nie znajomość kilku innych książek.
Przede wszystkim – „
Diaspora” Grega Egana, w oryginale wydana rok przed tym, kiedy Dukaj zaczął pisać swoją powieść. Pojawiają się tam wątki, motywy i tematy obecne również w „Perfekcyjnej niedoskonałości”: postludzie i mechanika ich umysłów, zagnieżdżone wszechświaty o odmiennych fizykach, rozwój ludzkości czy (w książce Egana wykorzystana dosyć marginalnie) nanotechnologia. Australijski pisarz przedstawił swoją wizję w znacznie bardziej uporządkowany sposób, dużo miejsca poświęcił opisom funkcjonowania cyfrowej inteligencji. Dzięki temu zrozumienie wyżej wymienionych koncepcji podczas lektury „Diaspory” było łatwiejsze, niż gdyby poznawać je poprzez wizję Dukaja, u którego wyjaśnienia są porozrzucane. Kiedy w pierwszej scenie „Perfekcyjnej…” pojawia się istota określana mianem phoebe, można uznać ją za tutejszy odpowiednik eganowskiego obywatela polis i wiadomo, o kogo chodzi, nie trzeba zbierać strzępków informacji przez kolejne rozdziały. Podobnie, gdy u Dukaja bohaterowie zaczynają się dzielić lub przeskakiwać pomiędzy dostępnymi im „przestrzeniami operacyjnymi”, nie wprawia to w zbytnią konfuzję. Egan wprowadził też dla swoich postludzi osobne zaimki, czemu w polskim tłumaczeniu towarzyszą końcówki rodzaju nijakiego. Dukaj czyni podobnie, choć wymyśla własne końcówki. Z początku to wybija z lektury, ale można się przyzwyczaić. Zapewne szybciej, jeśli nie jest to pierwsza znana czytelnikowi książka, gdzie zastosowano taki zabieg.
Inna warta polecenia lektura to „Aristoi”. Fabuła powieści Waltera Johna Williamsa jest dosyć prosta, ale tym, co zapada w pamięć, są świetne i barwne pomysły. Tytułowi Aristoi to nazwa kasty, do której przynależność zapewnia dostęp do nano. To z kolei oznacza niemal boską moc i władzę nad zwykłymi ludźmi. Aristoi funkcjonują jako istoty materialne, jednak często przebywają też w przestrzeni wirtualnej w zmiennych postaciach swoich awatarów. Jedną z ich przydatnych (a przy tym niebywale malowniczych) umiejętności jest tworzenie tak zwanych daimonów, czyli wyspecjalizowanych podosobowości, pozwalających np. na jednoczesne działanie w rzeczywistości materialnej i wirtualnej. Podobnymi możliwościami dysponuje część bohaterów książki Dukaja. W „Aristoi” zastosowano bardzo dobre rozwiązanie, mianowicie typograficznie wyróżniono fragmenty, w których opisywano działania daimonów. Szkoda, że nie uczyniono podobnie w „Perfekcyjnej niedoskonałości” – owszem, w pewnym momencie pojawiają się znaki „/” „/ /” czy „=”, wprowadzone dla rozróżnienia działań i rozmów poszczególnych manifestacji głównego bohatera, ale można było pójść dalej i np. wyróżniać odmienną czcionką fragmenty dotyczące wydarzeń, w których protagonista uczestniczy albo fizycznie, albo tylko psychicznie, albo wreszcie tych toczących się wewnątrz jego umysłu. Być może nie wyglądałoby to ładnie, lecz ułatwiłoby lekturę, zwłaszcza w momentach, gdzie narracja ze zdania na zdanie przeskakuje między miejscami.
Pozwolę sobie jeszcze na kilka luźniejszych skojarzeń. W czytanej przeze mnie wieki temu „Gorącej linii z Wężownika” Johna Varley’a umysł bohaterki był zapisywany i w razie potrzeby implementowany w kolejne jej klony. A że w pewnym momencie doszło do uruchomienia większej liczby kopii, dodatkowo różniących się stopniem aktualizacji wgrywanych wspomnień, a każda z tych kopii zaangażowała się w różne wydarzenia… Dość rzec, że ciekawie wypadła scena pod koniec powieści, kiedy doszło do spotkania kilkorga z tych klonów. W „Perfekcyjnej niedoskonałości” ludzie w takiej sytuacji wybierają połączenie umysłów równoległych kopii w jeden (choć po prawdzie – oczywiście zakładając techniczną możliwość czegoś takiego – zastanawiam się, jakie mogłyby być psychologiczne skutki takiego zlania osobowości).
Echa pobrzmiewają także, gdy wspominam cykl hyperioński Simmonsa, a w nim wątek konfliktu Hegemonii z Intruzami – u Dukaja są Cywilizacje Czterech Progresów i Deformanci. Innym ważnym wątkiem u Simmonsa jest dążenie sztucznych inteligencji do stworzenia Najwyższego Intelektu, w „Perfekcyjnej…” z kolei celem ostatecznym są narodziny Inkluzji Ultymatywnej. Obydwaj pisarze odwołują się także do Teilharda de Chardin. Wreszcie feudalny (a w zasadzie neofeudalny) ustrój i zamiłowanie do staroświeckich rekwizytów budzi pewne skojarzenia z Amberem Zelazny’ego.
Choć, jak widać na powyższych przykładach, pewne koncepcje istniały już w fantastyce wcześniej, wizja Dukaja jako całość jest interesująca. Przy tym stanowi dzieło zdyscyplinowanego umysłu, dzięki czemu można czytać w przekonaniu, że elementy układanki powskakują w odpowiednie miejsca i złożą się w logiczną całość
1). Zdecydowanie lektura „Perfekcyjnej…” satysfakcjonuje intelektualnie i skłania do przemyśleń. Mnogość pomysłów i rozwiązań budzi uznanie, choć ów maksymalizm kreacyjny ma też swoją ciemną stronę. Podobnie jak Egan (choć nie aż do takiego stopnia), Dukaj umieszcza w swojej powieści tyle wszystkiego, że część kwestii porusza jedynie powierzchownie. Wielka wojna z Deformantami toczy się gdzieś na marginesie, a w pewnym momencie o zniszczeniu całej galaktyki czytelnik dowiaduje się wręcz mimochodem. Można wtedy zatęsknić za rozmachem, malowniczością i emocjonalnym wydźwiękiem walk w „Upadku Hyperiona”.
Jak to często bywa, świat przedstawiony skrzy się i mieni, ale bohaterowie nie przekonują. Adam Zamoyski z początku nie ma prawie żadnych właściwości. Jest to wprawdzie umotywowane lukami w jego pamięci, ale wierzę że można by było wybrnąć z tego lepiej. Śmiesznie wypada kontrast pomiędzy tym, jak postrzegają bohatera inne postaci, a co odczuwa czytelnik. Gdzież owa deklarowana charyzma? I skąd powodzenie Zamoyskiego u płci przeciwnej? A skoro o kobietach, Angelika kojarzy mi się z postacią ze starych okładek fantastycznych książek, gdzie ponętna niewiasta tuli się do prężącego muskuły herosa. Od czasu do czasu panna McPherson coś zrobi, ale ogólnie występuje w charakterze dziewicy w opresji tudzież nagrody dla dzielnego junaka
2), co to taki męski jest, że stado żerujących hien odpędza gałęzią. Mało ciekawe postaci są dużą wadą – bo jeśli komuś nie przypadnie do gustu światotwórstwo i idee, nie ma nic innego, co mogłoby go skłonić do kontynuowania lektury. We wzmiankowanych wyżej „Kronikach Amberu”, wyraziści bohaterowie i ich poplątane relacje stanowiły ogromny atut. Postaci Zelazny’ego mogły sobie skakać w przestrzeni, przebierać w rzeczywistościach i czarować do woli. a fabuła niejako „krystalizowała się wokół nich”. Dukajowi nie udało się uzyskać tego efektu. I przy okazji – Corwin też zaczynał, nie pamiętając swej tożsamości, a od samego początku czuło się, że to jest Ktoś.
Fabuła „Perfekcyjnej niedoskonałości” została przyjemnie poplątana, jednak sam szkielet jest prosty. Nie chcę, żeby zabrzmiało to prześmiewczo, po prostu takie określenie wydaje mi się najbardziej adekwatne – oto baśń dla nerdów. O tym, jak szewczyk okazał się smokiem, po czym zdobył księżniczkę i pół królestwa.
Nanotechnologia, jak słusznie zauważył pewien inny polski pisarz fantastyki, w zasadzie jest magią. W jednej i drugiej zazwyczaj chodzi o to, by można było za pomocą umysłu kształtować rzeczywistość fizyczną. Dukaj nie wgłębia się w fizyczne zasady działania nano – jak odbiera ono i przetwarza informację z plateau, czemu nie generuje dodatkowego oddziaływania grawitacyjnego, jak właściwie się je wytwarza? Pozostaje ono cud-narzędziem do wszystkiego.
Nie do końca odpowiada mi wybrana estetyka, to zmieszanie hipernowoczesnych technologii z około sarmacką nostalgią. Świat przyszłości połączony z przeszłością. Pojedynki, arystokracja i jej rozrywki, wąsaty Adam Zamoyski, chętny do wypitki i wybitki, wreszcie język. Dukaj jednocześnie wymyśla neologizmy i wprowadza terminy opisujące swoją supertechnikę, z drugiej strony zaś chętnie używa czasu zaprzeszłego, staroświeckiego słownictwa oraz składni, vide „Natomiast podczas wydechu była w pulchności swego podbródka i nieskazitelności spalonej na brąz cery porażająco dziecinna”. Do tego takie rozwiązanie budzi wątpliwości – mogę zrozumieć pragnienie zachowania związku z korzeniami, ale czemu akurat zabawa w zamki, konne przejażdżki i tym podobne? Dziwi mnie też instytucja małżeństwa w XXIX wieku, skoro już teraz w bogatych społeczeństwach związki coraz rzadziej okazują się trwałe, a wielu młodych ludzi woli wygodne życie w stanie wolnym (choć można to tłumaczyć modą na celebrowanie przeszłości). I w drugą stronę – a co w takim razie stało się z religią, o której nikt, ale to nikt nie wspomina? Jest klasztor jezuitów, ale ani słowa o doktrynie. Wiara w dążenie do Inkluzji Ultymatywnej wydaje mi się niewystarczająca dla zaspokojenia potrzeb duchowych.
Jest w „Perfekcyjnej niedoskonałości” młodzieńczy optymizm. Wiara w postęp, intelekt, rozwój, otwarty świat nieograniczonych możliwości. Trochę to bawi, a trochę ujmuje. W końcu w SF często dominują pesymistyczne tony.
"Chagi" nie znam, choć wnioskując z blurba istnieją podobne motywy. Powtarzają się one także w "Innych pieśniach", mnie to jednak nie przeszkadzało. Benedykt Gierosławski z "Lodu" rzeczywiście jest dość drętwy, a przy tym hiperekscentryczny. Generalnie w tej powieści bohaterowie to żywe nośniki idei i to właśnie dla zgrabnie sprzedanych, a bardzo ciekawych koncepcji oraz niezłej stylizacji językowej warto tę książkę przeczytać. Nie dla bohaterów. No i klimat raczej unikatowy w znanej mi fantastyce.
"Linia oporu" natomiast nie odbiega jasnością przekazu i poziomem wejścia w świat od "Perfekcyjnej niedoskonałości".