Georges Simenon był nie tylko twórcą wyśmienitych powieści detektywistycznych z komisarzem Jules’em Maigretem, ale również autorem znakomitych książek psychologicznych, w których wątki sensacyjne i kryminalne odgrywały bardzo istotną, choć nie zawsze pierwszoplanową, rolę. Jedną z nich jest „Błękitny pokój” – opowieść o szalonej miłości, która prowadzi do niewyobrażalnej tragedii.
Ci obcy
[Georges Simenon „Błękitny pokój” - recenzja]
Georges Simenon był nie tylko twórcą wyśmienitych powieści detektywistycznych z komisarzem Jules’em Maigretem, ale również autorem znakomitych książek psychologicznych, w których wątki sensacyjne i kryminalne odgrywały bardzo istotną, choć nie zawsze pierwszoplanową, rolę. Jedną z nich jest „Błękitny pokój” – opowieść o szalonej miłości, która prowadzi do niewyobrażalnej tragedii.
Georges Simenon
‹Błękitny pokój›
To oczywiste, że pochodzącego z walońskiego Liege Georges’a Simenona będzie pamiętać się przede wszystkim dzięki powieściom o paryskim komisarzu Maigrecie, które Belg pisał przez – zaokrąglając nieco w dół – czterdzieści lat. Wielką niesprawiedliwością byłoby jednak dla pamięci o legendarnym prozaiku, gdyby całkowicie zepchnęły one w cień książki, w których słynny policjant się nie pojawia, ale które nierzadko dorównują, a zdarza się, że nawet przebijają poziomem te z Jules’em Maigretem w roli głównej. Wystarczy wymienić takie pozycje, jak „
Morderca” (1937), „
Paryski ekspres” (1938), „
Wdowa Couderc” (1942), „
Śmierć Belli” (1952), „
Śmierć Augusta” (1966) czy „
Więzienie” (1967). Każda z nich pod względem głębi psychologicznej postaci była najprawdziwszym majstersztykiem. Bo też Simenon potrafił, jak mało kto w dwudziestowiecznej literaturze, zaledwie kilkoma zdaniami kreślić wielobarwne portrety swoich bohaterów, rozbierać ich na czynniki pierwsze. I nie potrzebował do tego strumienia świadomości w stylu Jamesa Joyce’a ani psychoanalitycznej introspekcji Marcela Prousta. Na dodatek robił to jakby od niechcenia, na marginesie głównych wątków snutych przez siebie historii, najczęściej o kryminalnej proweniencji.
„Błękitny pokój”, napisany w ciągu kilku czerwcowych dni 1963 roku, w czasie pobytu Simenona w miejscowości Noland w szwajcarskim kantonie Vaud, ujrzał światło dziennie w styczniu roku następnego (a więc siedem miesięcy później) nakładem paryskiej oficyny Presses de la Cité, z którą Belg był związany od zakończenia drugiej wojny światowej. Powieść, co z perspektywy czasu może wydawać się zaskakujące, nie zyskała wielkiej sławy; nawet filmowcy, rzucający się praktycznie na wszystko, co wyszło spod ręki belgijskiego pisarza, zdawali się obchodzić ją wielkim łukiem. Dość powiedzieć, że pierwszej ekranizacji doczekała się ona dopiero przed czternastu laty i to w… Meksyku. Dwa lata temu natomiast we Francji zdecydował się dokonać jej kinowej adaptacji ceniony aktor Mathieu Amalric, który jednocześnie zarezerwował dla siebie postać głównego bohatera (choć należy pamiętać, że w porównaniu z powieścią zmienił jego tożsamość). Wyszedł mu zgrabny, ale jednak nie dorównujący jakością pierwowzorowi literackiemu, bliski zresztą stylistyce czarnego kryminału sprzed półwiecza, thriller psychologiczny. Pokazywano go nawet na festiwalu w Cannes, lecz bez szczególnych osiągnięć.
Wróćmy jednak do powieści Simenona, bo to przecież ona jest tematem recenzji. Jej akcję Belg umieścił na francuskiej prowincji, w okolicach historycznego Poitiers. Tam, we wsi Saint-Justin, niedaleko miasteczka Triant, mieszka trzydziestotrzyletni Tony Falcone. Jego rodzice przybyli do Francji jeszcze przed wojną „za chlebem” z północno-zachodnich Włoch; matka zginęła (wraz z młodszą siostrą Tony’ego), gdy chłopak miał zaledwie siedem lat, w wypadku kolejowym. Od tamtej pory ojciec zamknął się w sobie, nie przywiązując większej wagi do wychowania synów (urodził mu się jeszcze Vincent). Mimo to osiągnęli oni sukces: starszy po powrocie w rodzinne strony prowadzi własną firmę, handluje i zajmuje się serwisem maszyn rolniczych, młodszy ma hotel w Triant, którym zarządza razem z małżonką. Bracia starają się wspierać w trudnych sytuacjach, co jednak niekiedy wcale nie jest godne pochwały. Jak chociażby wówczas gdy Antonio nawiązuje romans z piękną i namiętną Andrée Despierre i urządza sobie z nią miłosne schadzki w tytułowym błękitnym pokoju hotelu Pod Podróżnikiem. Kryty przez brata, bratową i pokojówkę, nie musi obawiać się, że tajemnica wyjdzie na wierzch.
A skandal byłby wtedy na pewno spory. Wszak chorujący na padaczkę Nicolas Despierre, mąż Andrée, właściciel sklepu spożywczego w Saint-Justin i generalnie człowiek majętny, to szkolny kolega Tony’ego. Z takiego obrotu sprawy nie byłaby zresztą także zadowolona żona Antonia, Gisele, z którą doczekał się, będącej oczkiem w głowie tatusia, córeczki Marianne. Mając wiele do stracenia (również finansowo), starszy z braci Falcone nie potrafi mimo wszystko powstrzymać płomiennych porywów miłości. Ma to swoje źródła w odległej przeszłości – w czasach szkolnych bowiem podkochiwał się w, uważanej za zimną i wyniosą, Andrée; świadomość, że teraz jest ona jego, że może robić z nią, co tylko zechce – mile łechce jego męską próżność. I jednocześnie usypia czujność i zdrowy rozsądek. Brzemienne w skutki okazuje się zwłaszcza ostatnie spotkanie kochanków w błękitnym pokoju, gdy stojąc w oknie po seksualnych igraszkach, Tony dostrzega idącego do hotelu od strony dworca kolejowego Nicolasa. Czyżby zdradzany mąż dowiedział się o przyprawianych mu już niemal od roku różkach i postanowił zareagować? Tego dnia mężczyzna postanawia zerwać związek z panią Despierre, ale – jak się okazuje – nie jest tak łatwo uwolnić się od bezgranicznie kochającej kobiety.
Georges Simenon przedstawia historię zakończonego tragedią romansu Tony’ego i Andrée w formie retrospektywnej, zdradzając tym samym już na początku powieści, że w tym przypadku happy endu nie należy się spodziewać. To w zasadzie spowiedź siedzącego w areszcie i czekającego na rozprawę sądową Antonia, który – w obecności sędziego Diema, swego obrońcy, mecenasa Demariégo, bądź badającego go na zlecenie sądu psychiatry profesora Bigota – opowiada koleje swego losu, historię nieszczęśliwego romansu oraz przedstawia próby wyrwania się z, mówiąc symbolicznie, miłosnych objęć pani Despierre. Otwarta pozostaje w zasadzie tylko jedna kwestia: Co się stało? Za jakie winy Falcone trafił za kratki? Kogo – bo nie można mieć najmniejszych wątpliwości, że stało się właśnie coś takiego – zabił? Wbrew pozorom jednak, Simenon zdradzając tak dużo już we wstępie, jeszcze więcej tajemnic skutecznie przed czytelnikami ukrywa. Zbliżając się do finału, wcale nie jesteśmy mądrzejsi, pytania wciąż nie znajdują odpowiedzi, ba! Belg umiejętnie wywraca wszystko do góry nogami, podkreślając tym samym fatalizm losu Falconego.
Pisarz nie byłby sobą, gdyby tego, co najciekawsze, nie zostawił na koniec. Zmierzająca do tragicznego finału opowieść Tony’ego, służy Simenonowi z jednej strony do przedstawienia specyfiki życia w małej społeczności, w której wszyscy wszystkich znają i wszystko o nich wiedzą, z drugiej – podkreśleniu ciężaru odmienności. Każdy z bohaterów tego nieszczęsnego miłosnego czworokąta jest na swój sposób obcy: rodzina Falcone pochodzi przecież z innego kraju; Gisele, żona Antonia, przybyła na wieś z miasta (z Poitiers); Nicolas naznaczony jest od dziecka brzemieniem odziedziczonej po swoim ojcu choroby; z kolei Andrée – jako mieszkająca w pałacu córka miejscowego lekarza – niejako z definicji uważana była za dziewczynkę wywyższającą się ponad inne dzieci, z rodzin rolników. Ich nawarstwiające się przez lata poczucie odrzucenia doprowadziło ostatecznie do swoistego „efektu domina”, wielce nieszczęśliwego zbiegu wielu okoliczności, które doprowadziły do finału rozegranego przez Simenona w sali sądowej. Czytając „Błękitny pokój”, odczuwa się niemal namacalny psychiczny ból; lekturze towarzyszą gniew i rozdrażnienie, poczucie rozgrywającej się na naszych oczach niesprawiedliwości. I na tym też polega siła tej zapomnianej powieści mistrza gatunku.