Seria tajemniczych zabójstw, intrygi, zdrada. Chłopiec porwany przez faerie, usiłujący poradzić sobie po powrocie do świata śmiertelników. Rodzina, która nawet w pięć lat po Mrocznej Wojnie wciąż nie zdołała poradzić sobie z jej konsekwencjami. Skutki Zimnego Pokoju, wykluczające faerie ze społeczności świata cieni. „Pani Noc” miała potencjał, aby stać się najlepszą z książek Cassandry Clare. Niestety, autorka ten potencjał brutalnie zarżnęła.
Intryga i miłosny wielokąt
[Cassandra Clare „Pani Noc” - recenzja]
Seria tajemniczych zabójstw, intrygi, zdrada. Chłopiec porwany przez faerie, usiłujący poradzić sobie po powrocie do świata śmiertelników. Rodzina, która nawet w pięć lat po Mrocznej Wojnie wciąż nie zdołała poradzić sobie z jej konsekwencjami. Skutki Zimnego Pokoju, wykluczające faerie ze społeczności świata cieni. „Pani Noc” miała potencjał, aby stać się najlepszą z książek Cassandry Clare. Niestety, autorka ten potencjał brutalnie zarżnęła.
Cassandra Clare
‹Pani Noc›
Do twórczości Clare mam spory sentyment. Do „Pani Noc” podchodziłam jednak jak pies do jeża – bo chociaż bardzo lubię trylogię „Diabelskie maszyny” i pierwsze tomy „Darów anioła”, o tyle czytając trzy ostatnie książki z tej drugiej serii, częściej się krzywiłam niż uśmiechałam. Te powieści były już dla mnie jak odgrzewany kotlet. Dałam „Pani Noc” szansę z nadzieją, że być może dzięki nowym bohaterom Clare rozwinie skrzydła. Niestety, okazało się, że autorka po prostu za bardzo lubi pewne motywy, aby z nich zrezygnować. A to, co sprawdziło się raz, dwa, niekoniecznie sprawdza się po raz trzeci i czwarty…
Na początku książka zapowiadała się całkiem dobrze. Ciała poznaczone dziwnymi znakami, podrzucane w mieście. Takie same znaki niegdyś umieszczono na trupach rodziców głównej bohaterki, Emmy Carstairs. Pośród zabitych są także faerie, i Piękny Lud zwraca się z prośbą o pomoc do Nocnych Łowców z Los Angeles. Po tym, jak podczas Mrocznej Wojny faerie dopuściły się zdrady, nikt nie jest jednak chętny do współpracy z nimi – aby skłonić do pomocy rodzinę Blackthornów, Dzikie Polowanie zwraca im porwanego przed laty Nocnego Łowcę, Marka Blackthorna. Chłopak przez ostatnie pół dekady jeździł pod gwiazdami, zbierając dusze poległych, w asyście okrutnych Myśliwych i dostosowanie się do normalnego życia wcale nie jest dla niego łatwe. Co więcej Blackthornowie mają też inne problemy. Siedemnastoletni Julian od pięciu lat pełni rolę raczej ojca niż brata dla młodszego rodzeństwa. Najstarszą siostrę skazano na wygnanie wyłącznie dlatego, że ma w sobie odrobinę krwi faerie. Wuj, oficjalnie sprawujący opiekę nad rodzeństwem, zmaga się z problemami psychicznymi wywołanymi dawną niewolą i Mroczną Wojną. Mały Tavy po utracie ojca i okropnościach, jakie widział, wciąż sprawia kłopoty, a piętnastoletni Ty ma mocno specyficzny sposób myślenia (i gdyby nie był Nocnym Łowcą, zapewne uczęszczałby do jakiejś poradni psychologicznej). To wszystko naprawdę bardzo mi się podobało. Wiele wątków, śledztwo, kłopoty rodzinne. „Pani Noc” mogłaby być najlepszą i najbardziej dojrzałą książką Clare… mogłaby, gdyby skrócić ją o jakąś ¼, wyrzucić rzeczy zupełnie nielogiczne i okroić wątki miłosne.
Książki dla młodzieży rządzą się swoimi prawami. Bohaterowie są młodzi, utalentowani, piękni i zajmują się rzeczami, które właściwie powinni robić dorośli – w porządku. Pojawiają się liczne wątki miłosne – też zrozumiałe. Ale na litość boską, dlaczego Clare w każdej, ale to każdej książce musi umieszczać miłość zakazaną, i to wciskając ją na siłę? Emma Carstairs i Julian Blackthorn mają na głowie tyle problemów, że kładzenie tabu na ich uczucie, naprawdę nie czyni wszystkiego ciekawszym. Zwłaszcza, że podobne problemy mieli już Jace i Clary, Alec i Magnus, Isabelle i Simon, Tessa i Will… W dodatku całe to zakazywanie związków pomiędzy parabatai wydaje się straszliwie naciągane. Gdy Alec kochał Jace’a, problemem nie było ich braterstwo. Nie, raczej to, że Jace’a nie interesują mężczyźni. Zakaz pojawił się dopiero po czwartym tomie serii wraz z pierwszym występem Emmy i Juliana. Jakby specjalnie dla nich. Poza tym jeśli miłość pomiędzy parabatai może być aż tak katastrofalna w skutkach, to dlaczego Clave pozwala dokonywać wyboru wyłącznie dzieciom, w dodatku przeciwnej płci? Dlaczego nie poczekać tych parę lat, pozwalając, żeby lepiej się poznali? Upewnili, że nie chcą czegoś więcej? Naprawdę nikt nie wpadł, że kiedy łączy się chłopaka i dziewczynę nierozerwalnym węzłem, gdy są jeszcze nastolatkami, z biegiem czasu mogą się w sobie zakochać, a powiedzenie „to zabronione” raczej nie pomoże? Dlaczego chociaż nie powiedzą jasno, że konsekwencje będą takie a takie? (Nie, nie kupuję wyjaśnienia: niektórzy mogliby poczuć się zachęceni z powodu jednego efektu. Ten fragment można by przecież po prostu przemilczeć, informując o innych, tragicznych skutkach) Wniosek z tego jeden: Nocni Łowcy chroniący świat przed demonami są bandą nie myślących idiotów. Oczywiście, żeby nie było zbyt nudno, poza uczuciem pomiędzy Julianem i Emmą, mamy jeszcze… wiele wielokątów. Klasyczny trójkąt miłosny jest przecież nudny. Gdyby podliczyć wszystkie możliwości paringów, Clare doszła już najmniej do sześciokąta. X kocha Y, ale podoba mu się też Z. Tworzy jednak fałszywą parę (z sugestią, że może jednak nie będzie udawana) z W, która z kolei kocha K. Z natomiast kocha N, ale N ją zranił. Byłaby zapewne zainteresowana X, ale przecież X kocha Y… i tak dalej. W pewnym momencie wątki miłosne całkowicie spychają na bok jakąkolwiek fabułę, a człowiek zaczyna mieć wrażenie, że ogląda kolejny odcinek „Mody na sukces”. Miłostki w „Darach anioła” były na swój sposób urocze. Tu jest ich po prostu zbyt wiele. A uczucie głównych bohaterów nowej serii naprawdę ma ogromny potencjał. Ta miłość wynika ze wspólnych doświadczeń, przyjaźni, bliskości. Z podziwu, wzajemnego zrozumienia. Emma co więcej doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby los potoczył się trochę inaczej, prawdopodobnie nie byłaby zakochana w Julianie, bo oboje byliby zupełnie innymi osobami. To naprawdę mogłaby być miła odmiana…
Drażniło mnie też ciągłe utwierdzanie Juliana i Emmy w przekonaniu, że zostaną bohaterami, postępują słusznie i porównywanie ich do Jace’a i Clary. Ja naprawdę rozumiem, że działają sami. Że robią głupie, brawurowe rzeczy. Że nie informują przełożonych o swoich posunięciach. To nastolatki, a nastolatki niekoniecznie postępują mądrze, w dodatku mają powody, aby zatajać niektóre rzeczy przed dorosłymi. Ale z całej książki płynie przesłanie, że wszystko, co robią, jest właściwe, Clave natomiast myli się właściwie we wszystkim. Uważają tak nie tylko młodsi bohaterowie, co byłoby uzasadnione, lecz i starsi. Naprawdę rada złożona ze wszystkich dorosłych Nocnych Łowców podejmuje same złe decyzje (chociaż jeśli nikt nie wpadł na to, aby z przysięgą parabatai czekać choć do szesnastych, siedemnastych urodzin, może i tak jest)? Wydaje mi się, że wymaganie, aby dzieci nie podejmowały same zbyt dużego ryzyka i informowały o swoich poczynaniach jest raczej dość rozsądne. Clary i Jace’owi może i (cudem) się udało, ale ile osób w podobnych sytuacjach ginie? Albo sprawa Ty’a. Chłopak myśli inaczej niż większość ludzi. Wszystko bierze dosłownie, nie umie walczyć w hałasie, chce trzymać w pokoju skunksa, potrafi wpaść we wściekłość z byle powodu, obrażony zamyka się w sypialni, wszelkie naruszenia rutyny go irytują, żeby się uspokoić musi coś trzymać bądź się kiwa. Owszem, może funkcjonować normalnie. Owszem, może być szkolony na wojownika. Owszem, nie powinien być traktowany jako ktoś gorszy, bo przecież pozostaje silnym, uzdolnionym, inteligentnym chłopcem. Ale powinno się mu wybić z głowy myśl o elitarnej jednostce, do której chce należeć nie dlatego, że „Clave jest złe, Clave nie zaakceptuje jego inności, dla Clave to co inne nie ma racji bytu”, ale dlatego, że się po prostu do niej nie nadaje. Naprawdę nie wyobrażam sobie w doborowym oddziale kogoś, kto musi walczyć w słuchawkach, bo rozpraszają go dźwięki. Albo dla kogo dużym problemem jest fakt, że brat zapomniał o „dniu naleśnikowym”. Nie wspominając już o tym, że nauczyciele musieliby po prostu poświęcać mu więcej uwagi niż innym uczniom, stosować specjalne metody nauczania… Skoro do akademii trafiają najlepsi z najlepszych, a i tak często kończą z załamaniem nerwowym, jakoś sobie tego nie wyobrażam. To że do jednostki nie nadawałby się na przykład ktoś, kto co rusz potyka się o własne nogi, też świadczyłoby o braku zrozumienia Clave wobec inności? (Z drugiej strony u Clare prędzej czy później wszystko układa się cudownie dla bohaterów, więc pewnie Ty dołączy do Scholomancji i okaże się, że radzi sobie doskonale, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że podczas szkolenia powinien popełnić samobójstwo.) Nie każdy umie malować, tańczyć, śpiewać – i nie każdy może zostać elitą wojowników. Ale nie. To Clave jest złe. Clave należy też nienawidzić za to, że kogoś, kto jest szalony… uznałoby za obłąkanego i odebrało mu dotychczas zajmowaną pozycję. Człowiek, który traci kontakt z rzeczywistością, nie rozpoznaje otaczających go bliskich, w dodatku sam robi sobie krzywdę i nie jest w żaden sposób zdolny do wypełniania swoich obowiązków, niestety nie powinien tychże obowiązków posiadać. Ale Clave jest okrutne, uznałoby go za obłąkanego, odebrało stanowisko i odizolowało.
A czarny charakter musi oczywiście w punkcie kulminacyjnym dokładnie wyjaśnić bohaterce, o co mu chodziło…
„Pani Noc” pozostawiła mnie z przykrym wrażeniem zmarnowanego potencjału. Nie chodzi o to, że książka jest beznadziejna od początku do końca. Czyta się ją szybko, a intryga naprawdę mogłaby być ciekawa. Kilka rozwiązań zaskakuje, wątek porwanego Marka został zgrabnie poprowadzony, bohaterowie są barwni, różnorodni. Mnie irytowało stosowanie wciąż tych samych chwytów, mnożenie romansów, podkreślanie na siłę skostnienia Clave – ale zakładam, że nie każdemu będzie to przeszkadzać podczas czytania. Wierni fani Cassandry zapewne z przyjemnością powrócą do świata Nocnych Łowców. Tym, którzy jej książek dotąd nie poznali albo mają co do nich mieszane uczucia – zdecydowanie odradzam lekturę.