Po opublikowaniu powieści „Limassol” Yishaia Sarida określono mianem izraelskiego Johna Le Carré. I choć krytycy lubują się w przypinaniu podobnych łatek (często zresztą na wyrost), a jeszcze chętniej podchwytują to wydawcy, tym razem w takim określeniu nie ma krzty przesady. Jego książka to bowiem kapitalna – zarazem mroczna i fascynująca – mieszanka powieści sensacyjnej z obyczajowo-psychologiczną.
Afrodyta już tutaj nie mieszka
[Yishai Sarid „Limassol” - recenzja]
Po opublikowaniu powieści „Limassol” Yishaia Sarida określono mianem izraelskiego Johna Le Carré. I choć krytycy lubują się w przypinaniu podobnych łatek (często zresztą na wyrost), a jeszcze chętniej podchwytują to wydawcy, tym razem w takim określeniu nie ma krzty przesady. Jego książka to bowiem kapitalna – zarazem mroczna i fascynująca – mieszanka powieści sensacyjnej z obyczajowo-psychologiczną.
Nie ma co ukrywać, że start w dorosłe życie Yishai Sarid miał na pewno łatwiejszy od wielu swoich rówieśników. Jego ojcem był bowiem, zmarły w grudniu ubiegłego roku, dziennikarz i lewicowy polityk (wieloletni poseł do Knesetu, a nawet członek rządu) Josi Sarid. Yishai urodził się w Tel Awiwie w 1965 roku; ukończył prawo na Uniwersytecie Hebrajskim, służył też jako oficer w armii izraelskiej. Pierwszą powieść, „Śledztwo kapitana Ereza”, opublikował szesnaście lat temu; druga – „Limassol” – ukazała się dziewięć lat później. Z miejsca zyskała świetne recenzje, ale do szerszego grona czytelników na całym świecie dotarła dopiero rok później, po wydarzeniu, które w dużym stopniu przypominało to, co Sarid opisał w swojej książce. Chodzi o przeprowadzony w styczniu 2010 roku w Dubaju udany zamach na podejrzanego o terroryzm wysokiego rangą działacza palestyńskiego Hamasu Mahmouda Abdela Raufa al-Mabhouha. Metoda, jaką posłużył się w tym przypadku Mossad, nie była jednak niczym nowym. Kto czytał „Małą doboszkę” (1983) Johna le Carré czy – przeniesione na ekran przez Stevena Spielberga – „
Monachium. Zemsta” (1984) George’a Jonasa, nie mówiąc już o takich pozycjach, jak „Szpiedzy Gideoma. Tajna historia Mossadu” (1999) Gordona Thomasa, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, na czym ona polega. „Limassol” jest zaś kolejnym tego potwierdzeniem.
Biorąc pod uwagę koneksje autora oraz jego związki z armią (i wywiadem), nie ma wątpliwości, że wie, o czym pisze. Choć raczej nie należy nastawiać się na to, że zdradza jakieś tajemnice. „Limassol” nie jest powieścią demaskatorską. Ale też nie służy gloryfikowaniu funkcjonariuszy tajnych służb izraelskich. Głównym bohaterem książki – do ostatniej strony nie poznajemy jego imienia ani nazwiska – jest oficer wydziału spraw arabskich Służby Bezpieczeństwa Ogólnego. Jego podstawowym zadaniem jest swoista działalność prewencyjna, polegająca na tropieniu potencjalnych terrorystów-samobójców, zanim ci, obwiązani pasami szachida, wysadzą się w powietrze na zatłoczonej ulicy bądź wypełnionej po brzegi restauracji w centrum Jerozolimy, Tel Awiwu czy Hajfy. To niełatwa robota, często zmuszająca do przekraczania granic prawa, stawiania się w roli decydującego o czyimś życiu bądź śmierci. Tym samym demolująca sumienie. Ale jak można zachować dystans i spokój, gdy ma się przed sobą człowieka posiadającego istotne informacje na temat krążącego po mieście szaleńca, który w każdej chwili może wyekspediować na drugi świat niewinne kobiety i dzieci, i gdy ten człowiek nie ma najmniejszego zamiaru podzielić się nimi z prowadzącym dochodzenie?
Bohater wiedzie – choć tylko na pozór – normalne życie. Ma piękną żonę pracującą w dziale marketingu firmy farmaceutycznej i kilkuletniego synka. Trudno jednak nazwać szczęśliwą rodzinę, w której ojciec o swojej jedynej latorośli nie mówi (i nie myśli) inaczej niż „dzieciak”. Na dodatek całymi dniami i nocami nie ma go w domu, a kiedy już wraca – jest wycieńczony fizycznie i zniszczony moralnie. Jakby tego było mało, otrzymuje kolejne, bardzo odpowiedzialne zadanie. Zmusza go ono do odegrania kolejnej roli, symbolicznego wejścia w skórę człowieka, którym nigdy nie był. To rola eksbankowca w średnim wieku, który dorobiwszy się na giełdzie, pragnie zostać pisarzem. W tym celu nawiązuje kontakt z Dafną Jagnes, niegdyś cenioną prozatorką, teraz głównie tłumaczką i redaktorką książek. Ale prawdziwy cel, tak przynajmniej wydaje się w pierwszej chwili, jest inny – to dawny przyjaciel kobiety, Palestyńczyk Hani, poeta, marzący o zbliżeniu żydowsko-arabskim. W tej chwili przebywa on jednak w Strefie Gazy, gdzie… umiera na raka.
Ktoś taki naprawdę może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa Izraela? Tym bardziej że w swoich wierszach nigdy – przynajmniej otwarcie – nie wzywał do buntu, co najwyżej eksponował sentyment do utraconej ojczyzny. Można domyślać się więc, że Hani jest tylko nicią prowadzącą do kłębka. Yishai Sarid bardzo skrupulatnie buduje intrygę, prowadząc równolegle trzy wątki, których wspólnym mianownikiem jest postać oficera Służby Bezpieczeństwa Ogólnego. Pierwszy dotyczy jego podstawowych obowiązków, z którymi z biegiem czasu radzi sobie coraz gorzej. Drugi poświęcony jest życiu osobistemu bohatera, w którym również nie dzieje się najlepiej. Może więc chociaż w trzecim, którego głównym elementem jest szpiegowska gra prowadzona wobec Dafny i Haniego, autor da mu szansę wykazać się? Sarid nie epatuje okrucieństwem, akcję wolno popycha do przodu; stara się przy tym, aby czytelnik nie wszedł w zbyt bliską relację z „bezpieczniakiem”, bo – nie daj Boże! – pozwoliłaby mu ona na usprawiedliwienie rzadko godnych pochwały jego metod działania. Z drugiej strony podrzuca tyle samo argumentów pozwalających go zrozumieć i wybaczyć mu.
W sensacyjną fabułę powieści wpisana jest rozbudowana warstwa obyczajowa: wraz z bohaterami przemierzamy bowiem uliczki izraelskich miast, pijemy kawę i jemy posiłki w kawiarniach, poznajemy zabytki, odwiedzamy miejsca znane z kart Starego Testamentu. Ważne też, że wszystko to dzieje się niejako mimochodem, bardzo naturalnie, bez irytującej natarczywości, która zmieniałaby książkę w zakamuflowany przewodnik turystyczny. Tej sprawności w mieszaniu wątków sensacyjnego i obyczajowego Izraelczyk bez wątpienia uczył się od swego brytyjskiego mistrza, Johna le Carré, ale też na pewno wykorzystywał własne doświadczenia z czasów służby dla państwa. Czytając „Limassol”, przed oczyma pojawiają się obecne swego czasu na polskich ekranach, tematycznie pokrewne powieści Yishaia Sarida, dwa znakomite filmy poświęcone ciągnącemu się od dziesięcioleci konfliktowi izraelsko-palestyńskiemu: libański „
Zamach” (2012) Ziada Doueiriego oraz palestyński „
Omar” (2013) Hany Abu-Assada. Znając je, łatwiej zrozumieć kontekst książki. I tylko jedna rzecz może budzić zastanowienie. Skąd to cypryjskie miasto w tytule? Cóż, należy uzbroić się w cierpliwość i spokojnie doczytać do końca. Co zresztą okaże się wielką przyjemnością.