Szaro na okładce książki, szaro wewnątrz – w sercach i umysłach bohaterów, których z szarości konstruuje autor. U Balabána nikt nie ma lekko – wszystkim jest pod górkę, ciężko, źle, okropnie. A przecież czeski pisarz opisuje tylko zwykłe, zupełnie prozaiczne życie kilkunastu osób mieszkających w Ostrawie, mieście ukształtowanym i zniszczonym przez przemysł wydobywczy.
Wszystkie odcienie szarości
[Jan Balabán „Którędy szedł anioł” - recenzja]
Szaro na okładce książki, szaro wewnątrz – w sercach i umysłach bohaterów, których z szarości konstruuje autor. U Balabána nikt nie ma lekko – wszystkim jest pod górkę, ciężko, źle, okropnie. A przecież czeski pisarz opisuje tylko zwykłe, zupełnie prozaiczne życie kilkunastu osób mieszkających w Ostrawie, mieście ukształtowanym i zniszczonym przez przemysł wydobywczy.
Jan Balabán
‹Którędy szedł anioł›
Czeski pisarz patrzy na świat subiektywnie – jeśli niektórzy ludzie robią to przez różowe okulary, on z całą pewnością nigdy nie zdejmował z nosa szarych. Każde zdarzenie ukazane jest u niego w taki sposób, by podkreślić jego tragizm, ulotność, ostateczność i tym podobne cechy. Beznadziejność życia jest najoczywistszą prawdą, z którą nie sposób walczyć. Jeśli przeżywamy chwile szczęścia, to pamiętać należy o ich krótkotrwałości. Nad życiem, tak jak nad Ostrawą, unosi się ciągle duszący pył, nadający światu jedyny możliwy kolor we wszelkich odcieniach.
Balabán daleki jest jednak od stanów depresyjnych, a jego proza wcale nie próbuje udawać wyjątkowo tragicznej na przekór wszystkiemu. Pisarz chyba po prostu smutek rozumiał lepiej od wszystkich innych stanów i dostrzegał go wszędzie dokoła, potrafił też o nim pisać w sposób absolutnie wyjątkowy, przekorny. Zresztą pod tym względem stanowi doskonały kontrapunkt dla wielu rubasznie wesołych autorów zza naszej południowej granicy. Można by rzec, że Balabán był sceptycznym realistą, ale nie admiratorem rozpaczy. Lub też po prostu lubił literacko rozważać momenty tragiczne, myśli przykre – te, od których zwykle wolimy się opędzać. On to wszystko wyciągał na wierzch, każąc nam się zastanowić, skąd się biorą, jak na nas wpływają, co z nich wynika i dlaczego. Nie ma przed nimi ucieczki, bo każdy z nas chowa pod cienką warstwą skóry różne potworne bóle – i one właśnie stanowią oś literackich rozważań czeskiego pisarza.
Na drugi plan schodzi fabuła, pomostowo łącząca różnych bohaterów i ich życia, tworząca z nich społeczną mozaikę zależności, w której centrum jest Martin. Pisarz lubi uciekać w dygresje, w krótkich mgnieniach opowiadać historie nawet najmniej istotnych postaci. Czasem urzeka oryginalną frazą: „Obudziło go uderzenie w okno. Ktoś rzucił kamieniem albo cegłą, potem znowu i jeszcze raz, aż w końcu w szybie zrobiła się rana, z której pociekło szkło”. Innym razem posługuje się humorem typowym dla czeskiej literatury: „Stracił nogę, ale nie w okopach, tylko całkiem zwyczajnie, pod kołami pociągu” lub charakterystycznym dla siebie spostrzeżeniem: „Nic im nigdy nie zrobił, ale nie lubili go. (…) Lubią mnie raczej ci, którym coś zrobiłem”, „(…) na języku rozlewa mu się posmak dojmującej pustki, jak po masturbacji”. Wódkę – napój, który postaci przez niego opisywane spożywają regularnie – nazywa „rosyjskim wynalazkiem do niszczenia Europy”.
Powieść „Którędy szedł anioł”, co nie mniej ważne, jest też zajadłą krytyką systemu komunistycznego, który zdaniem autora narzucił ludziom pewne postawy czy wręcz styl życia. Był opresyjną machiną nie pozwalającą swobodnie myśleć i żyć, trzymał ludzi mocno w karbach. W jakiś sposób ich przekształcał, urabiał, tworząc nowe typy ludzkie: „Intymna atmosfera wspólnych łazienek i wycelowanych w was paluchów towarzyszy i towarzyszek, zdolnych zmienić każdy sekret w zatłuszczone i lepkie świństwo, którego człowiek wstydzi się nawet sam przed sobą. Tacy czujni obywatele byli w każdym autobusie: pchali się do środka, pokrzykiwali i zajmowali miejsca. Nazywało się to ’kolektyw’ i wydawało dźwięki jak bydło zamknięte w wagonie towarowym. Żeby człowiek odnalazł się w kolektywie, musiał się w nim najpierw zatracić. (…) Jak w takich warunkach ludzie mogli się w ogóle sobie nawzajem podobać?”. O obrzydliwej donosicielce, która swój nos wściubiała we wszystkie sprawy, nawet pod sukienki innych kobiet pisał tak: „Jej dziewictwo, które Materná także zaprotokołowała w swojej kartotece, nie dawało babie spokoju, najchętniej wyrwałaby je Marie z łona i zżarła, usmażywszy wcześniej na oleju”.
Wspomniany już główny bohater Martin stanowi esencję szarości wypełniającej książkę. To mężczyzna skaleczony przez system komunistyczny, jeden z wielu tych, którzy nie potrafili odnaleźć się we wcześniejszym ustroju, ale nie potrafią też po jego upadku. To oczywiście brzmi dość abstrakcyjnie, bo tak naprawdę mężczyznę skrzywdziła rodzina i niezdrowe stosunki w niej panujące. W tej rodzinie, jak sądzę, odnajdzie się też mnóstwo naszych rodaków, bo tak naprawdę doświadczenia obywateli krajów postkomunistycznych są w tym względzie dość podobne. Dopiero jako dorosły człowiek przekonuje się „jak kruche jest poczucie bezpieczeństwa, które dawał domowy azyl”. Jedyną osobą, która zdawała się rozumieć Martina i jego „pożar w głowie” była matka, osoba na tyle wycofana, że nie mogła przeciwstawić się dominującej, wręcz apodyktycznej roli męża w rodzinie. Charakterystyczne dla bohatera są również niemoc, fatalizm, bierność, przerażająca zgoda na to, co go spotyka: „Nasza odpowiedzialność i nasze dorosłe czyny są już naprzód zdeterminowane, zniewolone przez jakąś zewnętrzną społeczność, kłamstwo. (…) Chcieliśmy, żeby dzieciństwo, chuligaństwo, chłopięctwo trwało jak najdłużej. Bo wszystko inne wydawało nam się po prostu obrzydliwe. Szczerze mówiąc, chyba wierzyliśmy, a może nawet mieliśmy cichą nadzieję, że dojdzie do jakiejś katastrofy, do wojny atomowej, którą zresztą ciągle nas wtedy straszyli, i że za jej sprawą zostaniemy pozbawieni możliwości, a tym samym i obowiązku, stania się kimś”. Utęskniona wojna mogła nadać jakiś paradoksalny sens życiu Martina, nie nadeszła jednak: „Ku swemu przerażeniu Martin zaczynał przeczuwać to, co jego najstarszy brat wiedział już chyba od dawna. Że nic się nie wydarzy, wszystko będzie tylko dalej gnić i się rozkładać. (…) Nawet wojna, którą świat jest ciężarny nigdy się nie narodzi, jej poroniony płód sczeźnie gdzieś w atomowym arsenale, a my zestarzejemy się bez walki”. Upadek reżimu komunistycznego nie przynosi zatem wolności, skoro człowiek jest zniewolony wewnętrznie: „Z uderzającą jasnością zdał sobie naraz sprawę, że jest źle i że zawsze tak było – możemy najwyżej udawać przed sobą, że to nieprawda, możemy sobie świętować, możemy poprawiać sobie humor na chwilę przed skokiem w przepaść”.
Którędy szedł anioł? – można by zapytać, cytując tytuł powieści – bo że nie przechodził przez Ostrawę, to pewne. A może na odwrót – Ostrawa to miasto wypełnione aniołami, tyle że co do jednego mają one podcięte skrzydła. Nie fruwają, tylko właśnie idą. Kroczą przez życie powoli, pokryte pyłem i brudem z kopalnianych hałd, przygniecione bezużytecznym ciężarem na plecach niczym garbem. Mają bez wyjątku szare od kurzu, pozbawione nadziei twarze. Jeszcze raz podkreślmy jednak: nie jest to świat totalnej depresji. U Balabána wiele jest ciepła i wyrozumiałości dla bohaterów i ich życiowych wyborów, a wszystko ma swoje logiczne uzasadnienie. Czasem pojawi się nawet gdzieniegdzie cicha nutka humoru. Najlepiej jednak pisarz rozumiał szarą stronę życia, a niniejsza powieść jest kolejną w jego dorobku próbą jej zrozumienia i oswojenia.
