Nudny kosmos [Ann Leckie „Ancillary Justice”, Ann Leckie „Zabójcza sprawiedliwość” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Czytając w oryginalne „Ancillary Justice”, powieściowy debiut Ann Leckie, możemy mieć pewność, że kwestie lingwistyczne odgrywające w książce niebagatelną rolę, nie zostaną, jak to się mówi, „lost in translation”. O tym, co najważniejsze, nie stroniąc od spojlerów, wspomniał już Jacek Jaciubek w swojej minirecenzji.
Nudny kosmos [Ann Leckie „Ancillary Justice”, Ann Leckie „Zabójcza sprawiedliwość” - recenzja]Czytając w oryginalne „Ancillary Justice”, powieściowy debiut Ann Leckie, możemy mieć pewność, że kwestie lingwistyczne odgrywające w książce niebagatelną rolę, nie zostaną, jak to się mówi, „lost in translation”. O tym, co najważniejsze, nie stroniąc od spojlerów, wspomniał już Jacek Jaciubek w swojej minirecenzji. Ann Leckie ‹Ancillary Justice›Mówi się, że jedną z podstawowych zalet „Ancillary Justice” jest zabawa formą i liczne, nie zawsze oczywiste, odniesienia do klasyki gatunku. Tyle tylko, że nie powinno to stanowić o jakości powieści, a być jedynie dodatkowym smaczkiem zachęcającym do lektury. Do sukcesu konieczne jest jeszcze uczynienie z fabuły czegoś bardziej wciągającego, z bohaterów kogoś więcej niż irytujących i przemieszczających się z miejsca w miejsce płaskich postaci, a ze świata przedstawionego nieco bardziej zdefiniowanego uniwersum. Oczywiście autorka próbuje ratować się rozmaitymi drobiazgami, jak choćby przedstawieniem aseksualnego, czy też agenderowego, społeczeństwa oraz języka, w którym płeć nie odgrywa jakiegokolwiek znaczenia. Nie doświadczymy tu jednak kreatywności McDonaldowej „Rzeki bogów”, tamtejszych neutków i osobnej formy osobowej. Jedynym niuansem jest to, że główna bohaterka w swojej pierwszoosobowej narracji określa wszystkich formą żeńską, 1) a zmuszona do zgadywania ich faktycznej płci (poza terytorium Radch i w innych językach) zwykle zgaduje źle. Ale na dobrą sprawę ów społeczno-językowy element nie ma jakiegokolwiek znaczenia. W porównaniu z recenzowaną niedawno „God’s War”, gdzie temat genderowy znajdował się w samym centrum fabuły, w „Ancillary Justice” jest on jedynie zbędnym dodatkiem. Kreacja bohaterów również pozostawia wiele do życzenia. W przypadku Breq, ostatniego „przedstawiciela” niegdyś wieloosobowej i wielopostaciowej sztucznej inteligencji można jeszcze zrozumieć pewne niedociągnięcia – to w końcu SI. Początkowe fragmenty pokazują jej inność i konieczność zachowywania pozorów człowieczeństwa. Jednak im dalej w fabułę, tym więcej niezrozumiałych, emocjonalnych wręcz, decyzji ze strony pozornie logicznego bytu. Wydawać by się mogło, że autorka zapomniała o swoim początkowym pomyśle i uczłowieczyła Breq w sposób trudny do wyjaśnienia. O ile na początku bohaterka musiała pamiętać o tym, by reagować na różne sytuacje „po ludzku” (zmianami wyrazu twarzy czy mową ciała), to pod koniec musiała powstrzymywać się przed tym, by nie zdradzić się jakimiś mimowolnymi reakcjami. Dlaczego, skoro spędziła poprzednie osiemnaście lat w tej samej formie? Tego się nie dowiadujemy. Z pozostałymi bohaterami jest również kiepsko. Towarzysząca Breq przez całą drogę Seivarden stanowi tylko irytujący dodatek zamieniający się pod koniec w kluczową postać dla całej historii. Sam fakt opieki Breq nad swoją przechodzącą przymusowy odwyk towarzyszką wydaje się trudny do wyjaśnienia, nawet mimo ich wspólnej przeszłości. Może się wydawać, że autorka po prostu potrzebowała pary bohaterów, którzy, niczym R2D2 i C3PO, mogliby ze sobą po prostu współistnieć i zapewniać jakieś wzbogacenie tego, co w przeciwnym wypadku byłoby dość prostolinijną historią. Najbardziej realistycznie przedstawiają się za to żołnierze i oficerowie przewijający się przez retrospektywną historię Breq – aż dziwi, że w głównym wątku Leckie nie zdołała wykreować nikogo, kto choć trochę przypominał te postaci. Ann Leckie ‹Zabójcza sprawiedliwość›Nie oznacza to, że „Ancillary Justice” pozbawiona jest dobrych stron. Znajdziemy tu bowiem wiele ciekawych pomysłów i rozwiązań, które jednak rzadko doczekały się jakiegoś interesującego rozwinięcia. Najbardziej oczywiście żal Breq/One Esk/Justice of Toren, sztucznej inteligencji, która niegdyś była potężnym okrętem wojennym i kontrolowała tysiące specjalnie przystosowanych żołnierzy – tytułowych ancillaries. W wyniku splotu niepomyślnych wydarzeń, przekazywanych nam w rozdziałach prezentujących przeszłość bohaterki, Justice of Toren przetrwała swoją własną zagładę w ciele jednego z ancillaries. I to właśnie rozdziały opisujące przeszłość, ukazujące mechanizmy działania Imperium Radch z perspektywy sztucznej inteligencji, która musi być posłuszna, ale jednocześnie, istniejąc przez setki, jeśli nie tysiące lat, ma mimo wszystko swoje zdanie, stanowią najciekawszy element całej powieści. O wiele ciekawszy, niż ciągłe utarczki między Breq a Seivarden stanowiące główną oś fabularną. To właśnie z tych rozdziałów dowiadujemy się najwięcej o całym Radch, zasadach nim rządzących oraz ideach, jakie przyświecają ciągłemu podbojowi. Leckie wykorzystała tutaj historię Imperium Rzymskiego, przenosząc ją w kosmos i prezentując podbój na o wiele większą skalę. Idee pozostały jednak te same: synkretyzm religijny umożliwiający zaadaptowanie każdego napotkanego wyznania do uniwersalnego panteonu, determinacja, by kontynuować podbój w imię szerzenia dobrobytu i cywilizacji wśród „barbarzyńców” 2), przekonanie o własnej wyższości pomimo wyraźnych śladów stopniowego upadku i postępującej dekadencji. Nie brak pewnych ukłonów w kierunku zagadnień totalitaryzmu, szczególnie kiedy Breq, w trakcie swoich późniejszych poszukiwań, zauważa, że dla ludzi spoza Radch całe imperium może wyglądać na kontrolowane przy pomocy prania mózgów i gróźb egzekucji niepokornych, ale tak naprawdę jego mieszkańcy są posłuszni dlatego, że wierzą w słuszność tego, co robią. Nie są to jedyne interesujące spostrzeżenia, jakie możemy znaleźć na kartach „Ancillary Justice”, ale toną one w przydługiej, mało odkrywczej fabule. Aż szkoda, że niektóre z tematów poruszanych tylko mimochodem (kontakty ludzi z obcymi czy wreszcie sama kwestia funkcjonowania Radch) nie doczekały się rozwinięcia. Oczywiście biorąc pod uwagę rozczarowujące zakończenie oraz kolejne tomy serii można mieć nadzieję, że znajdziemy w nich coś więcej. Ale po tego rodzaju rozczarowaniu, jakie oferuje pierwsza powieść Ann Leckie nie sądzę, bym zdecydował się na ciąg dalszy. 1) O ile w oryginale ogranicza się to do bezustannego „she” lub „her”, naprawdę nie wiem, jak rozwiązano ten problem w polskim tłumaczeniu. 2) W jednym z nielicznych miejsc, kiedy kwestie lingwistyczne mają jakiekolwiek znaczenie, pojawia się iście starożytne powiązanie między byciem „obywatelem” a byciem kimś „cywilizowanym” – w języku Radchai jedno było nierozerwalnie związane z drugim.
|