W polskiej literaturze od ponad stu lat monopol na wiek XVII posiada Henryk Sienkiewicz. Autor „Trylogii” tak zawłaszczył umysły rodaków, że dzisiaj trudno wyobrazić sobie inny obraz sarmackiej Polski. Na tym większe uznanie zasługuje Jacek Komuda, starający się odkłamać Sienkiewiczowską wizję epoki. Robi to na dodatek w niezwykle atrakcyjnej formie. „Opowieści z Dzikich Pól” nie są bowiem zbiorem opowiadań przygodowych, ale horrorów.
Horror po sarmacku
[Jacek Komuda „Opowieści z Dzikich Pól” - recenzja]
W polskiej literaturze od ponad stu lat monopol na wiek XVII posiada Henryk Sienkiewicz. Autor „Trylogii” tak zawłaszczył umysły rodaków, że dzisiaj trudno wyobrazić sobie inny obraz sarmackiej Polski. Na tym większe uznanie zasługuje Jacek Komuda, starający się odkłamać Sienkiewiczowską wizję epoki. Robi to na dodatek w niezwykle atrakcyjnej formie. „Opowieści z Dzikich Pól” nie są bowiem zbiorem opowiadań przygodowych, ale horrorów.
Jacek Komuda
‹Opowieści z Dzikich Pól›
Henryka Sienkiewicza i jego dzieła pisane „ku pokrzepieniu serc” znają wszyscy. „Znają” nie znaczy jednak od razu, że czytają. Proza Sienkiewicza, choć barwna jak czasy, które opisuje, może razić współczesnego czytelnika swoją pompatycznością i rozwlekłością. Jeśli Sienkiewicz jest jeszcze dzisiaj na piedestale polskiej literatury, zawdzięcza to raczej dwóm znakomitym adaptacjom filmowym Jerzego Hoffmanna (mam tu na myśli „Pana Wołodyjowskiego” i „Potop”, bo „Ogniem i mieczem” do wybitnych raczej trudno zaliczyć), niż rzeszom nowych czytelników. Tym wszystkim więc, którzy mają na Sienkiewicza alergię – jest ich zaś, jak sądzę, niemało – a chcieliby mimo wszystko poznać bliżej siedemnastowieczne obyczaje sarmackie, polecić można, wydawane ostatnimi czasy przez lubelską Fabrykę Słów, książki Jacka Komudy: „Wilcze gniazdo”, „Warchoły i pijanice” oraz tom opowiadań grozy „Opowieści z Dzikich Pól”. Oczywiście między Sienkiewiczem a Komudą nie można postawić znaku równości, dzieła tego drugiego można jednak spokojnie potraktować jako dopełnienie twórczości autora „Trylogii”. Dopełnienie bardzo intrygujące, albowiem najczęściej pisze on o rzeczach, które Sienkiewicz przemilczał…
„Opowieści z Dzikich Pól” to zbiór siedmiu opowiadań, różniących się długością, ale nie formą – wszystkie bowiem można zaliczyć do, bardzo popularnego w zachodniej Europie i za Oceanem w XIX wieku, gatunku opowieści niesamowitych (czyli „weird stories”). Gatunek ten największy rozwój przeżywał w pierwszej połowie następnego stulecia, kiedy na krótko rozbłysła gwiazda Stefana Grabińskiego. Po wojnie natomiast udanie do „opowieści z dreszczykiem” nawiązywał zmarły przed kilku laty Jerzy Gierałtowski, autor nowel, na podstawie których powstały między innymi filmy „Wilczyca” i „Karczma na bagnach”, oraz wydanej po kilkunastu latach milczenia, tuż przed śmiercią pisarza, powieści „Pomarlica” (której akcja rozgrywa się w czasie powstania listopadowego). Gdybyśmy mieli doszukiwać się źródeł pisarstwa Komudy, należałoby w równym stopniu co do Sienkiewicza, odnieść się także do Grabińskiego i Gierałtowskiego (z tą różnicą, że ten drugi penetrował przede wszystkim wiek XIX).
Akcję swoich opowiadań Komuda umieścił w wieku XVII. Oj, działo się wtedy w Rzeczypospolitej, działo! Niemal cały wiek upłynął Polakom na prowadzeniu wojen – jak nie ze Szwedami, to z Rosjanami, jak nie z Turkami i Tatarami, to z Kozakami bądź Prusakami, a gdy brakowało wrogów zewnętrznych, wybuchały rokosze i wojny domowe. Oduczyli się Polacy żyć w pokoju i spokoju. Czasy sprzyjały wszelkiemu hultajstwu i nadużyciom. Na dodatek wysoko podnosili głowę konserwatywni katolicy, szalała kontrreformacja, a wraz z nią pleniły się przeróżne zabobony. Gdy w zachodniej Europie wygasały stosy, na których palono czarownice, w Polsce wciąż je na nowo rozpalano. Nie powinien nas więc dziwić fakt, że nasi przodkowie cztery wieki temu zupełnie poważnie traktowali przesądy, a echo tych właśnie przesądów – tyle że przetransponowanych na język literacki – odnajdujemy na kartach opowiadań Komudy.
Spośród siedmiu opowieści najlepiej prezentują się trzy najdłuższe. Akcja „Veta” („opowieści drugiej”) rozgrywa się w Moskwie w roku 1612, kiedy to niewielka polska załoga przez kilka miesięcy broniła się na Kremlu, wyczekując odsieczy hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Odsiecz nigdy nie nadeszła, a obrońcy Kremla – odcięci od wszelkich dostaw żywności – cierpieli coraz większy głód. Głód, który w ostateczności doprowadził ich do kanibalizmu. Chciałoby się rzec: znakomite tło dla horroru! I rzeczywiście, Komuda świetnie wykorzystał historyczne wydarzenia do przedstawienia historii dosłownie mrożącej krew w żyłach. Głównym bohaterem opowiadania jest jeden z dowódców polskiej załogi Krzysztof Wilamowski, starający się za wszelką cenę zachować człowieczeństwo w piekle, do którego trafił. Wszystko ma jednak swoje granice – ludzka wytrzymałość także, o czym w końcu przekonuje się waleczny i honorowy Polak… Fabuła „Czarnej nowiny” („opowieści czwartej”) osnuta jest wokół przygód szlachetki Jana Rudnickiego. Bohater powróciwszy po dwóch latach z wojny z Rosją zastaje swoją młodą żonę w skrajnej rozpaczy. Nie tylko ją zresztą, cała okolica jest bowiem terroryzowana przez nowego starostę mościskiego Stanisława Stadnickiego, syna słynnego na całą Polskę Diabła (bohatera przygotowywanej właśnie do wydania powieści Komudy). Pod swoją nieobecność Jan został obrócony przez starostę w chłopa, a wszystko po to, aby Stadnicki mógł bezkarnie posiąść piękną panią Rudnicką. Jej mąż nie poddaje się jednak wszechwładnemu staroście – podejmuje walkę, w której zyskuje niespodziewanego sprzymierzeńca. Za pomoc tę przyjdzie mu jednak kiedyś zapłacić, a cena będzie wysoka.
Opowiadaniem trzecim – i zdecydowanie najlepszym ze wszystkich siedmiu – jest zamykające zbiorek „Nobile verbum”. To pełna dramatyzmu i zwrotów akcji opowieść o miłości, zdradzie i zemście. Nie ma w niej jednak ani krzty romantyzmu, jest za to sporo krwi i niesamowitości. Oto rodzinę kasztelana halickiego Janusza Ligęzy dziesiątkuje tajemniczy „czarny jeździec”. Kasztelan, nie mogąc sobie poradzić z ujęciem mordercy, wynajmuje w tym celu znanego zawadiakę Jacka Dydyńskiego. Ten zaś we właściwy sobie sposób stara się rozwikłać zagadkę. Zakończenia zdradzić oczywiście nie mogę, ale niech wystarczy wam stwierdzenie, że jest efektowne i zaskakujące. Na tyle efektowne, że chciałoby się więcej…
Z krótszymi opowiadaniami rzecz ma się nieco inaczej. O ile „Nie trać waszmość głowy!” – udana mieszanka horroru i komedii (z naciskiem na horror) – trzyma dobry poziom, o tyle nieco chybione wydaje się „Pod Wesołym Wisielcem”, w którym autor pogubił się trochę, stawiając raczej na błazenadę niż fabułę. Tom dopełniają jeszcze: „Pan Kunicki” (kontynuacja wątku rozpoczętego w „Czarnej nowinie”) i „Zapomniana duma” – choć na dłużej w pamięć nie zapadają, czyta się je bez poczucia zmarnowanego czasu.
Powie ktoś, że trzy wybitne opowiadania na siedem to trochę mało, aby cały tom uznać za udany. A jednak! „Veto”, „Czarna nowina” i „Nobile verbum” to prawdziwe perełki. Komuda udowadnia w nich, że epoka, której oddał swój literacki talent, fascynuje go w nie mniejszym stopniu niż niegdyś Sienkiewicza. I że potrafi tę fascynację przekuć w bardzo przyzwoitą literaturę fantastyczną. Inna sprawa, że „Opowieści z Dzikich Pól” to niemal gotowe scenariusze filmowe. Jeśli kiedyś udało się nakręcić „Wilczycę”, może dzisiaj warto by sięgnąć po teksty Komudy.
PS. Edycja Fabryki Słów jest drugim wydaniem „Opowieści…”. Różni się ono nieco od pierwszego, opublikowanego przez Alfę. Komuda zdecydował się wyrzucić trzy opowiadania („Pan Niewiarowski”, „Złoty wij”, „Trzech do podziału”), dodał natomiast dwa – „Pana Kunickiego” i „Nobile verbum”. Czy wyszło to zbiorkowi na dobre – kwestia gustu.