„Głos z ciemności” dobitnie pokazuje, gdzie jest różnica między artystycznym sztafażem a szarą rzeczywistością codzienności. Wywiad-rzeka przeprowadzony z Romanem Kostrzewskim przez Mateusza Żyłę pokazuje żyjącą legendę polskiej muzyki w jej ludzkim wymiarze.
Sebastian Markiewicz
Nie taki diabeł straszny, jak go malowali
[Roman Kostrzewski, Mateusz Żyła „Roman Kostrzewski. Głos z ciemności” - recenzja]
„Głos z ciemności” dobitnie pokazuje, gdzie jest różnica między artystycznym sztafażem a szarą rzeczywistością codzienności. Wywiad-rzeka przeprowadzony z Romanem Kostrzewskim przez Mateusza Żyłę pokazuje żyjącą legendę polskiej muzyki w jej ludzkim wymiarze.
Roman Kostrzewski, Mateusz Żyła
‹Roman Kostrzewski. Głos z ciemności›
Na początek – niespodzianka. Przedmowa pisarza, który ostatnimi czasy aspiruje chyba do statusu celebryty. Wszędzie jest go pełno – a to nominacja do Nike, a to w Gdyni pojurorzy, a to w telewizji program poprowadzi. Przypomina się stare powiedzenie głoszące, że strach lodówkę otworzyć. Plusem przedmowy jest to, że pod każdym jego słowem mogę się podpisać – zapewne dlatego, że jesteśmy niemal rówieśnikami i twórczość Romana Kostrzewskiego i zespołu Kat rozpalała nas w podobny sposób w podobnym okresie. Ja też z wypiekami na ustach słuchałem kasetowej wersji „Biblii Szatana” La Veya, niespecjalnie się z tym afiszując przed rodzicami. Też tajemnicze teksty Romana rozbudzały moją nastoletnią wyobraźnię i rodziły w niej wiele interpretacji.
Wywiad prowadzony przez młodego człowieka, jakim jest Mateusz Żyła początkowo zaskakuje pozytywnie – brak jest u indagującego maniery epatowania erudycją, niepotrzebnych wtrętów mających na celu pokazanie rozmówcy i czytelnikowi bezmiaru wiedzy, czasem dość odległej od tematu rozmowy i od osoby, z którą się rozmawia – taką cechę można spotkać u wielu młodych, przepytujących znanych ludzi, a na czoło wysuwa się tu pewien filmoznawca, ale to tak na marginesie.
Roman ze swadą opowiada o swoim trudnym, bardzo trudnym dzieciństwie, o urokach dojrzewania i dorastania, o klimacie śląska lat 60-ych i 70-ych. Zdumiewająco szczerze mówi o raczej niechlubnej historii swoich bezpośrednich antenatów – nie każdy ma na tyle odwagi, by o takich rzeczach mówić publicznie. Mówi dość ciekawie, ale w pewnym momencie orientuję się, że przekroczyłem setną stronę, a w toku opowieści Romek ledwie osiągnął pełnoletność i jeszcze nie wspomniał o rodzącej się fascynacji muzyką, a książka ma niewiele ponad trzysta. Trzeba jednak przyznać, że świadectwo dojrzałości Romana Kołka (prawdziwe nazwisko Kostrzewskiego) zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie.
Co rzadkie, dość chłodno i bez cienia autokreacji i charakterystycznej dla tych, co nic wielkiego nie zrobili, martyrologii opowiada Roman o swojej działalności opozycyjnej w kopalni – tak, tak, pracował w kopalni!
Część, na którą najbardziej się nastawiałem, czyli artystyczna droga autora „Legendy Wyśnionej” zaczyna się mniej więcej w połowie książki. I… według mnie, zawodzi. Jest co prawda trochę o fascynacjach literackich – Lovecraft, Miciński, Grabiński, ale mało jest jakiejś esencji tego wszystkiego. Niewiele jest o warsztacie muzycznym członków zespołu – tych pierwszych i tych współczesnych. Mało jest też (choć są) wspomnienia z festiwali z lat 80-ych, ciekawe są opisy użerania się o pieniądze z wydawcami i pseudomanagerami.
Jest trochę o narkotykach i o alkoholu. Jest też wreszcie mowa o ludzkim wymiarze szatana, czyli o miłości, nieudanych związkach Romana i dzieciach z tych związków. Wyłania się z tego postać przywoływana na płycie „Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach” – czyli śmieszny czort… Zwykłe, przyziemne, ludzkie wzloty i upadki, romanse i dramaty… Zresztą, jak śmieszny czort wyglądał ostatnio pięćdziesięcioparoletni Romek w programie telewizyjnym prowadzonym przez wspomnianego już autora przedmowy…
Jest też mowa o kościele katolickim, jego winach i wadach, wypada się zgodzić z obydwoma rozmówcami, choć dedykacja Mateusza Żyły na końcu książki przyprawiła mnie o atak śmiechu, głównie przez swoją wybiórczość… Zdradzać nie będę, kto ciekaw, ten zajrzy. Nawiasem mówiąc w końcówce książki rozmówca Kostrzewskiego zaczyna się jednak trochę wymądrzać, wbrew temu, co napisałem na początku. Ale tylko pod koniec.
Jestem wzrokowcem i nie lubię audiobooków, myślę jednak, że przez wzgląd na głos Romana książkę tę lepiej słuchałoby się, niż czytało, mając w pamięci „Listy z ziemi” Marka Twaina i wspomnianą już „Biblię Szatana” w jego interpretacji. Głos Romana bowiem hipnotyzuje. Niech pierwszy rzuci kamieniem każdy czterdziestolatek, który nie dostawał dreszczy idąc jesiennym parkiem i słuchając w walkmanie (były takie urządzenia) „Legendy wyśnionej”…
Po książkę niewątpliwie warto sięgnąć, jednak czytałem już lepsze wywiady z ludźmi mocnej muzyki i lepsze książki monograficzne poświęcone legendarnym polskim zepołom, dlatego dam ocenę 7 na 10.
Generalnie zgadzam się z recenzją. Mnie brakowało ukazania metamorfozy Romana z dzieciaka z domu dziecka w "etatowego" satanistę PRL. W jednym rozdziale jest górnikiem flirtującym z Solidarnością, w następnym już śpiewa w Kacie swoje charakterystyczne teksty. Mało też informacji o Kacie tak od kuchni. No i dobrze, że darował sobie ekshibicjonizm jaki zaserwował Kazik w książce "Idę tam gdzie idę" (np. byłem chory i krew mi leciała z odbytu).
Generalnie książka ciekawa, aczkolwiek rzeczywiście dzieciństwo trochę się ciągnie, Kat potraktowany trochę po łebkach. Z drugiej strony to biografia wokalisty, nie zespołu.
Ogólnie rzecz biorąc polecam.