Bohater wyróżnionej tegoroczną nagrodą Bookera książki „The Sellout” próbuje przywrócić w USA segregację rasową i niewolnictwo! Spokojnie, to tylko satyra.
Cudzego nie znacie: Za dużo Meksykanów
[Paul Beatty „The Sellout” - recenzja]
Bohater wyróżnionej tegoroczną nagrodą Bookera książki „The Sellout” próbuje przywrócić w USA segregację rasową i niewolnictwo! Spokojnie, to tylko satyra.
Od 2014 roku zmieniono formułę przyznawania prestiżowej nagrody Bookera. Obecnie jej laureatem może zostać, niezależnie od kraju pochodzenia, autor powieści, której oryginalnym językiem jest angielski. W tym roku po raz pierwszy otrzymał ją autor ze Stanów Zjednoczonych.
Paul Beatty to pisarz z dorobkiem, niejednokrotnie wyróżnianym literackimi nagrodami. Urodzony w Los Angeles, jest absolwentem dwóch kierunków: pisania twórczego i psychologii. Już w swojej pierwszej powieści z 1996 roku „The White Boy Shuffle” ujawnił swój wielki talent satyryczny i zdolność ostrego widzenia problemów, z którymi zmaga się czarna społeczność w Stanach Zjednoczonych. W 2006 roku autor wydał antologię humoru afroamerykańskiego.
„The Sellout” nawiązuje do tematów zawartych w poprzednich utworach. Bohaterem jest narrator – Afroamerykanin. Nie znamy jego imienia – mówi o sobie „Me” [Ja]. Staje przed Sądem Najwyższym, oskarżony – w Ameryce Baracka Obamy! – o propagowanie segregacji rasowej i niewolnictwa w Dickens, fikcyjnym przedmieściu Los Angeles. Tylko taki widzi sposób na przywrócenie tożsamości i rozpoznawalności tego miejsca, tracącego swoją tożsamość. A może wcale jej nie ma, bo Dickens to pełna sprzeczności wiejska enklawa wewnątrz wielkiego miasta. Me bierze sobie niewolnika – i to jest powód, dla którego staje przed sądem. Nieważne, że niewolnik sam chciał nim zostać.
Choć Dickens to fikcyjne miejsce, problemy, z którymi borykają się „czarne” kalifornijskie dzielnice – są jak najbardziej prawdziwe. Te w Polsce znamy raczej szczątkowo, słyszymy o nich najczęściej wtedy, gdy w Stanach Zjednoczonych z rąk białych policjantów giną młodzi czarni ludzie, co spotyka się z masowymi protestami. Dlatego niełatwo podołać lekturze powieści „The Sellout” – jest ona w pełni zrozumiała dla czytelnika, który orientuje się, i to doskonale, w szerokim kontekście amerykańskich realiów.
W książce Paula Beatty’ego, by nawiązać do powiedzenia, że wszystko jest kwestią polityczną – wszystko staje się kwestią rasową. Nie ma tematów tabu, o czym czytelnik dowiaduje się już od pierwszych słów monologu bohatera: „Może trudno w to uwierzyć, kiedy mówi to czarny facet, ale nigdy niczego nie ukradłem”. Pogardliwe słowo „nigger” [czarnuch] traktowane jest w powieści jak każde inne. Znajdziemy w tekście najpaskudniejsze epitety i dowcipy o Murzynach. W ten sposób Beatty mierzy się z rasowymi stereotypami i uprzedzeniami, obnażając je i dekonstruując. Główny bohater „The Sellout” jest tego dowodem: wychowuje go samotnie ojciec – psycholog z dyplomem. Me w trosce o intelektualny poziom edukowany jest w domu, nie chodzi do szkoły. Nie jest więc modelowym ubogim czarnym, prawie analfabetą z byle jakiej szkoły, wychowywanym przez samotną matkę.
Beatty posługuje się przede wszystkim satyrą i groteską, co pozwala mu uniknąć zarzutu o przekraczanie granic politycznej poprawności. Nawiązując do tradycji komediowych stand-upów, nie szczędzi ostrych puent i sloganów, przytacza wiele mocnych, nazwijmy to, złotych myśli i nośnych haseł czy pop-filozoficznych sentencji. Sypie nimi jak z rękawa. To jednak nie jest w żadnym wypadku utwór komediowy. W tle daje się z całą mocą dostrzec cały szereg do dzisiaj nierozwiązanych społecznych problemów rasowych w USA. Paul Beatty (za sprawą wyboru nazwy miejsca akcji) nawiązuje do postaci Charlesa Dickensa, brytyjskiego pisarza z XIX wieku, również posługującego się w swoich powieściach ostrym dowcipem i humorem, by pokazać najbardziej palące i dramatyczne społeczne nierówności.
Można odnaleźć w „The Sellout” całe bogactwo odniesień do literatury i popkultury, szczególnie filmu oraz do wielu faktów dotyczących współczesnych i dawniejszych amerykańskich realiów. Na przykład Marpessa, niespełniona miłość Me (obecnie zamężna z kimś innym) pracuje jako kierowca miejskiego autobusu. To piękne symboliczne nawiązanie do postaci Rosy Parks, która w grudniu 1955 roku (czasach segregacji rasowej w USA) nie ustąpiła miejsca w autobusie białemu pasażerowi, do czego zobowiązywało ją ówczesne prawo. Jej przypadek przyczynił się do zniesienia tych przepisów, uznanych za niekonstytucyjne, rok później.
Wczoraj – Rose jako nieposłuszna pasażerka, dzisiaj – Marpessa jako kierowca autobusu, a jednak z kart książki nie płynie entuzjazm, że oto z chwilą zaprzysiężenia w Białym Domu prezydenta Baracka Obamy Ameryka weszła w epokę „post-rasową” i kolor skóry nie ma już znaczenia. W zamian Beatty obśmiewa (w rozdziale pt. „Too Many Mexicans”) polityczną poprawność, której logika nakazuje odpowiadać: „za dużo Meksykanów” na każde spostrzeżenie dotyczące jakiegokolwiek problemu społecznego na tle rasowym.
Powieść ma nietradycyjną formę. Jest utrzymana w konwencji monologu, trudno wyłuskać z niej spójną chronologiczną akcję; dygresji i przypowieści jest tu całe mnóstwo. Jurorzy tegorocznej edycji nagrody Bookera stawiają przed czytelnikami na całym świecie nie lada wyzwanie. I choć to literackie wydarzenie sytuuje się daleko od polityki, to jednak każda prestiżowa i wpływowa nagroda, a „Booker” taką właśnie jest, kształtuje kulturową rzeczywistość, wskazuje, na co zwrócić uwagę, które tematy są ważne i zasługują na wyróżnienie. Być może uznano, że warto, aby świat czytał „The Sellout” jako antidotum na nadciągający trumpizm odwołujący się do tego, co w ludzkiej naturze najgorsze i najbardziej prostackie. Nieraz w historii okazywało się, że inteligentny śmiech i sprowadzanie nadętych prawd do absurdu to broń potężna.
Powieść Paula Beatty’ego z pewnością przez długi czas będzie obiektem interpretacji literaturoznawców. Jest bardzo pojemna, jeśli chodzi o jej symbolikę i ukryte konteksty, do odczytania przez pryzmat teorii literatury. Dla czytelników „The Sellout” przynosi istotne i jednocześnie smutne przesłanie: niestety, dyskusja o rasie się nie skończyła. A nawet być może wybucha z nową siłą, bo uprzedzenia nadal tkwią w nas bardzo mocno. I trzeba o nich rozmawiać. Nie jest dobra ani pogarda wobec „czarnuchów” ani też nazywanie ich – w krytycznych momentach – „Meksykanami”. W kwestiach rasowych nic nie jest czarne albo białe. Jest wiele szarości, skomplikowanych problemów, różnych punktów widzenia. Trudno o proste, skuteczne i szybkie rozwiązania, w co chyba najtrudniej uwierzyć.