Autorzy nowelizacji filmów zwykle mają ciężkie zadanie, bo jak przenieść na karty książki tak odmienne medium jak obraz filmowy? Na szczęście Matthew Stover w „Zemście Sithów” wybrnął zwycięsko z tego problemu. Książka jest niezła w warstwie literackiej i stanowi cenne uzupełnienie filmu, pozwalające w pełni zrozumieć niektóre wątki.
Starwarsy moralnego niepokoju, czyli cierpienia młodego Dżedaja
[Matthew Woodring Stover „Zemsta Sithów. Część III” - recenzja]
Autorzy nowelizacji filmów zwykle mają ciężkie zadanie, bo jak przenieść na karty książki tak odmienne medium jak obraz filmowy? Na szczęście Matthew Stover w „Zemście Sithów” wybrnął zwycięsko z tego problemu. Książka jest niezła w warstwie literackiej i stanowi cenne uzupełnienie filmu, pozwalające w pełni zrozumieć niektóre wątki.
Matthew Woodring Stover
‹Zemsta Sithów. Część III›
„Zemsta Sithów” jest napisana przyzwoicie, co oznacza, że wręcz wybitnie jak na standardy powieści starwarsowych. Owszem, zdarzają się fragmenty nieznośnie egzaltowane czy kiczowate lub niezręcznie brzmiące wyrażenia w stylu „to miejsce całe cuchnęło Ciemną Stroną”, ale są w zdecydowanej mniejszości. Autor umie nawet – co jest, jak mi się zdaje, dość rzadkie – ładnie, obrazowo i przekonująco przedstawiać uczucia, jakich doznaje na przykład Obi-Wan jednoczący się z Mocą podczas walki. Może odrobinę zanadto często Moc traktowana jest na zasadzie „czarodziejskiej różdżki”, co to jak jej się potrafi użyć, to już można wszystko (otworzyć nieznany mechanizm, komunikować się z Artoo, jeździć na jaszczurce i pilotować dowolny pojazd), generalnie jednak opisy nie odbiegają od moich wyobrażeń o niej. A tak a propos pilotowania pojazdów: w opisie awaryjnego lądowania rozpadającym się gwiezdnym krążownikiem na Coruscant autor nie omieszkał wspomnieć, że przyrządy w kokpicie były dostosowane do innej rasy (Nemoidian). Nareszcie ktoś pamięta o takim szczególe jak różnice w budowie fizycznej różnych „alienów”.
Gdzieniegdzie, głównie w dialogach, występuje dyskretny humor, na przykład: „To ty jesteś bohaterem, ja tylko mistrzem!” (Kenobi do Anakina). O wiele lepiej niż w filmie zostały przedstawione rozgrywki polityczne, a także emocjonalna szamotanina Padmé i Anakina. Wiele wyjaśnia, jeżeli chodzi o tego ostatniego, choć nadal nie przekonuje mnie, dlaczego tak łatwo uwierzył bez żadnych dowodów, że Palpatine dysponuje mocami zdolnymi uratować Padmé od śmierci. Za to dobrze pokazano, jak bardzo lojalny jest Anakin w stosunku do kanclerza. Obi-Wan wielokrotnie podkreśla w rozmowach z Mace Windu i Yodą, że Anakin gotów jest zrobić wszystko dla ludzi, których uważa za przyjaciół. Paradoksalnie, to właśnie ta lojalność była jedną z przyczyn, które przywiodły go do zguby…
Padmé jest rozdarta między opozycją w Senacie (przyłączyła się do niej) a lojalnością wobec męża, którego „nie wolno jej oszukiwać”, jak to kilka razy sama sobie powtarza. Nie do końca rozumiem, dlaczego popieranie opozycji miałoby być oszukiwaniem Anakina, gdyż jako Jedi powinien on być z definicji bezstronny (że nie jest to inna sprawa). Szkoda, że jej postać nie została jeszcze trochę pogłębiona. Bardzo podobało mi się kilka fragmentów, na przykład ten, kiedy uwikłana w politykę Padmé myśli z rozpaczą, że chciałaby się zwierzyć komuś, komu ufa bez zastrzeżeń… i przeżywa szok wewnętrzny, gdy uświadamia sobie, że miała na myśli Obi-Wana, nie Anakina. Za to zupełnie niewyjaśnione jest jej „zgaśnięcie” na koniec. W ogóle końcowe strony książki sprawiają wrażenie, jakby autorowi nagle zaczęło się bardzo spieszyć. Może termin od wydawcy go gonił…?
W „Zemście…” ciekawie pokazano tworzenie zalążków przyszłej Rebelii, na razie będącej tylko opozycją w Senacie Galaktycznym – szkoda, że ten wątek został w filmie zupełnie pominięty, choć podobno nakręcono nawet odpowiednie sceny. Wyjaśnione są różne drobiazgi, na przykład to, dlaczego Anakin jest tak przywiązany do R2D2 (dostał go od Padmé) i dlaczego C3PO jest u Padmé (dostała go od męża – ta scena jest ładnie opisana, Anakin właściwie nie tyle jej go daje, ile przekazuje pod opiekę). Interesujące są też króciutkie opisy, jak to Anakin i Kenobi stają się bohaterami medialnymi, niemal żywymi symbolami zwycięstw Republiki w wojnie przeciwko separatystom, i jak wszyscy wierzą, że skoro oni zabrali się za uwalnianie kanclerza, to znaczy, że sprawa jest praktycznie załatwiona. No i mały uśmiech w stronę fanów: na jednym z republikańskich statków służy komandor podporucznik Needa, wzywający Grievousa do poddania się.
Nie do końca podobała mi się specyficzna maniera Matthew Stovera, polegająca na „zawieszeniu” akcji w jakimś momencie, napisaniu „A oto, jak jest być Anakinem/ Dooku/ Obi-Wanem/ Macem Windu/ itp. w tej chwili” i przedstawieniu dokładnej analizy historii, myśli i odczuć danej postaci w czasie teraźniejszym, z nieco pretensjonalnym dzieleniem akapitów na pojedyncze zdania. Początkowo nieco mnie to raziło, ale potem przywykłam. Niektóre z tych opisów są zresztą bardzo ciekawe, tylko mogłyby być krótsze – 1,5 strony to przesada.
Za to duży plus ma u mnie Matthew Stover za opisy walk. Na szczęście nie zrobił tego, co autor nowelizacji „Mrocznego widma”, który starał się w opisach oddać filmowy montaż, dzięki czemu kulminacyjne sceny stanowią denerwującą sieczkę scen dziejących się w reaktorze na Naboo, w kosmosie i na polu bitwy robotów z Gunganami. Stover słusznie uznał, że lepiej będzie opisać walkę Yody z Palpatinem i Kenobiego ze Skywalkerem jako osobne całości; zawarł je nawet w odrębnych rozdziałach. Literacko to robota o wiele wyższej klasy, niż bezmyślne przepisywanie filmowego scenariusza.
Jest parę kiksów na poziomie tłumaczenia: wszystkie roboty są z uporem określane mianem androidów; dopiero gdzieś w ćwierci książki tłumacz jakby przypomina sobie o istnieniu takiego słowa jak „robot”, ale potem niestety jeszcze kilka razy są te nieszczęsne androidy wsadzone. Generała Grievousa parokrotnie nazywa się „biodroidem”, co nieomal przyprawiło mnie o spazmy śmiechu, bo wyobraziłam sobie robota w kształcie wielkiego biodra. Czy pan Maciej Szymański nie zna słowa „cyborg"? No i najgorsza rzecz, czyli określanie wszystkich wystrzałów z miotaczy, dział, itp. mianem „boltów”. Co to za okropny anglicyzm??? Koszmar!!!! Dosłownie wzdragałam się za każdym razem, kiedy pojawiał się w tekście – a pojawiał się, niestety, często.
Bardzo dobra jest scena, w której członkowie Rady Jedi przychodzą aresztować Palpatine’a pod zarzutem, że jest Sithem, a on na to: „Poglądy filozoficzne są moją prywatną sprawą.” Muszę przyznać, że nawet nie pamiętam, czy te słowa padły w filmie, ale uderzyła mnie jedna rzecz: ta scena pięknie przestawia kolizję świata baśniowego z rzeczywistym. W świecie baśni nikomu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego złego czarodzieja trzeba zabić albo uwięzić – po prostu, bo jest złym czarodziejem i już. Przeniesienie tej prostej reguły w świat, w którym mamy ustrój parlamentarny, sądownictwo, komisje, trybunały i co tam jeszcze, powoduje nagły szok, kiedy okazuje się, że faktycznie… nie ma w galaktycznym kodeksie karnym takiego przestępstwa jak bycie Sithem. I rycerze Jedi, którzy są niemal żywcem wyjęci ze świata baśniowego, stają nagle przed problemem jak najbardziej realistycznym.
W kategoriach literackich dałabym tej książce 60 na 100 punktów, jednak zdecydowałam się podwyższyć ocenę, bo na tle innych powieści sygnowanych logo Star Wars prezentuje ona bardzo wysoki poziom.