Powieść Dawida Kaina to analiza współczesnej wersji odwiecznych ludzkich lęków: „fobii, zgrozy, ciągłej niepewności”, „egzystencjalnych trwóg” i „filozoficznych pytań”; ubrana w kostium fantastyki bliskiego zasięgu i światów równoległych.
Zdjęta trwogą maszyna do życia
[Dawid Kain „Fobia” - recenzja]
Powieść Dawida Kaina to analiza współczesnej wersji odwiecznych ludzkich lęków: „fobii, zgrozy, ciągłej niepewności”, „egzystencjalnych trwóg” i „filozoficznych pytań”; ubrana w kostium fantastyki bliskiego zasięgu i światów równoległych.
Omawiając „Fobię”, trzeba przede wszystkim podkreślić, iż jest to książka naprawdę świetnie napisana, co sprawia, że czytelnik może emocjonalnie podchodzić do poruszanych w niej problemów, które w wykonaniu mniej utalentowanego autora mogłyby się wydać zbyt abstrakcyjne, zbyt ogólne i ostateczne. Tutaj jednak język osadza historię w rzeczywistości jak najbardziej namacalnej i współczesnej, kokietującej niekiedy motywami fantastycznymi.
Główni bohaterowie powieści to tropiący sensacje „z wielkiego świata” dziennikarz – aktualnie w trakcie załamania nerwowego z powodów uczuciowych, pisarz – od lat osuwający się w obłęd na tle swoich poszukiwań artystycznych – oraz tegoż pisarza córka, cierpiąca na batofobię. O ile zazwyczaj oznacza to chorobliwy lęk przed głębią fizyczną, o tyle w powieści Kaina konsekwentnie definiuje grozę przed poważniejszymi treściami. W świecie powieści ta obawa przed spojrzeniem na rzeczywistość z perspektywy choć trochę mniej oczywistej manifestuje się w postaci pełnoobjawowej fobii, z elementami zapaści fizycznej – lub w wersji ekstremalnej: przerwaniem komunikacji ze światem.
Narracja spleciona jest z dwóch głównych wątków, w których dodatkowego smaku dodaje nie tylko śledzenie wzajemnych powiązań, ale też wyłapywanie tropów naszej własnej rzeczywistości – nie do końca tam, gdzie można by się ich w najbardziej oczywisty sposób spodziewać. W obu przedstawionych światach konsekwentnie rozgrywana jest idea sprzeczności miedzy postrzeganiem powierzchownym, błahym a okrutnie wnikliwym.
Jest to doprowadzona miejscami do groteski obserwacja współczesnych mechanizmów kulturowych powodujących wypieranie fundamentalnej grozy ludzkiego istnienia. Oczywiście postaciom próby takiego wyparcia nie wyszły na zdrowie, choć i codzienne zbytnie skupienie uwagi na tym, co groźne i złożone, też przynosiło głównie cierpienie. Ostatecznie ulgę udało się odnaleźć po prostu w bliskości: nawet jeżeli prawdziwa rozmowa nie była już wtedy możliwa.
Okładka „Fobii” to niepokojąca grafika, która bardzo dobrze oddaje symbolikę treści, a przy tym nie wskazuje jednoznacznie na jej fantastyczność. Utwór żongluje gadżetami usieciowionej bliskiej przyszłości albo pojęciami inspirującymi pisarzy science fiction, takimi jak transhumanizm, technologiczna osobliwość czy wielość światów równoległych. Podważa zaufanie do realności świata przedstawionego, a może wręcz naszego własnego, lecz pozostaje na granicy literackich konwencji.
Zazwyczaj rażą mnie w prozie bezpośrednie odwołania do aktualności, w tym politycznych, przede wszystkim dlatego, że szalenie szybko się starzeją. Tu jednak przyjęłam je zaskakująco łatwo, w czym na pewno pomógł też fakt czytania „Fobii” stosunkowo niedługo od jej ukazania się. Dawid Kain pisząc powieść w pewnym stopniu współczesną, odwołuje się do atmosfery, w jakiej żyje pokolenie trzydziestoparoletnich Polaków.
Być może oszukuję samą siebie, gdy wyjaśniam moją większą tolerancję na polityczne komentarze wspólnotą pokoleniową, podczas gdy po prostu łatwiej zaakceptowałam w powieści wyraz poglądów mi bliskich. Nie ukrywam, że o ile żarciki z Unii Europejskiej w niektórych znanych utworach fantastycznych wydawały mi się po prostu mało zabawne, o tyle tutaj nie mam zastrzeżeń ani do – celowo przerysowanych – reakcji konkretnych czasopism na wyszperane przez bohatera-dziennikarza kuriozum, ani też co gorsza nie oburza mnie „facet z Tourette’em” wykrzykujący w amoku: „Pogrzeb, zamach, brzoza, mgła i objaw!”. Zapewne dlatego nie czuję się zniesmaczona, że wbrew pozorom nie ma w tym nic a nic śmiesznego, a cytowana scena wywołuje raczej lodowate ciarki.
Na styku głównych wątków szkatułkowo pojawia się jeszcze opowieść trzecia: „Pudełko pełne niczego” o „strąconym w Polskę aniele” – dziewczynce ze skrzydłami zamkniętej w piwnicy przez troskliwą Mamę, która chce ją uchronić przed koszmarem świata zewnętrznego, gdzie tylko „ubeki, esbeki, esesmani, żydłaki, komuchy, masony i liberały”, spotworniałe w nieludziowym wynaturzeniu wieczne postrachy Polski. Kiedy Mama mówi o nich, zamienia się w Matkę i jest przerażająca. „Pudełko pełne niczego”, w kilku odsłonach, z których najważniejsza jest dla mnie przedostatnia, gdy anioł wydostaje się ze swego schronienia, to bardzo wyrazisty obraz. Wbrew pozorom nie aż tak polityczny, jak się wydaje, jednak wywołujący nasze narodowe upiory z ich piwnicznych cmentarzysk: krzywdy, szaleństwa i od tego szaleństwa współuzależnienia.
Pokolenie dziennikarza to ludzie w młodości tresowani do osiągnięć, a w dużym stopniu po prostu hodowani do ucieczki z Polski, gdzieś daleko, gdzie żyje się łatwiej. Aż by się chciało napisać „normalnie”, choć akurat to uproszczenie autor nam darował. Z kolei córka pisarza to już produkt w pełni skomercjalizowanej kultury: prostej i naskórkowej, w której na życiowe tragedie reaguje się, skądinąd rozbrajająco uroczym apelem: „Nie smutaj się smutnym smutkiem”. Jej świat opisany jest tak, że jak to często bywa w przypadku groteski, balansuje na granicy pomiędzy banałem a celnością metafory.
„Fobia” to ten rodzaj tekstu, w którym trudno jednoznacznie ocenić, czy mamy do czynienia z trafną diagnozą – w nośnej formie symbolicznej – czy też powieść chcąc mówić o Polsce, pokoleniu i czasach przełomu technologii komunikacyjnej, popada ostatecznie we wtórność wobec idei będących w powszechnym obiegu. Mnie osobiście wydaje się, że jednak Dawid Kain wniósł swoją książką coś nowego, nawet jeżeli na dłużej miałby mi z niej pozostać w pamięci przede wszystkim obraz anioła, któremu udało się uciec z piwnicy w świat. W Polskę.