Esensja.pl Esensja.pl Koniec lipca, połowa wakacji – oto dziesięć lektur, które umilały nam ten czas.
Koniec lipca, połowa wakacji – oto dziesięć lektur, które umilały nam ten czas.
Antologia „Ostatni dzień pary” okazała się całkiem sympatyczną inicjatywą, nie dziwi zatem, że przygotowano część drugą, również mieszczącą opowiadania steampunkowe i postapo. Zamysł był jak najbardziej szlachetny, trzeba docenić wysiłek twórców i redaktorów, którzy przecież robili to czysto hobbystycznie. Niemniej powstaje pytanie – czy traktować „Ostatni dzień pary II” jako miłe przedsięwzięcie fandomowe, stworzone przez fanów dla fanów, czy oceniać jako „pełnoprawną” literaturę. Bo jeśli do drugie, to niestety antologia nie wypadła najlepiej. Niepotrzebnie postawiono na ilość. Trzydzieści siedem opowiadań, zawartych w 730 stronicowym pdfie – brzmi dumnie, ale przy bliższym poznaniu prezentuje się gorzej. Przy takiej ilości utworów nawet potencjalnie barwne steampunkowe realia potrafią się przejeść, do tego niektóre opowiadania współdzielą zbliżone motywy, tematykę, estetykę. Ze smutkiem stwierdzam, że zabrakło tu perełek. Jest trochę tekstów średnich, być może samodzielnie bardziej by się „broniły”, lepiej wybrzmiały, ale czytane jeden po drugim zlewają się w jedno. Zdarzają się wreszcie opowiadania słabe i niedopracowane. Sporo utworów oparto na wtórnych pomysłach. Problemem okazała się także – dość niespodziewanie – długość tekstów. Poprzednia antologia mieściła opowiadania krótkie i większość autorów starała się tworzyć teksty albo klimatyczne, albo zwarte, zbudowane wokół jakiegoś pomysłu. Nawet jeśli to nie do końca wypaliło, przynajmniej lektura nie nużyła. „Dwójka” natomiast wygląda, jakby pożądana ilość znaków okazała się na tyle duża, żeby twórcy zrezygnowali z jednego wyrazistego akcentu, ale jednocześnie zbyt mała, by udało im się rozwinąć fabułę. Wiele opowiadań sprawia wrażenie urwanych (np. zawierające ciekawe pomysły „Lisie ognie” i „Godzina wilka”). Inne to migawki – sceny z życia bezdomnych dzieciaków („Kawka”, „Miasto kominów”), czy misja polegająca na dostarczeniu przesyłki z miasta do miasta („Podniebny kuryer”). Czasem koncept był niezły, ale styl kuleje. Z tytułów, które okazały się przyjemne w lekturze, wymieniłabym „Jazdę”, „Sekretny gaz” (to opowiadanie aż się prosi o to, by stać się przyczynkiem jakiegoś dłuższego utworu), „Żywego”, „Do ostatniego gościa”, „Wilka”, „…i jeszcze będzie Polska”. Za najlepsze uważam „Dziedzictwo Covenów” Michała Cholewy. Akcja opowiadania dzieje się w uniwersum Wolsunga. W opisach czasem czuć RPGową manierę – na sesji szczegółowe przedstawienie towarzyszy z przedziału służy budowaniu klimatu, niestety tutaj tego rodzaju wstawki sprawiają, że – początek zwłaszcza – okazuje się rozwlekły. Natomiast później, gdy bohater dociera do rodzinnej posiadłości, robi się naprawdę ciekawie. Są tu emocje, dylematy moralne i interesujące pytania. Jako jedyny ten tekst stara się sięgnąć głębiej, wykorzystać steampunkowe rekwizyty do poważniejszych rozważań. Po drugiej stronie spektrum mieszczą się opowiadania z pomysłami tak lichymi, jak epicka inaczej walka w obronie małej dziewczynki stoczona z – uwaga – stadem morderczych kur zombie uwiązanych na smyczach („Niebo malowane fioletem”). Podsumowując – jakoś szczególnie nie polecam, z drugiej strony można sobie ściągnąć za darmo i zobaczyć, czy może któreś opowiadania nie przypadną do gustu. Wydana wyłącznie w formacie cyfrowym i dostępna bezpłatnie antologia „X” zawiera teksty wyłonione w konkursie zorganizowanym przez Creatio Fantastica w roku, w którym magazyn obchodził dziesiątą rocznicę powstania – stąd tytuł i liczba dziesięć jako motyw przewodni. Zbiorek mieści dwadzieścia cztery niedługie opowiadania napisane w rozmaitych fantastycznych podkonwencjach – SF, horroru, urban fantasy, klasycznej fantasy, cyberpunka, czy opowieści niesamowitych. Ta różnorodność stanowi zaletę, choć zdarzały się powtarzalne motywy – dziesięciu żyć, a także mężczyzn wykorzystujących kobiety do rodzenia dzieci. Wadą antologii jest niestety niski poziom części zaprezentowanych tekstów. A zapowiadało się całkiem nieźle – „Dobry nosiciel” został napisany przyzwoitym stylem, choć już sam pomysł, na którym go oparto, nie został dopracowany. Drugie w kolejności „Dlaczego spadamy” budziło nostalgiczne skojarzenia z „Verticalem” Rafała Kosika, szkoda, że zabrakło wyrazistego zakończenia. Następne kilka utworów było co najmniej przyzwoite, zarówno pod względem stylu, jak i koncepcji, na których zostały oparte – „Blaszaków pamięci żałobny jazgot”, „Piekło”, „X”, „Liczba początku i końca”, „Dziesięć śmierci Gonzalesa”. Potem, niestety, obniżono nieco loty, choć zabawnie prezentuje się „Zemsta Patroklesa”, a „Dziesięć białych kamieni” i „Bestia ponowoczesna” mają swój klimat. Później, ku memu głębokiemu rozczarowaniu, poziom runął na łeb na szyję. Z pozostałych utworów ciepłe słowa mogę rzec jedynie na temat „Dziesięć sekund” i „Nie żałuj”. Słabe okazały się zwłaszcza teksty: „Dziesiąty demon”, „Dziesiąte życie”, „Dziesiąty zabytek”, „Głos światów albo kołysanka satelitów”, czy ckliwo-infantylny „Jeden z dziesięciu.” Za wyjątkowo marne uważam dwa teksty „Klamka zapadła” (czytałam go z nadzieją, że pod koniec okaże się parodią, ale tak się nie stało) oraz „Sami sobie” – wyglądają jak wzięte ze stron, gdzie szczególnie niewydarzone opowiadania prezentowane są wraz z szyderczymi komentarzami. „Klamka…” wygląda jak rasowy przykład tego, jak nie pisać fantasy oraz jak nie pisać dialogów (polecam zwłaszcza strony 204-206), natomiast „Sami sobie” mogłoby posłużyć jako antywzór SF (a już w szczególności tego, jak opisywać załogę statku kosmicznego (strona 235). Myślę jednak, że przez wzgląd na autorów, którzy wypadli lepiej, można się zbiorkiem zainteresować i choćby do niego zajrzeć. Kiedy się nad tym zastanawiam, to „Miłość w czasie rewolucji” ma sporo wspólnego z „Historią naturalną smoków”. Nie chodzi o konwencję (te bowiem znacznie się od siebie różnią), ale o decyzje podjęte przez autorki. Także tutaj mamy do czynienia z bardzo dobrze napisaną powieścią obyczajową, która wiernie odwzorowuje realia przedrewolucyjnej i rewolucyjnej Rosji. Ale w pewnym momencie wszystko ustępuje wartkiej, niemalże przygodowej, akcji okresu wojny domowej, która, choć wciąż potrafi zaintrygować, okazuje się o wiele mniej dopracowana niż wcześniejsza, wyjątkowo skomplikowana i złożona, mozaika relacji międzyludzkich. Choć do wielbicieli powieści obyczajowych się nie zaliczam, książka zainteresowała mnie właśnie przez swój historyczny kontekst, pieczołowicie odmalowane realia oraz szczegółowo nakreślone portrety psychologiczne głównych bohaterów. Tutaj nie ma podziału na tych dobrych i tych złych, są po prostu ludzie: targani namiętnościami, zmuszeni borykać się z niełatwą codziennością czy wreszcie rzuceni w tryby historii, która nie oszczędza nikogo (poza, rzecz jasna, głównymi bohaterami). „Historia naturalna smoków” jest książką dobrą, choć wyjątkowo nierówną. Czyta się ją dobrze, jednak pozostawia po sobie pewien niedosyt. Opowiada ciekawą historię, ale miejscami wieje z niej nudą i sztampą. Stylizowana na wiktoriańską powieść, splata ze sobą wątki obyczajowe oraz przygodowe, z wyraźną przewagą tych ostatnich, ale to te pierwsze prezentują się o wiele bardziej intrygująco. Pseudowiktoriańska stylistyka, pierwszoosobowa narracja oraz zaledwie zarysowany świat przedstawiony należy zaliczyć do najlepszych elementów książki. Brennan pisze z wyczuciem, potrafi zaintrygować i przyciągnąć uwagę czytelnika drobiazgami. Wraz z główną bohaterką odkrywamy bowiem tajemnice związane ze smokami, ich fizjonomią i zachowaniami. Najgorzej natomiast wypada cała przygodowa otoczka, która dominuje drugą część książki, racząc czytelnika ogranymi rozwiązaniami fabularnymi. Wierzę, że w którymś z paralelnych wszechświatów „Mroczna materia” Croucha jest książką wciągającą i zasługującą na te wszystkie pochwały, których się doczekała. Niestety, w uniwersum, w którym żyjemy, jest to powieść, która najzwyczajniej w świecie męczy, nie potrafi wciągnąć i, mimo ciekawego tematu i podejścia doń, okazuje się jeszcze jedną miałką opowiastką o miłości, która zwycięża wszelkie przeciwności. Byłoby o wiele lepiej (choć wciąż nie idealnie), gdyby chociaż postaci całego wieloświatowego dramatu zostały lepiej zarysowane. Wtedy moglibyśmy przynajmniej przejmować się ich losami. Ale nie możemy, bo zarówno główny bohater, jak i wszystkie pozostałe osoby dramatu, okazują się jedynie schematycznie zarysowanymi, płaskimi statystami. W powieści, w której zamiast kreacji świata czy złożonej, wielowątkowej fabuły to właśnie bohaterowie i relacje między nimi zmuszone są udźwignąć cały ciężar opowieści, tego rodzaju podejście świadczy albo o karygodnym zaniedbaniu, albo o braku odpowiednich umiejętności. Abstrahując już od naukowości tej, bądź co bądź, powieści sf, sam pomysł wyjściowy wydaje się wyjątkowo trudny do przełknięcia. I rozumiem, że książka dotyka bardziej uniwersalnych kwestii dotyczących klasycznych ludzkich rozważań na temat „co by było, gdyby”, ale sposób, w jaki zostało to podane, nie dorównuje „ Brasyl” McDonalda. Szkoda, bo temat sam w sobie ma ogromny potencjał, ale, jak widać, do pełnego wykorzystania go potrzeba czegoś więcej niż dobrych chęci.
|