Co Maja Lidia Kossakowska przygotowała dla czytelników spragnionych opowieści z nieba, piekła i okolic w swojej najnowszej książce, pierwszym tomie „Bram Światłości”? Tym razem zamiast przygotowań do Apokalipsy czeka nas szalona podroż przez Strefy poza Czasem w towarzystwie Anioła Zagłady i sarkastycznego Piołuna, apodyktycznej anielicy prowadzącej naukową ekspedycję, mrocznego szpiega oraz mnóstwa fantastycznych istot z mitologii różnych stron świata. Proszę zapiąć pasy!
Trochę miłości, dużo szmaragdów i Anioł Zagłady, czyli safari w zaświatach
[Maja Lidia Kossakowska „Bramy Światłości. Tom 1” - recenzja]
Co Maja Lidia Kossakowska przygotowała dla czytelników spragnionych opowieści z nieba, piekła i okolic w swojej najnowszej książce, pierwszym tomie „Bram Światłości”? Tym razem zamiast przygotowań do Apokalipsy czeka nas szalona podroż przez Strefy poza Czasem w towarzystwie Anioła Zagłady i sarkastycznego Piołuna, apodyktycznej anielicy prowadzącej naukową ekspedycję, mrocznego szpiega oraz mnóstwa fantastycznych istot z mitologii różnych stron świata. Proszę zapiąć pasy!
Maja Lidia Kossakowska
‹Bramy Światłości. Tom 1›
„Bramy Światłości” to lekka i barwna lektura na wakacje – także dla tych, którzy chwilowo o podróżach mogą tylko poczytać. W porównaniu z poprzednią powieścią z cyklu Zastępów Anielskich, „Zbieraczem Burzy”, w tej książce znajdziemy więcej rozrywki, a mniej dramatycznych wydarzeń. Bogata wyobraźnia autorki funduje nam pełną przygód podróż po Strefach poza Czasem przez morza, nieznane lądy i mitologiczne królestwa, ale przede wszystkim – przez las nawiązań kulturowych. A takie właśnie wyprawy literackie lubię najbardziej.
Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy archanioł Razjel, Pan Tajemnic, otrzymuje niespodziewaną wiadomość od swojej byłej uczennicy i wybitnej podróżniczki, anielicy Seredy. Podczas ostatniej wyprawy do Stref Poza Czasem, dzikich krain odległych od Królestwa (nieba) i Głębi (piekła), odkryła potężny sygnał, który może oznaczać Pańską obecność. Nie wie, dlaczego Pan miałby przebywać gdzieś na krańcach kosmosu, zamiast na swoim tronie w Królestwie. Razjel, Gabriel i pozostali archaniołowie od pewnego czasu muszą utrzymywać w tajemnicy fakt, że Pan nagle opuścił Królestwo już wieki temu – co udaje się ukryć przed wszystkimi istotami zamieszkującymi zaświaty tylko dzięki tajnemu porozumieniu archaniołów i najważniejszych demonów. Muszą jednak sprawdzić sensacyjną wiadomość Seredy, zanim ktoś zrobi to przed nimi. Sytuację dodatkowo komplikuje niewygasłe i nieodwzajemnione uczucie Razjela do byłej uczennicy. Gabriel, Regent Królestwa, w pośpiechu wysyła Seredę na nową ekspedycję, mającą na celu sprawdzenie, czy naprawdę Pan jest obecny na krańcu wszechświata, a do ochrony wyprawy przydziela Daimona Freya – Anioła Zagłady – oraz oddział anielskich wojowników. W barwnej gromadzie uczestników ekspedycji jest także dwóch magów, dżinny, gnomy i trytony. Nikt nie wie, że do podróżników przyłączył się jeden z najważniejszych demonów z Głębi, który ma własne rachunki do wyrównania, a w otoczeniu Seredy czai się szpieg…
Powieść rozgrywa się równolegle w znanym już czytelnikom, pełnym intryg świecie Skrzydlatych (aniołów) i Głębian (demonów) oraz na wyprawie badawczej Seredy. O tym, co dzieje się w pałacu władcy piekieł, nie napiszę, żeby zbyt wiele nie zdradzić. Zaś w miejscach, które odkrywamy z bohaterami ekspedycji, czekają nas spotkania z postaciami z mitologii indyjskiej: Marutami, czyli gromadą braci-wojowników ciskających pioruny, ludem nagów (ludzi-węży), ponętnymi apsarami, trzema herosami-wynalazcami i innymi pomniejszymi bóstwami oraz demonami zamieszkującymi egzotyczne królestwa. Obcość tej kultury symbolizuje miasto maharadży Bhairawy,utrzymane w stylistyce bollywoodzko-odpustowej: różowe, przesłodzone, zagracone klejnotami i pachnące jak landrynka, gdzie na wpół ludzcy, na pół zwierzęcy muzycy i takież tancerki poruszają się wśród orientalnego przepychu i kiczu. Trochę szkoda, że ten ostatni element został ostentacyjnie wyolbrzymiony. Dzięki temu zabiegowi skrzydlaci wojownicy, paląc wojskowe skręty z mirry, pijąc piwo i komentując dziwne zwyczaje gospodarzy mogą się czuć bardziej cywilizowani, a przynajmniej „normalni” w porównaniu z mieszkańcami Meru. Zderzenie kultur miało wywołać efekt komiczny, ale mam wrażenie, że autorka nieco przesadziła. Dopiero spotkanie z mieszkańcami kolejnej krainy pozwala odzyskać wiarę w to, że w świecie hinduistycznych wierzeń zachowała się jakaś doza rozsądku i umiaru.
Tym, co Kossakowskiej wciąż wychodzi znakomicie, jest pokazywanie prawdziwej męskiej przyjaźni, braterstwa, odwagi i poświęcenia dla ratowania towarzyszy broni. I jest to rozegrane naprawdę przekonująco – w całym tym metafizyczno-baśniowym rollercoasterze stałymi punktami są lojalność, wierność, dążenie do wypełnienia powierzonej misji. Właśnie dzięki temu Skrzydlaci Kossakowskiej nie są miłymi aniołkami ani mglistymi duchowymi bytami – to żołnierze z krwi i kości, bardziej niż do rycerzy z bajki podobni do zwykłych mężczyzn, którzy odnoszą rany, piją za poległych, przeżywają traumy, giną. (Chociaż akurat problem śmierci anioła – tego, jak jest możliwa i co ewentualnie dzieje się z jego duszą – to część literackiej rzeczywistości, która pozostaje niejasna i niespójna, przynajmniej dla mnie).
Bohaterem, za którym najbardziej tęskniłam, jest Piołun – wierzchowiec i przyjaciel Daimona Freya, który wygląda jak ogromny koń, ale jest jedną z prastarych Boskich Bestii, inteligentnych, umiejących mówić i przeważnie kompletnie szalonych. Uwielbiam dialogi Piołuna z Daimonem (telepatyczne wypowiedzi są zapisane kursywą), w których ten pierwszy jest właściwie skoncentrowanym czarnym sarkazmem z kopytami – a w „Bramach Światłości” mają wystarczająco dużo czasu na rozmowy.
W tekstach z cyklu Zastępów Anielskich ogromnie podoba mi się to, że język postaci jest przeniknięty biblijnymi metaforami, a rzeczywistość otaczająca bohaterów ani na chwilę nie przestaje być zanurzona w sieci motywów religijnych i mitologicznych. Wspaniałym przykładem jest menu w tawernie „Chleb i Ryby”, gdzie można zjeść „koźlę pieczone na ogniu według przepisu Abla, wybornego baranka mistycznego podawanego w całości, ryby Piotrowe, mannę na sposób niebiański, podpłomyki bez zakwasu, wino patriarchy Noego i słynną na całe Limbo miskę soczewicy”. Wędrując po świecie Kossakowskiej na każdym kroku natykamy się na okruchy mitów, często umieszczone w ironicznym lub zaskakującym kontekście, i przez to odzyskujące świeżość. Archeologiczne wykształcenie i erudycja autorki pozwalają na wplatanie w akcję mnóstwa takich kulturowych tropów, które nie zawsze mają znaczenie dla rozwoju wydarzeń, ale z pewnością uprzyjemniają lekturę czytelnikowi zwracającemu uwagę na detale.
Sceny pełne wartkiej akcji są przedzielone momentami, w których bohaterowie mają czas na refleksję, a ta bywa opisywana pięknym poetyckim językiem. Chociaż zagłębiamy się w opowieść o archaniołach i demonach, nie mamy wrażenia obcości – ich świat jest zupełnie inny od naszego (choć zdarza im się przebywać na Ziemi i spotykać ludzi), a upływający czas nie ma na nich wpływu, ale uczucia, które przeżywają, są głęboko ludzkie. Regent Królestwa doświadcza strachu i zagubienia, Pan Tajemnic jest bezradny wobec siły miłości, Daimon Frey, Niszczyciel Światów przeżywa rozterki moralne, Asmodeusz czuje się zdradzony przez przyjaciela. Drugim elementem, który bardzo zbliża bohaterów do czytelnika, jest poczucie humoru. Potężni skrzydlaci wojownicy, obrońcy Królestwa Niebieskiego żartują jak zwykli koledzy z wojska, siedząc przy kuflu w gospodzie. Skłonność do koturnowej powagi u Kossakowskiej charakteryzuje raczej złych bohaterów, a ci znajdują się po obu stronach – i w Królestwie, i w Głębi.
Cechą, która sprawia, że można chłonąć całą magię i niezwykłość przedstawianego świata, są wspaniałe, barwne, bardzo sensualne opisy. Tutaj wszystko ma zapach, fakturę, każdy przedmiot we właściwy sobie sposób odbija światło, w powietrzu unoszą się dźwięki, fantastyczne postacie są nakreślone na tyle szczegółowo, że bez problemu można je sobie wyobrazić. Z ciekawością przyglądałam się np. krainie trytonów, gdzie plastyczne opisy obejmują nie tylko budowę ciała tych stworzeń, kolor skóry, fryzury i stroje, ale także sposób budowy domów. Podobnie szczegółowo i etnograficznie jest przedstawiona Nagaloka, kraina ludzi-węży. Dzięki temu można zanurzyć się w opowieści wszystkimi zmysłami – choć nie zawsze jest to przyjemne, bo autorka z podobną pasją i zamiłowaniem do szczegółów opisuje zarówno potwory z zaświatów jak cuchnącą rzekę gnijącego mięsa i krwi.
W czasie lektury tłukł mi się po głowie tytuł „Miłość, szmaragd i krokodyl” – nie tyle w odniesieniu do konkretnej fabuły, co do typu awanturniczej historii, w której nieustraszona kobieta zmierza przez pustynie i dżungle do zapomnianego królestwa pełnego klejnotów, w roli ochroniarza towarzyszy jej mrukliwy zabijaka, a ich tropem podąża czarny charakter, pragnący wyprzedzić podróżników w drodze do celu. „Bramy Światłości” wdzięcznie nawiązują do tego tematu: apodyktyczna panna i zgorzkniały obieżyświat, zdani na siebie wśród dzikich ostępów, przerzucają się złośliwymi uwagami, ale w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa muszą sobie zaufać. Miłość, owszem, pojawia się na początku historii i wpływa na zawiązanie intrygi, ale to nie Daimon przeżywa uczuciowe rozterki. Nie brak za to klejnotów – tak jeden z bohaterów zwięźle opisuje ostentacyjny wschodni blichtr: „w Meru wszystko jest zrobione ze szlachetnych kamieni. Gdzie nie spluniesz, trafisz na jakiś szafir albo szmaragd”. Krokodyla w „Bramach Światłości” nie stwierdzono, pojawia się natomiast barwna fantastyczna menażeria: oswojona mantikora imieniem Pusio, wąż morski, hippokampy zaprzężone do rydwanów i różne hybrydy ludzko-zwierzęce, zamieszkujące mitologiczne światy.
Wśród walk z demonami na miecze i na broń palną, pościgów i pogoni, uwalniania dam w opałach, korzystania z magiczno-technicznych gadżetów łatwo można wyłowić kulturowe schematy, literackie i filmowe sceny, do których nawiązuje autorka. Ta karuzela klisz podanych z ironią i nieco absurdalny humor są w powieści jak garść przypraw o zaskakującym smaku: sprawiają, że ma się ochotę na następną porcję lektury. Styl Kossakowskiej jest charakterystyczny i nie każdemu może odpowiadać, ale mnie ujął do tego stopnia, że z łatwością wybaczam drobne niedociągnięcia czy przeszarżowane fragmenty. To barwna, wciągająca opowieść przygodowa, która nie rości sobie pretensji do głębokich przemyśleń, za to dostarcza dobrej rozrywki.
Na końcu książki znajduje się krótki słownik mitologicznych postaci i miejsc, które pojawiają się na drodze bohaterów. To świetny pomysł, bo ten element pozwala znaleźć granicę między tym, co stworzyła wyobraźnia autorki, a tym, co jest motywem występującym w kulturze – czytelnik zainteresowany jakimś konkretnym fragmentem świata mitów może rozpocząć własne poszukiwania w źródłach. Czarno-białe ilustracje Vladimira Nenowa zupełnie mi się nie podobały, ale to subiektywne odczucie. Przydałaby się za to mapa, choć z drugiej strony może taki właśnie był zamysł autorki – żeby czytelnik odkrywał nieznany świat razem z bohaterami? Po „Bramy Światłości” spokojnie mogą sięgnąć także czytelnicy „Siewcy Wiatru”, którzy nie przeczytali drugiej części, „Zbieracza Burzy”. Czekam z niecierpliwością na ukazanie się następnego tomu.