Praca uczonych takich jak Jane Goodall doprowadziła do rewolucji w postrzeganiu małp człekokształtnych oraz innych zwierząt. Mimo to nawet dziś lektura jej znakomicie opisanych wspomnień porusza i każe spojrzeć głębiej na wcale nie tak oczywiste różnice oddzielające ludzi od ich najbliższych krewnych.
Przeczytaj to jeszcze raz: Tak bardzo ludzkie
[Jane Goodall „Przez dziurkę od klucza” - recenzja]
Praca uczonych takich jak Jane Goodall doprowadziła do rewolucji w postrzeganiu małp człekokształtnych oraz innych zwierząt. Mimo to nawet dziś lektura jej znakomicie opisanych wspomnień porusza i każe spojrzeć głębiej na wcale nie tak oczywiste różnice oddzielające ludzi od ich najbliższych krewnych.
Jane Goodall
‹Przez dziurkę od klucza›
Książka nosi podtytuł „30 lat obserwacji szympansów nad potokiem Gombe”, a od czasu jej napisania minęło lat prawie drugie tyle. Autorka nadal wypowiada się publicznie na tematy związane z ochroną przyrody i zmianami klimatu.
Kiedy zaczynała swoje badania, w podróży do Afryki towarzyszyła jej matka, ponieważ przełożony uznał za niestosowne, by dziewczyna pozostawała sama w lesie z mężczyzną – filmowcem. To były, jak sama pisze, zupełnie inne czasy, na wielu polach. W przypadku naukowego podejścia do zwierząt oznaczało to całkowite negowanie przez etologów (badaczy zachowań zwierząt) istnienia czegoś takiego jak ich „umysł”. „Tylko człowiek miał umysł”.
W takie realia wkroczyły trzy studentki, których zainteresowania wsparł Louis Leakey (paleoantropolog znany z tego, że wraz z Mary Leakey prowadził słynne badania w wąwozie Olduvai) – młode uczone rozpoczęły programy obserwacji trzech najbliższych nam gatunków: szympansów, orangutanów i goryli (to zmarła tragicznie Dian Fossey, na podstawie pamiętników której powstał film „Goryle we mgle”). Stały się one kamieniem milowym w rozwoju prymatologii czyli nauki o ssakach naczelnych.
Próbką atmosfery akademickiej tamtych lat, a także błyskotliwego stylu Jane Goodall niech będzie następujący cytat: „Jeden z uznanych etologów przyznając, że istnieje „różnorodność między osobnikami zwierzęcymi”, pisał, iż ten fakt najlepiej „wmieść pod dywan”. W tym czasie dywany etologów musiały być dobrze wybrzuszone, kryjąc wszystko to, co pod nie wmieciono”.
Dziś ta ogromna – chwilami aż niepokojąca – płynność bariery oddzielającej ludzi od innych zwierząt jest dużo mocniej obecna w ogólnej świadomości. Wspominano o niej nawet w moim podręczniku do biologii w liceum wydanym mniej więcej w tym czasie co „Przez dziurkę od klucza” pani Goodall. Dlaczego więc uważam, że ta stosunkowo krótka (niecałe trzysta stron), ilustrowana czarno-białymi zdjęciami książka nadal może sprawić, że coś w obrazie świata, do jakiego przywykł czytelnik, zostanie zachwiane?
Wydaje mi się, że dzieje się tak, ponieważ autorka swojego pisarskiego talentu używa według rządzącej literaturą piękną zasady „show, don′t tell”. Łączy naukową rzeczowość z subtelnie odmalowanymi uczuciami: ludzkimi i… nieludzkimi, a jednak – w tak oczywisty sposób bliskimi. Przeglądając zdjęcia po raz pierwszy, czytelnik widzi imiona i może pomyśleć „no, jakieś zwierzaki, jak w zoo”. Potem czyta kolejne rozdziały jak… powieść. Szympansy, których życie uczona śledziła często od niemowlęctwa, są tak wyraziste w zachowaniach, że zapamiętuje się je i ogląda potem ponownie na fotografiach jak bohaterów fikcyjnej opowieści.
Takie podejście spotkało się oczywiście ze zdecydowanym oporem ówczesnego środowiska naukowego, nawet jeżeli rzecz jasna pani Goodall do opisu twardych faktów stosowała zupełnie inne techniki niż później, gdy jej niewątpliwym głównym celem było wywołanie emocjolnego wstrząsu u szerokiej publiczności. Jednak należy pamiętać, że to właśnie bliskie jej podejście ostatecznie stało się obowiązującą obecnie normą, wręcz pogłębianą przez kolejne pokolenia naukowców.
Tymczasem my możemy „przez dziurkę od klucza” poznawać losy szympansiej grupy, w tym wielkie wydarzenia takie jak epidemia choroby Heinego-Medine′a, rozłamy wewnętrzne, regularne wojny w obronie terytorium i seria zamachów w celu zmiany na „stanowisku” dominującego samca, każdy poprzedzony skomplikowanymi rozgrywkami opartymi na zmiennych koalicjach.
Nie wiem, jaka obecnie obowiązuje formalna terminologia, ale u pani Goodall szympasica nie karmi „młodego” – ona karmi „niemowlę”, a potem wędruje wraz z „dzieckiem”. Można powiedzieć, że to słowna manipulacja, gdyby nie uderzający fakt, że to po prostu nazwanie rzeczy po imieniu. Podobnie jak w obecnych badaniach nad ludźmi (o czym można przeczytać na przykład w książce „Jednakowo odmienni” Tima Spectora o epigenetyce i programie dotyczącym życia bliźniąt jednojajowych we współczesnej Wielkiej Brytanii) trudno jest oczywiście stwierdzić, które zachowania wynikają z genów, a które z… no właśnie: „wychowania"? Jednak opisy różnych strategii w opiece nad dziećmi i dalszych ich losów w życiu narzucają skojarzenia z tym, co czyta się o (ludzkiej) psychologii.
Jest więc na przykład ród samic, które ogólnie „radziły sobie” pod każdym względem. Na wysokiej pozycji w stadzie, dobrze zsocjalizowane, towarzyskie. Ułatwiało im to kontakty z samcami, a kopulacje przebiegały pomyślnie i bez niepotrzebnych nieprzyjemności. Starsze córki uczyły się wychowania dzieci, pomagając matce, a syn, od maleńkości obracający się w samym centrum życia grupy, szybko wspiął się na szczyt hierarchii.
Z drugiej strony pani Goodall opisuje samicę, która miała ewidentne problemy z funkcjonowaniem w stadzie i duże deficyty w sferze społecznej. Wędrowała raczej samotnie z dziećmi. Bojąc się samców, odpędzała ich od córki, nie pozwalając na zbyt wiele kontaktów. Kiedy mimo to córka urodziła własne dziecko, problemy z nieumiejętną opieką przeszły na kolejne pokolenie. W pewnym momencie obie dorosłe samice dopuszczały się nawet polowania na niemowlęta innych matek własnego gatunku, co nie jest dla szympansów normą. Często zdarzały się łowy na bardzo małe pawianiątka czy młode małp nieczłekokształtnych, jednak nie na dzieci członkiń własnego stada.
Związki szympansów z matką wydają się najważniejszymi i trwają również w dorosłym życiu, zwłaszcza w przypadku samic, ale też samców. Poczucie straty wynikające z utraty matki przez małe dziecko, nawet formalnie już zdolne do samodzielnego życia, może doprowadzić do jego depresji i śmierci. Z kolei zdarzył się też przypadek, gdy osierocony młodo samiec, któremu udało się przeżyć, sam zaadoptował dziecko, bardzo jeszcze małe, wymające noszenia na grzbiecie – jakby kierowany potrzebą zapełnienia luki po własnej, utraconej rodzinie biologicznej.
Warto też wspomnieć o innych zagadnieniach poruszonych w książce. Jednym z nich jest wojna między stadami na (regularnie patrolowanych!) granicach zamieszkanych obszarów, która przebiega według ewidentnie innych zasad niż konflikty wewnątrz stada: są to ataki bardzo krwawe i nastawione na zabicie przeciwników, niezależnie od wieku i płci.
Ciekawe są stosunki szympansów z pawianami, z którymi dzielą terytorium: szympansy zjadają ich niemowlęta, ale wyrostki mogą bawić się razem, a nawet zdarzają sie pomyłkowe, wynikające z braku doświadczenia, międzygatunkowe kopulacje. W dodatku wymagające inteligencji do negocjacji, gdyż obyczaje obu gatunków są w tej sferze nieco inne i na przykład wyjaśnienie pawianicy, po co samiec szympansa macha do niej uwodzicielsko zerwaną z drzewa gałęzią, wymaga sporego zaangażowania.
Uśmiech na ustach czytelnika gaśnie przy ostatnich rozdziałach książki, mówiących o tym, jak straszne cierpienia zadawane są przez ludzi szympansom w niewoli – w programach medycznych oraz w karygodnych przypadkach porywania szympansich dzieci i hodowania dla rozrywki (co szybko źle się kończy).
Autorka, jak twierdzi, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że są badania, które muszą być prowadzone właśnie na małpach naczelnych jako najbardziej do nas podobnych (wspomina zwłaszcza o tych dotyczących HIV – książka jest z 1990 r.). Jednak czy muszą one się wiązać z niepotrzebnym zadawaniem tortur istotom, które oderwane w maleńkości od matek, zamknięte w klatkach niewiele większych od nich samych, i na lata izolowane od innych przestawicieli swojego gatunku, reagują… Reagują tak, jak reagowaliby w takiej sytuacji ludzie. Jane Goodall próbowała doprowadzić do choćby drobnych zmian w traktowaniu poddawanych koniecznym eksperymentom szympansów – i apelowała o zaniechanie niekoniecznych.
Idea humanitarnego stosunku do zwierząt naprawdę nie jest dla mnie nowa, ale było coś w opisach pani Goodall, co mimo wszystko poruszyło we mnie głębszą strunę. Zapewne ma to związek z powszechnym w dzisiejszych czasach traktowaniem świadomości bliskich ludziom gatunków jako czegoś, co jest, nazwijmy to językiem matematyki: ciągłe. Nie ma twardych (matematycznie: „dyskretnych”) granic i różnic, zachowania są podobne, a stojąca za nimi głębia świadomości oczywiście nie ta sama, co u ludzi, jednak jej poziom zmienia sie w trudny do uchwycenia sposób. Paskudny dreszcz wywołuje proste swierdzenie autorki, że szympans zamknięty na resztę swojego pięćdziesięcioletniego życia w klatce na zimnym betonie to już nie „tak jakby”, ale praktycznie to samo, co zamknięty tak człowiek.