Trudno stwierdzić jednoznacznie, czy „Bogini tańca” jest biografią, czy może raczej twórczą impresją na temat życia Bronisławy Niżyńskiej. Ewa Stachniak nazywa swoją opowieść „literackim splotem faktów, fikcji i wyobraźni”.
Podróż tancerki
[Ewa Stachniak „Bogini tańca” - recenzja]
Trudno stwierdzić jednoznacznie, czy „Bogini tańca” jest biografią, czy może raczej twórczą impresją na temat życia Bronisławy Niżyńskiej. Ewa Stachniak nazywa swoją opowieść „literackim splotem faktów, fikcji i wyobraźni”.
Ewa Stachniak
‹Bogini tańca›
Choć słynna baletnica prowadziła zapiski przez znaczną część życia, niewiele z nich przetrwało, pozostawiając miejsce na wyobrażenia i domysły. Jednak w „Bogini tańca” nie widać momentów przejścia między tym, co zostało zapisane przez Bronię, a dopowiedzeniami współczesnej powieściopisarki. Z ich wrażliwości, uczuć i obserwacji powstała historia o tańcu, zatraceniu się w sztuce, o geniuszu i przekleństwie Niżyńskich, ale także o dojrzewaniu do stawania się artystką i silną kobietą.
Ramą opowieści są notatki baletnicy na statku płynącym do Ameryki w 1939 roku. To podróż symboliczna – być może na brzegu czeka na nią nowy początek, ale zanim tam dotrze, spogląda wstecz na swoje życie, utraconych bliskich i Rosję, do której nie ma powrotu. Poznajemy Bronisławę w drodze, a historia, którą rozsnuwa przed nami jest niczym mijany krajobraz: barwny, czasem niepokojący, czasem umykający zbyt prędko, pozostawiający świadomość, że widzieliśmy tylko fragment jej świata. Jest zarazem bliska jak długa rozmowa z nieznajomą, w której można podzielić się sprawami, jakich nie wyjawiamy rodzinie; niczym niespieszna opowieść o wszystkich mężczyznach, którzy odeszli i wszystkich choreografiach, które zostały w ciele, zapamiętane jak pieszczota i jak blizna.
Początek wspomnień to obraz stepującej kilkuletniej Broni Niżyńskiej na przyjęciu pełnym artystów – niemal jak kadr z filmu z małą Shirley Temple. Bohaterka była dzieckiem polskich tancerzy, którzy dołączyli do wędrownej trupy rosyjskich aktorów i kuglarzy. Cygańskie życie w wozach, między jednym występem a drugim, wśród teatralnych kostiumów było nieustanną przygodą dla ciekawych świata dzieci: najstarszego Stasika, Wacy i małej Broni. Jednak beztroskie dzieciństwo szybko się skończyło. Starszy z braci zaczął zdradzać objawy choroby psychicznej. Kiedy na domiar złego ojciec porzucił rodzinę dla innej tancerki, matka zdecydowała się na przeprowadzkę z trojgiem dzieci do Petersburga. Tam Wacław i Bronia przygotowywali się do egzaminów do Carskiej Szkoły Teatralnej – najważniejszego celu w ich życiu, zaplanowanego dla nich od urodzenia. Niżyńscy żyli tańcem i dla tańca.
Z notatek Bronisławy wyłania się obraz dziwnego, okrutnego, zaczarowanego świata baletu, gdzie dążenie do absolutnego piękna wymaga nieludzkiej wręcz determinacji, odporności na ból i radzenia sobie z rywalizacją, zawiścią innych, z osamotnieniem. Ponadto Niżyńscy byli Polakami w carskiej Rosji – wszędzie obcy, otoczeni zazdrością, podziwem, ale i nieufnością. Kiedy geniusz Wacława stał się oczywisty, chłopaka zaczęli zagarniać dla siebie arystokraci, wpływowi protektorzy. Bronia nie miała tyle szczęścia – nie tylko musiała pracować znacznie ciężej, by zdobyć uznanie, ale też często, razem z matką, zmagała się z biedą. W przededniu upadku carskiej Rosji życie baletnic było balansowaniem między teatralnym światem blichtru – oklasków cara, książąt, dam w futrach i brylantach – a szarymi kulisami rzeczywistości, gdzie lekcje tańca udzielane przez matkę Niżyńskich ledwie wystarczały na utrzymanie i gdzie właściciel kamienicy mógł ich wyrzucić z powodu „podejrzanego” zawodu tancerki.
Ważnym motywem, który powraca na kartach książki, jest różnica w traktowaniu kobiet i mężczyzn w balecie. Artysta-mężczyzna był wolny, baletnicę zawsze tylko krok dzielił od utraty reputacji. Musiała nieustannie uważać na zmienne sojusze i walki w zespole, na to, by nie narazić się starszym koleżankom tańcząc „zbyt dobrze”, by się nie zakochać, by nie zajść w ciążę. Nawet własny brat zarzucał Broni, że nie rozumie tańca, bo… nie jest mężczyzną. Nie ma dość odwagi i fantazji, żeby pojąć abstrakcyjne idee sztuki i dać się im porwać. Dopiero wspólna praca nad „Popołudniem fauna”, pierwszą nowatorską choreografią Wacława, skłoniła go do docenienia talentu siostry i jej bezkompromisowego oddania sztuce.
Podczas lektury możemy prześledzić najważniejsze momenty w życiu Bronisławy, dzięki którym stała się wybitną tancerką, pierwsze sukcesy na scenie, pracę z Wacławem nad jego baletami, wreszcie założenie własnej szkoły ruchu i tworzenie autorskich choreografii, zupełnie innych od rosyjskiej klasyki. W tle opowieści coraz częściej pojawia się szersza perspektywa – środowiska artystyczne w różnych miastach, polityka, nadciągająca rewolucja w Rosji, czas fascynacji nowoczesnością i artystycznych manifestów. Dla tancerzy, którzy wyjechali na tournée po Europie z Baletami Rosyjskimi Siergieja Diagilewa, artystyczna przygoda stała się zarazem początkiem ucieczki z Rosji na Zachód. W Paryżu zaczął się czas największej sławy Wacława jako reformatora tańca i wizjonerskiego choreografa, ale też okres nieustannych konfliktów z impresariami, tancerzami z jego zespołu, podejmowania kontrowersyjnych decyzji. Bronia odnotowuje jego irracjonalne ruchy, gorączkowo odsuwając od siebie najbardziej przerażającą myśl: tak samo zachowywał się ich brat Stasik, zanim trafił do zamkniętego zakładu…
Ewa Stachniak w pojedynczych scenach, czasem wspomnień, czasem snów pięknie oddaje obserwacje emocji – czyjś ukradkowy gest, pozornie nieistotne słowo czy grymas, które tak wiele mówią o relacjach między bohaterami. To opowieść o tańcu, o pasji tworzenia, o losie artysty w momencie historycznego przełomu, ale w równej mierze opowieść o uczuciach, które są uniwersalne, i o decyzjach, które tancerka podejmuje jako kobieta. Bronia nieustannie wybierała między ryzykiem a bezpieczeństwem, między postępowaniem w zgodzie z własnymi wartościami a podporządkowaniem się oczekiwaniom. Jej decyzje w książce wybrzmiewają tym silniej, że były tak różne od drogi jej matki, również baletnicy, która zrezygnowała z kariery, żeby poświęcić się wychowaniu dzieci. Czy powinna wybrać miłość do żonatego mężczyzny, czy małżeństwo z rozsądku z kolegą z zespołu? Zatańczyć najważniejszą rolę życia, napisaną specjalnie dla niej – Wybraną w „Święcie wiosny” – czy urodzić dziecko? Podczas wojny trzymać się posady w teatrze czy założyć eksperymentalną szkołę artystyczną, której uczniowie będą później tak samo niezrozumiani, jak ona?
Opowieść Broni toczy się w czasie teraźniejszym, co dodaje jej realizmu. Narracja jest tak sugestywna, jakbyśmy – otwierając książkę – nagle wchodzili do pokoju, w którym bohaterka siedzi przy stole, nad gorącą rosyjską herbatą, i opowiada o jakimś pozornie nieistotnym spotkaniu albo energicznie wstaje, żeby pokazać, jak zatańczyłaby uczucie, które ją wtedy ogarnęło.
W historii Niżyńskiej jak refren pojawia się konieczność nieustannego zaczynania od początku. Po odejściu ojca, w nowym zespole baletowym, w innym mieście, w innym kraju, po wojnie; po zdradzie, po odejściu męża, po śmierci dziecka. Ciało baletnicy stale musi powtarzać kroki, a ona sama – wstawać po każdym upadku, żeby spróbować jeszcze raz, w tańcu i w życiu. W książce bohaterka celnie uchwyciła tę cechę w obrazie dwóch wykonań roli marionetki: primabalerina Karsawina jest drogą porcelanową figurką, Bronia – solidną rosyjską lalką z gałganków, która nie potłucze się, jeśli spadnie na ziemię.
„Bogini tańca” przypadnie do gustu czytelnikom lubiącym prozę obyczajową, natomiast może znudzić tych, którzy nie przepadają za koncentrowaniem się na emocjach i relacjach. W książce bardzo brakowało mi ilustracji, zwłaszcza zdjęć Broni, ale także innych ważnych bohaterów. Z drugiej strony samodzielne uzupełnienie lektury o aspekt wizualny możne być pretekstem do zobaczenia w Internecie nagrań tańca Niżyńskich i innych sławnych tancerzy, przyjrzenia się stworzonym przez nich choreografiom, czy chociażby tylko sprawdzenia, jak wygląda arabesque. A jeśli czytelnik poczuje się bardziej zaciekawiony światem baletu, wciąż jest czas na wybranie się na „Dziadka do orzechów”.