„Ballady ze spalonego traktu” Alicji Janusz to książka o dużym, ale niewykorzystanym w pełni potencjale.
A na trakcie śpiewa bard
[Alicja Janusz „Ballady ze spalonego traktu” - recenzja]
„Ballady ze spalonego traktu” Alicji Janusz to książka o dużym, ale niewykorzystanym w pełni potencjale.
Alicja Janusz
‹Ballady ze spalonego traktu›
„Ballady ze spalonego traktu” to zbiór opowiadań, których akcja została osadzona w alternatywnej Europie, prawdopodobnie w okresie renesansu. Ich główną bohaterką jest Audrey – uczennica barda, podróżująca po europejskich szlakach. Chociaż chroni ją estyma, jaką cieszą się bardowie, własna magia i towarzysze, tego typu wyprawy wciąż są niebezpieczne: panuje długa susza, niosąca ze sobą widmo głodu, po traktach szaleją rycerze, którzy sprzeniewierzyli się rycerskim ideałom, a w miastach i wsiach coraz łatwiej napotkać demony…
Na uwagę zasługują przede wszystkim system magii bardów oraz kreacja świata. Europa Audrey bardzo przypomina tę naszą (w analogicznym okresie). Wprowadzono do niej magię, nie na tyle silną jednak, by całkowicie odmieniła oblicze świata. Przetrwały dawne wierzenia, wszystkie religie lepiej traktować z szacunkiem, czasem można natknąć się na wiedźmę czy maga, a tu i ówdzie trafi się jakiś demon. Jednocześnie jednak osób obdarzonych niezwykłymi talentami nie ma zbyt wiele, demony zaś (przynajmniej do okresu suszy) nie są jakoś szczególnie często spotykane. W świecie Alicji Janusz pojawiają się po prostu głównie rzeczy, w których istnienie ludzie niegdyś szczerze wierzyli.
Jednym z najciekawszych dodatków jest obecność bardów. Ludzi, których dotknął Minstrel. Trzecia część ich duszy od dziecka należy do niego. Zostają obdarowani talentem muzycznym, zdolnością widzenia tego, co ukryte, po latach nauk potrafią za pomocą muzyki dokonywać niezwykłych rzeczy, ale pod groźbą utraty talentu nie wolno im kłamać. Są też zobowiązani do ochrony ludzi. Bardowie grając mogą oddziaływać na emocje ludzi, odstraszać siły nieczyste albo wchodzić w trans, umożliwiający im komunikację na odległość. Być może nie jest to pomysł znowu bardzo nowy i niespotykany, ale autorka przedstawia muzyków obdarzonych darem Minstrela w naprawdę intrygujący sposób. Widać też jej dużą wiedzę zarówno na temat instrumentów, jak i muzyki oraz historii, co bardzo wzbogaca książkę.
Niestety, potencjał, jaki posiada świat przedstawiony, nie został w pełni wykorzystany. Szwankuje trochę kreacja postaci – większość bohaterów poza Audrey można wpisać w proste schematy. „Polski żak, awanturnik i pijak”, „wyrozumiały, mądry nauczyciel”, „awanturniczka nosząca się po męsku”, „zdradziecki przyjaciel” i tak dalej. Ot każdemu da się przypisać jakąś etykietę i nie prezentuje on niczego, co mogłoby jakoś pogłębić daną postać. Da się to jednak wybaczyć, bo lepiej jest z przedstawieniem samej Audrey. O niej akurat wiemy sporo, jej emocje są wiarygodnie przedstawione, a moment, gdy wraca do rodzinnego Zamościa, to jedna z lepszych scen w książce. Gorzej, że pojawiają się też pewne niedostatki fabularne. Teksty są nierówne – i nie chodzi tutaj o to, że w zbiorku pojawiają się opowiadania lepsze i gorsze, co w takich przypadkach jest raczej typowe. Alicja Janusz kilka tekstów zaczęła naprawdę dobrze, widać, że miała ciekawy pomysł, ale budowane przez nią napięcie umierało gdzieś po drodze bądź zakończenie okazywało się rozczarowujące. Najlepiej widać to w „Al vol!” i finalnym „Ad Droe. Brama donikąd”. Początek „Al vol!” jest świetny. Audrey i jej Mistrz jadą traktami, nieustannie grając melodie mające odstraszyć upiory, przekazują pieśń kolejnym muzykom, a ci również ruszają w drogę, by ponieść wieść dalej. Czytelnik ma przed oczami te obrazy, czuje, że dzieje się coś bardzo złego, że bardowie próbują zapobiec nieszczęściu… a potem, gdy ujawniona zostaje przyczyna tych wydarzeń, nie robi żadnego wrażenia. I wydaje się, że zaraz wszystko wraca do normy. Ot pojeździli, poostrzegali, teraz wracamy posiedzieć w karczmie. Ostatnie opowiadanie też mogło trzymać w napięciu i wzbudzić emocje, ale opisy są jakieś suche, a wszystko dzieje się za szybko. A przecież autorka potrafi tworzyć dobre opisy. Widać to choćby przy scenie, w której Audrey staje przed rodzinnym domem albo przy fragmentach o tym, jak susza zmieniła ludzi w Zamościu.
Podsumowując, „Ballady ze spalonego traktu” to opowieści, które w szkolnej skali od jedynki do szóstki dostałyby u mnie czwórkę. Są dobre, ale nie wolne od wad. Zaciekawiły mnie jednak na tyle, że będę z pewnością śledzić karierę autorki, z nadzieją, że poczyni postępy. A komu mogłabym polecić opowieści Alicji Janusz? Osobom lubiącym wiarygodnie przedstawiony świat, muzykę i bardów. Czytelnikom gotowym przymknąć oka na pewne niedociągnięcia, jeśli zaserwowane im opowiadania mają pewien urok.
