Antarktyda dla większości z nas jest niedostępnym terytorium, którego nigdy nie poznamy osobiście. „Dzienniki lodu” pozwalają nam choć trochę wyobrazić sobie, jaki jest najzimniejszy kontynent na naszej planecie.
Autorka w pułapce
[Jean McNeil „Dzienniki lodu” - recenzja]
Antarktyda dla większości z nas jest niedostępnym terytorium, którego nigdy nie poznamy osobiście. „Dzienniki lodu” pozwalają nam choć trochę wyobrazić sobie, jaki jest najzimniejszy kontynent na naszej planecie.
Jean McNeil
‹Dzienniki lodu›
Zwykle dzienniki czy relacje z podróży do tak odległych miejsc, jak Antarktyda, piszą podróżnicy, dziennikarze lub naukowcy. Wielka Brytania prowadzi programy, w ramach których wyjechać mogą także artyści oraz pisarze. Tak było w przypadku autorki tej książki, Jean McNeil. W ramach stażu zaoferowanego jej przez British Antartctic Survey miała okazję zamieszkać kilka miesięcy na Antarktydzie i przyglądać się pracy osób przebywających w bazie.
Celem tego rodzaju programów jest przede wszystkim popularyzacja pracy tamtejszych naukowców, umożliwienie zrozumienia wyników ich badań, dostrzeżenie ich starań i wysiłku. Jak wyjaśnia autorka, ważnym tematem okazuje się w tym kontekście ocieplenie klimatu. Dzięki pisarzom obserwującym to, co dzieje się na Antarktydzie, „ludzie zaczną się przejmować nauką, obszarami polarnymi, zmianami klimatycznymi”, jak ujmuje to Jean McNeil.
Autorce najlepiej udało się opisać atmosferę panującą podczas podróży na Antarktydę oraz jej pobytu w bazie. W prowadzonych chronologicznie zapiskach z dziennika znajdziemy portrety wielu nietuzinkowych ludzi, których życiową pasją stało się odkrywanie tajemnic lodowego kontynentu. Piloci, badacze reprezentujący różne specjalności – autorka dużo z nimi rozmawia, starając się zrozumieć, jak to się stało, że porzucili w miarę wygodne życie na półkuli północnej i znaleźli się tutaj, z dala od wygód cywilizacji, ciepła i światła. Możemy też przyjrzeć się, jak wygląda kształtowanie się międzyludzkich relacji, gdy na ograniczonym terytorium wszyscy stale przebywają obok siebie.
Co ciekawe, to nie zimno jest najbardziej dokuczliwe podczas pobytu na Antarktydzie. Jean McNeill sugestywnie opisuje, jak po dłuższym czasie brakuje bodźców, zaczyna się na przykład tęsknić do widoku drzew. I jak zdradliwe jest słoneczne światło; z jednej strony, gdy przeważa noc, bardzo się do niego tęskni, a z drugiej – odbite od śniegu, może bezlitośnie oślepić. Ważne jest też bezwzględne przestrzeganie procedur bezpieczeństwa, bo chwila nieuwagi i brawura może skończyć się tragicznie.
Na tym kończą się, niestety, mocne strony „Dzienników lodu”. Owszem, są tu informacje o historii zdobywania bieguna południowego, autorka stara się przybliżyć niektóre ze specyficznych obserwowanych zjawisk i opisać otaczający krajobraz. Każdy rozdział rozpoczyna się definicją jednej z wielu postaci lodu lub śniegu (szkło lodowe, śliż, połynia, itp.) Jednak to nie te tematy zajmują w książce najwięcej miejsca, są one rozmyte i zanikają, przykryte czymś innym.
Tym „czymś innym” jest głęboka i wielowarstwowa autorefleksja pisarki. Niestety, jak się wydaje, Jean McNeil wpadła w pułapkę, która często zdarza się autorom relacji z podróży. Wydaje im się, że gdy połączą obserwacje nowych dla siebie rzeczy ze swoimi przemyśleniami i opiszą je, umieszczając własne „ja” w środku wszystkiego - powstanie książka idealna, oryginalna i najlepsza ze wszystkich. Sprzedawanie prywatności i swojego wnętrza jest zdradliwe – i dotyczy to w zasadzie wszystkich gatunków książek, nie tylko podróżniczych. Udaje się to tylko magnetycznym osobowościom w rodzaju Jerzego Pilcha czy Karla Ove Knausgårda, ale przyznajmy, takich mistrzów można policzyć na palcach jednej ręki.
Dlatego właśnie w przypadku „Dzienników lodu” efekt jest raczej średni. Autorka nadmiernie skupia się na sobie, irytuje przy tym swoistą nonszalancją, która w jej pojęciu jest chyba zachowywaniem zdrowego dystansu. Wątek „jak udało mi się dostać do programu na Antarktydzie” zajmuje pierwsze kilkadziesiąt stron. Wyraźnie rozmija się to z zapowiadaną misją, aby przybliżyć czytelnikom specyfikę Antarktydy i jej znaczenia dla zachowania klimatu planety. Co więcej, przemyślenia Jean McNeil są raczej z tych wtórnych i mało odkrywczych. „Nauka pozwala widzieć sprawy jasno, przynosi oświecenie”, „czasem żałuję, że muszę być tym, kim jestem”, „zapożyczamy część własnych wyobrażeń o sobie z zewnętrznych okoliczności (…)” - oto przykładowe zdania. Na pytanie przyjaciółki, dlaczego zdecydowała się pojechać, McNeil odpowiada: „szukałam twórczego wyzwania”, czy nie jest to przypadkiem zdanie które pada bodaj na każdej rozmowie kwalifikacyjnej?
Jeszcze gorzej wypadają wplecione w książkę próbki prozy, jak się można domyślać, tworzonej podczas pobytu autorki w bazie. Narratorką opowieści jest siedemnastolatka, próbująca uporządkować sobie swój chaotyczny świat i relacje z otaczającymi ją ludźmi. Tu również czeka na nas niejedna złota myśl w rodzaju: „Kłamstwa nabierają rozpędu, mają nawet swoją własną prawdę”. Niestety, te fragmenty z Antarktydą nie mają absolutnie nic wspólnego i z pewnością nie sprawią, aby – w nawiązaniu to tego, o czym była mowa wcześniej - „ludzie zaczęli się przejmować nauką, obszarami polarnymi, zmianami klimatycznymi”.
Chyba nie tak wyobrażali sobie lekturę ci, którzy sięgnęli po „Dzienniki lodu”. Najciekawsze wątki, niestety, zupełnie nierozwinięte w książce, znajdują się w kilkustronicowym (zaledwie!) epilogu. To tu autorka żarliwie pisze o pesymistycznych perspektywach dotyczących klimatu naszej planety, potrzebie wspólnego działania, groźbie wybuchu wojen o zasoby naturalne. Trudno zrozumieć, dlaczego te tematy nie są mocniej akcentowane w „Dziennikach lodu”. Dotkliwy, jak na książkę przynajmniej w części podróżniczą, wydaje się też brak jakichkolwiek fotografii wykonanych przez autorkę. Zdjęcia, które są w książce, zostały dodane przez polskiego wydawcę.
Jeżeli sięgamy po tę książkę po to, aby dowiedzieć się więcej o samej Antarktydzie, lepiej znaleźć inny tytuł. Ale jeśli chcielibyśmy poznać specyfikę przebywania w oddaleniu od świata, który znamy – tutaj książka Jean McNeil może nam bardzo wiele zaoferować.