Steven Brust „Yendi”, Sean Russel „Jedno królestwo”, Dennis L. McKiernan „Oko Łowcy”, Christopher Rowley „Smok bojowy”, Stephen King „Mroczna Wieża III. Ziemie jałowe”
Steven Brust „Yendi”, Sean Russel „Jedno królestwo”, Dennis L. McKiernan „Oko Łowcy”, Christopher Rowley „Smok bojowy”, Stephen King „Mroczna Wieża III. Ziemie jałowe”
Jasna strona mafii
Vlad Taltos, człowiek, gangster, wyposażony w zaprzyjaźnionego jherega (to taka przerośnięta jadowita i latająca jaszczurka) zdołał się dochrapać skromnej pozycji. Wykroił sobie rewirek, w którym to on jest ściągającym haracze samcem alfa i zamierza swojego miejsca na ziemi zębami, pazurami i nożem bronić. Można by mieć pewne zastrzeżenia co do moralnej strony tego przedsięwzięcia, w końcu mamy do czynienia z grabieżcą, bandytą bezwzględnie wymuszającym opłaty. Z drugiej strony, patrząc na politykę naszych władz, zaczynam się zastanawiać, czy nie wolałbym jednak płacić podatków Taltosowi, który jest słowniejszy i dużo lepiej dba o swoje owieczki.
W "Yendi”, drugim tomie cyklu o przygodach Vlada, jest on jeszcze młodym, raczkującym, acz obiecującym zbrodniarzem. Szczyty morderczej sławy jeszcze przed nim, poznaliśmy go na nich w rozpoczynającym cykl „Jheregu”. Teraz Vlad Taltos staje przed pierwszym w swojej karierze wyzwaniem - sąsiad, potężniejszy, starszy i bogatszy, zamierza go wykopać z interesu i pozbawić dochodów, a następnie życia. Z tomu pierwszego wiadomo, że główny bohater przeżyje, nawet gdyby umarł (magia, moi drodzy, magia), ale Brust pisze na tyle sprawnie, że reszta pozostaje nieodgadniona aż do końca. Jest to wyzwanie - jak napisać o przygodach naszego bohatera, jak zainteresować czytelnika, skoro i tak wiadomo, że nie dość, że przeżyje, to jeszcze stanie się z jednym z głównych graczy na gangsterskim boisku. Autor stawia temu dylematowi czoła i radzi sobie znakomicie - "Yendi” zaskakuje rozwojem akcji i jej nagłymi zwrotami, czytający mocno jest zdumiony, że tak szybko dotarł do końca. Tak, tak, za pomocą dobrego stylu i gładko formułowanych zdanek to nie takie rzeczy można wyczyniać.
Czy poza byciem dobrym, pasjonującym i pełnym humoru czytadłem „Yendi” może czymś jeszcze zadziwić? Nie. Ale po co? Dwie godziny rozkoszowania się lekkimi opisami gangsterskiego światka, humorem Loiosha i pisarską sprawnością Stevena Brusta to naprawdę wiele i z niecierpliwością czekam na następne tomy cyklu.
Powtórka z rozrywki
Wygląda na to, że zbyt dużo fantasy już czytałam, i na dodatek nie należę do ludzi, którzy lubią tylko te piosenki, które już znają. Jedno królestwo jest napisane sprawnie, akcja toczy się niezbyt szybko, ale też się nie ślimaczy, liczba wątków dobrana w sam raz… tylko wciąż towarzyszyło mi nieznośne uczucie deja vu. Który to już raz widziałam książkę, w której było kiedyś wielkie królestwo, ale upadło lub też rozpadło się na księstwa; ile razy czytałam o podstępnym, oddanym tylko własnym celom doradcy księcia; dlaczego główni bohaterowie to znowu prości młodzieńcy z prowincji (choć prawdopodobnie szlachetnego pochodzenia, o czym sami nie wiedzą), za to potrafiący stawić czoła doborowemu oddziałowi książęcej gwardii; motyw przepowiedni i powtarzającego się konfliktu sprzed lat też wygląda dziwnie znajomo.
Na szczęście autor wplótł w książkę kilka bardziej oryginalnych pomysłów (na przykład wątek rzeki), więc od czasu do czasu rozwój akcji potrafił mnie zaskoczyć. Szkoda tylko, że najwyraźniej skupił się na atrakcyjności fabularnej kosztem tła - na przykład dla dobra akcji bohater o wiedzy stanowczo przekraczającej przeciętną zapomni przekazać bardzo istotne ostrzeżenie, najwyraźniej tylko po to, żeby ktoś znalazł się w sytuacji bez wyjścia i musiał zaakceptować groźną dla siebie propozycję. I nie jest to, niestety, przypadek odosobniony.
Podsumowując - nie wydałabym na Jedno królestwo swoich ostatnich oszczędności, jednak jako wypełniacz wolnego czasu spełnia swoje zadanie. Pozostaje tylko niedosyt, bo sporo wskazuje na to, że autora stać na więcej.
Czas czytelnika
„Oko Łowcy” jest drugą książką McKiernana na naszym rynku, podobnie jak poprzednia „
Podróż Lisiego Jeźdźca”, zaproponowaną przez wydawnictwo ISA. Również w tej powieści akcja osadzona jest na pradawnej, przedhistorycznej Ziemi. Książki te jednak nie są częścią zadnego cyklu, i łączy je jedynie osoba nieśmiertelnego elfa Aravana.
Otóż wyrusza on wraz z Riathą (również nieśmiertelna elfka), Faeril i Gwyllym (to warrowy, będące w istocie niziołkami) odszukać porywającego i torturującego wszelkie dostępne istoty potwora - barona Stoke′a. Riatha i przodkowie obu warrowów niemal go pokonali tysiąc lat wcześniej, jednak udało mu się ujść srebrnemu ostrzu, i spadł - wraz z uczepionym szyi ukochanym Riathy, Urusem, do szczeliny w lodowcu. Teraz właśnie lodowiec wypuścił ze swych mroźnych objęć Stoke′a i Urusa. Pościg zaczyna się na nowo. Nie można dopuścić, by znów zaczęli ginąć niewinni.
Książkę czyta się szybko i przyjemnie, choć trochę denerwuje fakt, iż wprowadzenie do fabuły zajmuje równe dwieście stron - są to mapki, historia konfliktu ze Stoke′em, dzieje warrowów i Riathy, a także nie taki znów krótki przegląd zdarzeń z klikuset lat, jakie upłynęły od zagłady wyspy Rwn (czyli praktycznie od zakończenia „Podróży Lisiego Jeźdźca”). Innymi słowy - książka zaczyna się tak na dobrą sprawę na stronie 206, kiedy pościg rusza wreszcie pełną parą. I tak jest do samego końca - bohaterowie krok w krok podążają za baronem, starając się zakończyć trwającą ponad tysiąc lat pogoń. Może tylko trochę za dużo jest przy tym próżnych, niewiele wnoszących do fabuły dysput, jednak i one napisane są żywym, działającym na wyobraźnię językiem.
Najważniejszą jednak zaletą jest to, że książka nie jest częścią żadnego cyklu, to znaczy można ją czytać bez znajomości innych książek McKiernana. Jest to dość rzadkie obecnie zjawisko, bowiem większość autorów parających się fantasy bardzo przywiązuje się do swoich bohaterów i jest gotowych w nieskończoność ciągać ich po różnych krainach i narażać na liczne (notabene w sumie niezbyt groźne) niebezpieczeństwa. Książka jest więc idealna na podróż, czy na deszczowe wieczory - błyskawicznie się pochłania, zabierając godziny, z którymi nie wiadomo, co zrobić.
Ekspedycja makro
„Smok bojowy” to już czwarta część cyklu o smokowym Relkinie i jego podopiecznym - smoku Bazilu Złamanym Ogonie. Książka to dziwna (na przykład połowa marynarzy to kobiety), niedopracowana (o tym niżej), miejscami dość infantylna (plącze się tu jakiś mały, pasiasty słonik, który z mety pomaga bohaterom, podając w potrzebie pomocną trąbę), ale mimo wszystko wciągająca i wytwarzająca ciekawy, niespotykany w innych książkach klimat.
Otóż na krańcach świata (a konkretnie na dalekim południu, na sąsiednim kontynencie - Eigo) pojawia się kolejne zagrożenie dla wolnego świata - do życia powołany zostaje martwy od stuleci prorok Kraheenu. Miejscowy lud wpada w ekstazę i rwie się do podbijania świata, a prorok wyrywa serca kolejnym niewolnikom, upijając się wyciskaną z nich krwią. Krainy Argonathu muszą zażegnać niebezpieczeństwo wprowadzenia na całym świecie okrutnych, szowinistycznych rządów (które byłyby związane ze zniesieniem równouprawnienia kobiet). Dwa legiony ładują się więc na ogromne statki i płyną na sąsiedni kontynent, napotykając po drodze mnóstwo przeszkód, które najczęściej usuwane są głównie dzięki Relkinowi i jego smokowi.
Zdaje się, że Christopher Rowley już zmęczył się tym cyklem i traktuje go coraz mniej poważnie. Jeszcze odmalowuje całkiem przyzwoite sceny batalistyczne, ale są one coraz krótsze, porwane, jakby pisane w pośpiechu. Zdarza się nawet, że cała wielka bitwa kwitowana jest jednym akapitem. Tendencję tę widać bardzo wyraźnie przy porównaniu początku książki z zakończeniem poprzedniego tomu cyklu. „
Smoki wojny” kończą się wielką bitwą, która zanosi się na klęskę legionów, a "Smok bojowy” zaczyna się w Marneri kilka miesięcy później, z drobną adnotacją w dalszej części tekstu, że walki były krwawe, ale zwycięskie.
W dodatku - dla wniesienia świeżych pomysłów w obniżającą loty fabułę - na scenie pojawiają się dziko żyjące dinozaury, które za cel obierają sobie zmorzone zarazą Legiony. Jednym z nielicznych, który może stanąć w obronie współtowarzyszy, jest naturalną koleją rzeczy Relkin. Chłopak, najwyraźniej mający jakichś boskich opiekunów (bo ciut za dobrze mu się powodzi w życiu) nadal mężnie stawia czoła niebezpieczeństwom, i nadal wychodzi z opresji praktycznie bez żadnego draśnięcia.
Daleko Rowleyowi do Jordana, ale czytać jego książki się daje, i to nawet z przyjemnością. W sam raz na nadchodzące długie wieczory…
Trzeci tom cyklu zaczyna się kilka miesięcy po Powołaniu trójki i opisuje w sumie dość krótki, acz obfitujący w perypetie, epizod z wędrówki Rolanda i jego kompanii. Grupa poszerzy się o kolejnych członków i razem odbędą podróż po dziwnym świecie Rolanda, gdzie przeżyją między innymi spotkanie z obdarzonym świadomością… pociągiem. Przemieszanie przeróżnych konwencji daje ponownie mieszankę dość wybuchową, oryginalną i, co najważniejsze, wciągającą.
Czytaj całość recenzji w Esensji:
Odpowiedzi jałowe.