Jacek Komuda „Wilcze gniazdo”, C. J. Cherryh „Ogień z nieba”, Dennis L. McKiernan „Podróż Lisiego Jeźdźca”, Christopher Hyde „Drugi zabójca”
Jacek Komuda „Wilcze gniazdo”, C. J. Cherryh „Ogień z nieba”, Dennis L. McKiernan „Podróż Lisiego Jeźdźca”, Christopher Hyde „Drugi zabójca”
Wojciech Gołąbowski [80%]
Jeśli Sienkiewicz
Lata 20 i 30 siedemnastego stulecia. Kozacka Ukraina. Młody szlachcic, Michał Gedeon Sienieński, przybywa z rodzinnych sieradzkich stron, by objąć ziemie po swym stryju, Januszu. Jest pełen zapału i nadziei na lepszą przyszłość. Szybko jednak znajdują się problemy… Podstawowy z nich wynika z charakteru stryja, który przed swą nagłą śmiercią zdążył wyrobić sobie nienajlepszą opinię oraz nagromadzić wielu śmiertelnych wrogów – wrogów, którzy uważają, że bratanka należy od razu profilaktycznie usiec.
Stepy, jary, Dzikie Pola, gęste bory. Szable, bandolety, konie, husarskie skrzydła. Piwo, gorzałka, miód. Porywcza młodość, pamiętna, zgryźliwa starość. Zaprzysiężona przyjaźń i śmiertelna wrogość. W tej książce znajdziesz to wszystko. I więcej. Ale raczej nie szukaj tu fantastyki. Nie, nie uważam jej braku za grzech – ot, po prostu spodziewałem się czegoś innego… Ale nie rozczarowałem się, bo pozycja wciąga gwałtownie i trzyma w garści do samego końca.
Po skończonej lekturze przychodzi jednak refleksja. Czegoś istotnie w powieści brak. Czego? Kilkakrotnie miałem wrażenie, że książka jest „o czymś innym”. I często kolejne rozdziały były o czym innym, niż poprzednie. Brakło mi elementu zespalającego – innego niż osoby bohaterów. Ot, autor przedstawia nam życie na Ukrainie krótko przed czasami opisanymi w „Ogniem i mieczem”. Życie, a nie jakąś konkretną akcję, konkretne wydarzenia. Tych jest co prawda wiele, na nudę nie można narzekać, ale jak już wspomniałem, brakuje tu klamry…
Jest też kilka błędów. Poza kilkoma wpadkami korektorskimi uderzył mnie akapit zaczynający się od opisu odbudowywanego dworku – narrator wspomina o braku dachu, by po chwili (dwa zdania dalej) opisać ów dach jako spadzisty… Poza tym jednym drobiazgiem książkę czyta się szybko i przyjemnie.
Chyba w końcu będę musiał znaleźć czas na nadrobienie zaległości czytelniczych – Sienkiewicz czeka na półce. Jeśli pisał tak, jak Jacek Komuda…
Pustynia wciąga nas
W zasadzie za całość recenzji mogłaby wystarczyć piosenka Bajmu „Nie ma wody na pustyni”, z której zaczerpnęłam tytuł.
Marak, główny bohater „Ognia z nieba” jest synem zbuntowanego przywódcy, którego nieszczęściem jest zaliczanie się do grona szaleńców – ludzi mających wizje zmuszające ich do udania się na wschód. Gdy dowiaduje się o tym jego ojciec, odsyła go do Ili, władczyni, z którą do tej pory walczył, w zamian za zawarcie pokoju i amnestię dla swych ludzi.
Gdy spotykamy go po raz pierwszy, Marak jest właśnie w drodze do Oburanu, miasta, w którym znajduje się dwór Ili. Gdy już tam dotrze, podejmie się kolejnej wyprawy przez otaczającą Oburan pustynię, po czym z niej powróci tylko po to, aby ponownie wyruszyć w drogę. W ten sposób opisy przemierzania pustyni w mniejszej lub większej grupie zajmują pokaźną część książki. Reszta to wspominany zagadkowo wątek międzygwiezdny – to, że poznajemy życie potomków kolonistów wiadomo praktycznie od początku. Podczas dalszej lektury przybywa szczegółów, ale najważniejszego – po co właściwie ludzie tu przybyli – się nie dowiadujemy. A już zupełną zagadką pozostaje dla mnie związek tekstu reklamowego z tyłu książki z jej treścią. Być może powstaną kolejne tomy, które to wyjaśnią.
Ogólnie całość czyta się dobrze. „Ogień z nieba” nie jest napisany stylem takim, jak cykl Sojusz/Unia wydawany przez Solaris, jednak nie jest to książka, do której będę wracać. Być może tym razem autorce nie udało się stworzyć bohatera przykuwającego uwagę, a może po prostu ja nie lubię Cherryh w wersji „science-fantasy” – tetralogia „Morgaine” również niezbyt przypadła mi do gustu, w przeciwieństwie do innych książek jej autorstwa.
„Podróż” na podróż
Kolejną z książek, które ISA wydała poza seriami ze światów RPG, jest „Podróż Lisiego Jeźdźca” (czemu lisi jeździec jest z dużej litery, tego już nie wiem) nieznanego u nas jeszcze autora – Dennisa L. McKiernana. Książka ta jest nieprzyzwoicie gruba i niespecjalnie tania, bowiem – przynajmniej w moim odczuciu – 39 złotych to całkiem sporo jak na książkę jednokrotnego użycia.
Sama powieść nie jest na tyle zła, by irytować w trakcie lektury. Autor osadził fabułę na dawnej Ziemi, kiedy jeszcze po świecie szlajały się różne dziwne istoty, z nieśmiertelnymi elfami, bojącymi się słońca trollami i tajemniczymi czarodziejami na czele. Naturalnie nie ma tutaj podanej żadnej konkretnej daty (czas jest podzielony na enigmatyczne ery – od wojny do wojny). Ba, nie ma nawet (bodaj prócz Jutlandii) żadnego lądu o znajomo brzmiącej nazwie. Niezrozumiałym więc staje się umieszczenie akcji koniecznie na Ziemi, ale cóż, niezbadane są intencje autora…
Główną bohaterką jest Jinnarin, niespełna trzydziestocentymetrowa istota o zabawnej jak dla nas nazwie „pysq”, mająca za wierzchowca lisa. Któregoś dnia przybywa ona do starego, wiecznie zrzędzącego maga Alamara, z prośbą o pomoc w odszukaniu zaginionego parę miesięcy wcześniej męża – Farrixa. Wkrótce werbują do poszukiwań również elfa Aravana i na pokładzie jego legendarnego statku „Eroean” krążą po morzach w poszukiwaniu miejsca ze snu Jinnarin – snu, który najprawdopodobniej jest przesłaniem od Farrixa. Niebawem okazuje się, iż mąż Jinnarin więziony jest przez złego dążącego do zapanowania nad światem czarodzieja Durloka.
Powieść czyta się dość szybko i z zainteresowaniem, zwłaszcza, że dialogi są napisane z werwą i skrzą się lekkim, niewymuszonym humorem. Do tego jest trochę ciekawych pomysłów (magowie rzucając czary czerpią ze swojej wewnętrznej siły, dzięki czemu dość szybko się starzeją), nieco sympatycznej scenografii (zwłaszcza ładnie skomponowane są jaskinie Durloka), a także mnóstwo plastycznych opisów, dzięki którym malowane przez autora obrazy łatwo daje się odtworzyć w wyobraźni. Nie ma tutaj też – na całe szczęście – tradycyjnych chwytów poniżej pasa w postaci obdarzonych szczęściem, niezwyciężonych, bijących po oczach cnotą i prawością bohaterów. Wcale nie są oni niezwyciężeni, co i rusz dostają wciry od Durloka, a Zło kilka razy triumfuje w sposób wyraźny i niezaprzeczalny, co powoduje, że ewentualny happy end nie jest specjalnie miły i słodki.
Naturalnie książka nie jest pozbawiona mankamentów, a raczej jednego, ale poważnego – nieprzyzwoitego zwatowienia. Jeśli bowiem ścisnąć tę dużą, sympatyczną, ładnie opakowaną powieść, to – prócz dużej ilości wody (lekko osłodzonej, ale wciąż wody) – niewiele zostaje. Książka zdaje się być tylko o miłości oraz o wyższości pracy zespołowej i planowania nad samotnictwem i hurraoptymizmem. To zdecydowanie za mało, by zadowolić wybrednych czytelników, jednak wystarczająco dużo, by urzec mniej wyrobioną klientelę (taką, która nie lubi, czy nie rozumie, książek np. Tolkiena, Martina, czy G. G. Kaya), bądź bezboleśnie wypełnić czas spędzany w środkach komunikacji. Podróż mija wówczas jak z bicza strzelił.
Aha, i jeszcze jedno. Książka jest samodzielną powieścią i nie stanowi części żadnego cyklu. Można więc po nią sięgać bez obawy ugrzęźnięcia w połowie zawikłanej intrygi.
Kolejny zabójca
Nie da się przecenić znaczenia Fredericka Forsytha dla literatury sensacyjnej. Myślę tu w szczególności o dwóch jego książkach – „Dniu Szakala” i „Psach wojny”, które stworzyły współczesne podstawy gatunku. Te powieści, a zwłaszcza „Dzień Szakala” określiły schemat sensacji politycznej, w której fabuła przeplata wątki rzeczywiste i fikcyjne, sugerując drugie dno, nieznane czytelnikowi fakty stojące za historycznymi wydarzeniami – w tym przypadku zamachami na generała de Gaulle′a. Nawiązania do tych powieści widać bardzo szeroko w późniejszej twórczości sensacyjnej – bo cóż prostszego niż znaleźć sobie jakąś znaną historyczną i istotną dla dziejów świata postać i przestawić sensacyjną opowieść o nieudanym zamachu na nią (lub udanym, o ile ta postać miała nieszczęście zginąć tragicznie). W takiej historii muszą występować oczywiście inne autentyczne osobistości, a całość powinna sprawiać wrażenie, że mogło to się wydarzyć naprawdę.
I dokładnie tym tropem poszedł Christopher Hyde, autor „Drugiego zabójcy”. De Gaulle′a zastąpiła brytyjska para królewska, a w prologu występuje jugosłowiański król Aleksander Karadziordziewić, autentycznie zastrzelony w 1934 roku w Marsylii. Zabójstwo pary królewskiej planuje IRA we współpracy z niemieckim wywiadem – ma ono na celu skłócić Zjednoczone Królestwo ze Stanami Zjednoczonymi w przededniu drugiej wojny światowej. W książce oczywiście pojawi się odpowiednik Szakala – zimny, bezwzględny zawodowy morderca. Oczywiście będzie też grupa ludzi depczących zabójcy po piętach. I oczywiście uda im się go powstrzymać, bo jak wszyscy wiedzą ich królewskie wysokości Jerzy VI i Elżbieta Bowes-Lyon nie zostali zabici w 1939 roku (ta oczywistość stawia pytanie o sens takiej literatury – jeśli wiadomo z góry jak się skończy, to gdzie tu zaskoczenie). Oczywiście przez powieść przewinie się plejada historycznych postaci – rzekłbym, że aż do absurdu, bo gdy pojawia się młody muzyk, który jest świadkiem morderstwa w Nowym Jorku, to musi nim być sam Frank Sinatra. Autor ostro, negatywnie przedstawia warstwy arystokratyczne lat trzydziestych bieżącego stulecia, z parą królewską na czele. Sympatię stara się wzbudzić wobec tropiących mordercę dziennikarki Jane Todd i policjanta Thomasa Barry′ego, ale przyznajmy szczerze – pomimo starań autora, przybliżającego ich niełatwe życie, nie jesteśmy w stanie nawet ich zbytnio polubić. Drażnią nieco wpadki edytorskie – Raines raz jest nazywany Haroldem, a raz Howardem, a tłumacz powinien wiedzieć, że Rooseveltowski „New Deal” od lat na polski tłumaczy się jako „Nowy Ład”, a nie „Nowe Rozdanie”. Podsumowując – „Drugi zabójca” to powieść sensacyjna jakich wiele, nadająca się na lekturę do pociągu, ale w żaden sposób nie wyróżniająca się spośród dziesiątków innych.