Kim byli bracia Wright, dzięki którym narodziło się współczesne lotnictwo? Jak doszło do ich pionierskich lotów? Biografia „Bracia Wright” to świetna kronika ich życia i wynalazków.
„No cóż, polecieli”
[David McCullough „Bracia Wright” - recenzja]
Kim byli bracia Wright, dzięki którym narodziło się współczesne lotnictwo? Jak doszło do ich pionierskich lotów? Biografia „Bracia Wright” to świetna kronika ich życia i wynalazków.
David McCullough
‹Bracia Wright›
Ohio to amerykański stan mający wybitne szczęście do pionierów przestworzy. Urodził się tam i wychował Neil Armstrong, pierwszy człowiek, który w 1969 roku postawił stopę na Księżycu. Ale nie byłoby jego „małego dużego” kroku, gdyby nie bracia Wilbur i Orville Wright. W 1903 roku rodacy Armstronga z Ohio skonstruowali i opatentowali pierwszy na świecie aeroplan.
Nie mogła znaleźć ich biografia lepszego pióra. Jej autor David McCullough, kończący w tym roku 85 lat, to dwukrotny laureat Nagrody Pulitzera (w dziedzinie biografii), dwa razy jego książki zdobywały także inną prestiżową nagrodę: National Book Award. „Bracia Wright” ukazały się w oryginale trzy lata temu.
Przenosimy się do miejscowości Dayton w stanie Ohio na przełomie XIX i XX wieku. Tam przyszli na świat dwaj bracia: Wilbur (1867) Orville (1871), którzy w przyszłości mieli swoim wynalazkiem zrewolucjonizować świat. Pierwsza nauczyciela Orville’a wspominała, że chłopiec bawił się drewienkami, a spytany, co robi, odpowiedział, że „pracuje nad maszyną latającą, którą kiedyś zamierza zbudować razem z bratem”.
Autor biografii miał dużo szczęścia: rodzina Wright pozostawiła po sobie bardzo bogate, różnorodne i szczegółowe archiwum. Należy do nich zarówno prywatna korespondencja, notatki, dzienniki, fotografie, jak i gromadzone przez nich wycinki gazet. Zamieszczone liczne zdjęcia i fotokopie artykułów prasowych znakomicie uzupełniają książkę. Pozwoli nam to lepiej wyobrazić sobie świat sprzed nieco ponad stu lat, jak i to, czym zajmowali się bracia Wilbur i Orville.
Czytamy o ich środowisku rodzinnym – pochodzili z bardzo kochającej się, skromnej rodziny. Matka zmarła stosunkowo wcześnie. Ich ojciec był pastorem - wędrownym kaznodzieją, który bardzo przychylnie odnosił się do eksperymentów synów. Być może atmosfera domu sprawiła, że Wilbur i Orville do końca – mimo światowego sukcesu – pozostali sobą, nie gonili za sławą i pieniędzmi, kierowali się w życiu zasadami przyzwoitości i umiarkowania. Można chyba bez przesady powiedzieć, że choć zdobyli sławę wzbijając się w powietrze, jednocześnie mocno stali na ziemi, nie wabiąc się na lep ulotnych pokus „wielkiego świata”. Żaden z nich się nie ożenił, w domu rodzinnym mieszkała obok ojca także niezamężna siostra – nauczycielka. Katherine była pierwszą kobietą, która jako pasażerka ustanowiła pierwszy rekord czasu przebywania w powietrzu.
Zanim aeroplan braci Wright wzbił się w powietrze, David McCullough zaznajamia nas z trudnymi początkami. Obaj bracia mieli bogate doświadczenie konstruktorskie, ponieważ przez wiele lat byli właścicielami sklepu z rowerami, które sami budowali. Jeśli chodzi o lotnictwo, korzystali z wcześniejszych eksperymentów szczególnie Otto Lilienthala i rozwijali je dalej. Zadziwia ich wytrwałość i uparte dążenie do celu. Stojąc przed koniecznością rozwiązania mnóstwa problemów technicznych oraz dokonywania obliczeń i pomiarów potrzebnych do budowy maszyny latającej – wszystkie przeszkody pokonywali samodzielnie, jako genialni samoucy. Między innymi na przykład samodzielnie skonstruowali tunel aerodynamiczny, aby móc w nim przeprowadzać coraz bardziej złożone doświadczenia. Autor bardzo przystępnie opisuje wszystkie teoretyczne detale, dzięki czemu o wiele lepiej można zdać sobie sprawę, jak rewolucyjnym przełomem była ich maszyna.
Aż przyszedł grudzień 1903 roku i sukces w postaci czterech udanych lotów, z których najdłuższy trwał 57 sekund (za sterami siedzieli, a raczej leżeli – bo tak wtedy się latało - na zmianę). Ojciec braci Wright, gdy otrzymał telegram z tą radosną wieścią, ze wzruszenia zdołał tylko powiedzieć: „no cóż, polecieli”. Później, gdy zapytano Orville’a, czy bał się wznieść w powietrze, ten odparł tylko: „nie miałem na to czasu!”
Potem nastąpiła fala światowego entuzjazmu, sławy w Stanach Zjednoczonych i w Europie, zwłaszcza we Francji, gdzie bracia prowadzili rozmowy dotyczące sprzedaży swojego patentu i skierowania aeroplanu do masowej produkcji. David McCullough świetnie przy tej okazji zarysowuje tło medialnego szaleństwa, które wybuchło na punkcie braci Wright. Byli jak na owe czasy prawdziwymi celebrytami, ale, jak zostało wspomniane wcześniej, to nie zmieniło ich ani na jotę. Szczególnie interesująco został tu opisany ich okres działalności we Francji, gdzie spotkali wyjątkowo życzliwych partnerów i rozwijali swoje przedsięwzięcie.
Tak samo, jak podkreśla autor, nie zmieniła Wilbura i Orville’a perspektywa wielkich pieniędzy, które mogli zarobić, przyjmując propozycje biznesowe. Wykazali wielką przytomność umysłu i ostrożność, nie dając się nabrać na pochopnie podpisywane kontrakty. Po dłuższym namyśle dokonali dobrego wyboru, zapewniając sobie życie wolne od materialnych trosk, choć przez większość życia i tak prowadzili swój sklep z rowerami. Autor przytacza tu wiele sympatycznych anegdot i zdarzeń z codziennego życia rodziny Wright.
Aż trudno uwierzyć, że oba lotnicze sukcesy pionierów z Ohio – pierwszego lotu aeroplanu braci Wright oraz pierwszego załogowego lotu na Księżyc Neila Armstronga, dzielą zaledwie 63 lata. Mc Cullough zauważa, że młodszy z braci Wright przeżył drugą wojnę światową (zmarł w 1948 roku), był zatem świadkiem dynamicznego rozwoju technologii lotniczych oraz wykorzystania ich przez wojsko (również w celach wojennych). W wywiadzie stwierdził, że „nie żałuje swojego wkładu w wynalezienie samolotu, choć nikt bardziej od niego nie ubolewa nad zniszczeniami jakie te maszyny (…) powodują”.
Jest więc tak, jak z niemal każdym wynalazkiem ludzkości: można go zastosować do rzeczy chwalebnych, ale można też zadać cierpienie i śmierć. Ale warto zapamiętać przede wszystkim, że aeroplan braci Wright powstał z pasji, ciekawości świata i wyobraźni, a nie z chęci zysku, sławy czy władzy. Kto wie, czy nie byli oni jednymi z ostatnich pionierów – romantyków.
20 lipca 1969 roku Neil Armstrong stanął na Księżycu. Na część braci Wright zabrał ze sobą kawałeczek muślinu ze skrzydła ich pierwszego aeroplanu.