„Gra na cudzym boisku” to jedna z wcześniejszych powieści Aleksandry Marininej z major Anastazją Kamieńską w roli głównej. I chociaż nie dorównuje poziomem późniejszym pozycjom tego cyklu (przynajmniej tym, które już ukazały się w Polsce), mimo wszystko zasługuje na uwagę czytelników. Chociażby po to, aby mogli się przekonać, jak „hartowała się stal”, czyli pisarski styl autorki i postać głównej bohaterki.
Sanatoryjna „Kryminalna Rosja”
[Aleksandra Marinina „Gra na cudzym boisku” - recenzja]
„Gra na cudzym boisku” to jedna z wcześniejszych powieści Aleksandry Marininej z major Anastazją Kamieńską w roli głównej. I chociaż nie dorównuje poziomem późniejszym pozycjom tego cyklu (przynajmniej tym, które już ukazały się w Polsce), mimo wszystko zasługuje na uwagę czytelników. Chociażby po to, aby mogli się przekonać, jak „hartowała się stal”, czyli pisarski styl autorki i postać głównej bohaterki.
Aleksandra Marinina
‹Gra na cudzym boisku›
Wydawnictwo W.A.B. zdecydowało się na wydanie już czwartej powieści Aleksandry Marininej, co dobitnie świadczy o tym, że książki, w których pierwsze skrzypce gra major moskiewskiej milicji Anastazja Kamieńska, cieszą się w naszym kraju niemałą popularnością. Zresztą trudno się dziwić, skoro szlak swojej rosyjskiej koleżance przez całe lata przecierała Joanna Chmielewska (ciesząca się zresztą sporą estymą w ojczyźnie Puszkina i Gogola). Twórczość obu pań wykazuje nieco podobieństw, choć gdybym musiał wybierać, zdecydowanie bardziej wolałbym na bezludną wyspę zabrać powieści Rosjanki. Wszystkiego bowiem jest w nich jakby więcej – prawdziwego życia, prawdziwej zbrodni i ludzkich wynaturzeń. I tu napotykamy podstawową różnicę między twórczością Chmielewskiej i Marininej. Autorka „Gry…” nie boi się przekraczać umownych granic dobrego smaku, porusza tematy tabu, jest bardziej mroczna i – co staje się tego konsekwencją – mniej humorystyczna. Kolejne jej powieści przypominają odcinki emitowanego niegdyś przez TVN serialu dokumentalnego „Kryminalna Rosja”, który oglądało się jak najlepszy fabularny kryminał. Z opowieściami o major Kamieńskiej jest podobnie. A jednak na tle poprzednich książek Rosjanki „Gra na cudzym boisku” nieco rozczarowuje.
Akcja „Gry…” nie rozgrywa się, niestety, w Moskwie. Twierdzę „niestety”, ponieważ nie mam najmniejszych wątpliwości, że stolica Rosji byłaby właściwszym tłem dla historii opowiedzianej w tej części cyklu. A jest to opowieść wyjątkowo ponura, która – zamknięta w murach prowincjonalnego sanatorium – znacznie straciła na ostrości i znaczeniu. Znika też niemal całkowicie obyczajowa otoczka. Siłą tomu „
Śmierć i trochę miłości” była świetnie odmalowana przez Marininę szara rosyjska (moskiewska) rzeczywistość, „Gra…” natomiast równie dobrze mogłaby się rozgrywać w każdym innym europejskim kraju. Nawet w Polsce. Kto oglądał nakręcony przed trzydziestu laty serial „SOS” z Władysławem Kowalskim w roli głównej, będzie wiedział, co mam na myśli. Zresztą, kto wie, może Marinina wzorowała się na emitowanym także w Związku Radzieckim filmie Janusza Morgensterna…?
Kamieńska, jadąc do sanatorium, marzyła jedynie o polepszeniu zdrowia i świętym spokoju, który pozwoliłby jej dokończyć pracę nad rozpoczętym jeszcze w Moskwie tłumaczeniem angielskiego kryminału. Nastia ma jednak, jak większość bohaterów kryminalnych serii, właściwość działania na zbrodniarzy jak magnes. Gdy więc tylko rozgości się w swoim hotelowym pokoju, od razu w sanatorium zaczną się dziać tajemnicze rzeczy. Niebawem dojdzie nawet do morderstwa. Jako że ofiara jest moskwianinem, informacja o przestępstwie dociera do szefa Kamieńskiej. Ten zaś wpada oczywiście na pomysł, żeby jego podopieczna włączyła się, choćby nieoficjalnie, do śledztwa. Pani major nie potrzebuje zresztą specjalnej zachęty, jest przecież „gliną” z prawdziwego zdarzenia, a tacy są w stanie przerwać nawet najlepiej zapowiadający się urlop, aby tylko dopaść zbrodniarza. Mimo, delikatnie mówiąc, braku zachęty do współpracy ze strony miejscowej milicji, Nastia nie rezygnuje z uważnego rozglądania się dokoła. A że jej fachowość szybko wychodzi na jaw, otrzymuje propozycję współdziałania w celu odkrycia prawdziwych sprawców morderstwa z najmniej spodziewanej strony – od szefa miejscowej mafii, Eduarda Pietrowicza Denisowa (który na tyle zyskał sympatię pisarki i czytelników, iż pojawił się jeszcze w innych powieściach Rosjanki).
Marinina szybko odkrywa większość ważnych kart. Dowiadujemy się, kto popełnił zbrodnię, wiemy również dlaczego oraz co takiego złego dzieje się w sanatorium. Mniej więcej od połowy powieści pozostaje do rozstrzygnięcia już tylko jedna kwestia – kto za tym wszystkim stoi? Ale i na to pytanie uważny czytelnik zdoła sobie odpowiedzieć przed rozwikłaniem zagadki przez Kamieńską. Eliminując stopniowo kolejnych podejrzanych, autorka nie pozostawia nam bowiem miejsca na domysły ani wątpliwości. I choć trop, na który wpadamy, wydać nam się może pierwotnie absurdalny, ostatecznie okaże się, że przeczucie nas nie myliło. To źle, bo w dobrym kryminale czytelnik nie ma prawa rozwikłać zagadki wcześniej, niż tropiący bandytów główny bohater. A nawet jeżeli pewne wydarzenia sugerowałyby czyjeś sprawstwo, zadaniem pisarza jest tak od czasu do czasu przetasować talię kart, by zmącić w czytelniku tę pewność. Tym razem Marininej czegoś jednak zabrakło – chyba nawet nie talentu, a raczej rozmachu, z którego świadomie zrezygnowała, ograniczając miejsce akcji praktycznie do okolic sanatorium.
Mimo pewnych niedociągnięć fabuły, po „Grę…” na pewno warto sięgnąć. Chociażby dlatego, że jest to bardzo przyzwoite czytadło. Lekkość stylu autorki powoduje, że trudno się od powieści oderwać. Inna sprawa, że doczytawszy książkę do końca, po paru dniach wyrzucimy ją ze swojej pamięci.