Operą naszych czasów stał się musical, pojemna i eklektyczna forma, czerpiąca z wielu gatunków muzycznych, konwencji tanecznych i rozwiązań technicznych. Wiele tytułów przedstawień stało się już klasyką. „Ale musicale!” to świetny przewodnik i źródło wiedzy.
Broadway, West End i potrójne zagrożenie
[Daniel Wyszogrodzki „Ale musicale!” - recenzja]
Operą naszych czasów stał się musical, pojemna i eklektyczna forma, czerpiąca z wielu gatunków muzycznych, konwencji tanecznych i rozwiązań technicznych. Wiele tytułów przedstawień stało się już klasyką. „Ale musicale!” to świetny przewodnik i źródło wiedzy.
Daniel Wyszogrodzki
‹Ale musicale!›
Nikt by nie przypuszczał, że musical jako gatunek jest rówieśnikiem niepodległej Polski… Ale tak może być rzeczywiście, książka Daniela Wyszogrodzkiego akcentuje okrągłe stulecie musicalu, poruszając się w ramach czasowych 1918 – 2018. Ta rdzennie amerykańska forma teatralna ukształtowała się w pierwszych latach po zakończeniu I wojny światowej. Przy czym nie jest gatunkiem skostniałym, ale ewoluuje wraz ze zmieniającym się gustem widzów, muzyczną modą czy rozwojem techniki, co umożliwia wprowadzanie modyfikacji i nowatorskich rozwiązań.
Większość z nas choć raz słyszała i kojarzy jakiś musicalowy hit – może jest to „Don’t cry for me Argentina” (z musicalu „Evita”) czy „Memory” (z „Cats”). Musicalowe przeboje z czasem zaczynają żyć własnym życiem, doczekując się licznych interpretacji i nagrań. A przecież te muzyczne „perełki” – jak arie operowe – są częścią większej całości, czyli pełnego przedstawienia, które ma swoją rozbudowaną formę, fabułę i postacie. A także o wiele więcej muzyki niż tylko ta pojedyncza przebojowa piosenka. Każdy tytuł musicalu to osobna historia – zdarza się, że krótka, gdy przedstawienie robi klapę i szybko schodzi z afisza. Ale książka Daniela Wyszogrodzkiego jest o tych tytułach, które chcemy znać i pamiętać. Wiele z nich jest z nami od wielu dekad (na przykład „The Phantom of the Opera” grany jest na Broadwayu nieprzerwanie od 1988 roku) i mają swoją bogatą legendę.
I to tym jakże szerokim kontekstem związanym z musicalami zajmuje się w książce Daniel Wyszogrodzki. Nie moglibyśmy życzyć sobie lepszego eksperta od tego tematu. Jest on doświadczonym dziennikarzem i recenzentem muzycznym, autorem i tłumaczem tekstów piosenek. W jego przekładzie wystawiono w teatrach muzycznych w Polsce kilkanaście musicali. To imponujący dorobek. Obecnie Daniel Wyszogrodzki jest wykładowcą historii muzyki popularnej XX wieku i historii musicalu w Akademii Teatralnej w Warszawie.
„Ale musicale!” ma formę kompendium, usystematyzowanego przewodnika po kilkudziesięciu najbardziej znanych i popularnych musicalach. Notka o każdym z nich opatrzona została zwięzłymi informacjami o autorach muzyki i libretta oraz datach premier: najczęściej i na nowojorskim Broadwayu, i londyńskim West Endzie – to dwa najważniejsze i najbardziej prestiżowe dla musicali miejsca w anglosaskim świecie. Są informacje o ewentualnie przyznanych nagrodach Tony i Olivier, które podobnie jak Oskary przyznaje się w różnych kategoriach.
Każdy musical doczekał się osobnego autorskiego artykułu. Znajdziemy tu mnóstwo informacji i ciekawostek związanych z historią każdego przedstawienia: inspiracją do powstania fabuły, a także krótkie jej streszczenie. Autor świetnie wie, który tytuł miał kłopoty z obsadą, przytacza też szczęśliwe zbiegi okoliczności towarzyszące inscenizacjom. Poznamy mnóstwo szczegółów dotyczących osób: wybitnych kompozytorów, autorów tekstów, reżyserów oraz odtwórców ról. Słowem, mamy tu prawdziwy „wszechświat” musicalowej wiedzy, od szczegółu do ogółu czyli pełnego i spójnego obrazu musicalu jako gatunku. Świetnie pokazane są także polskie powiązania wielkiego musicalowego świata i jego ludzi z Polską.
Ciekawych i nie zawsze oczywistych „poloniców”, a odkrytych przez autora, jest tu zresztą o wiele więcej. I choć „musical stawia w Polsce pierwsze kroki”, jak czytamy we wstępie, te szczegóły mogą stanowić dobry początek, by w tej dziedzinie znajdować jeszcze więcej powiązań ze światem. Jest w tej publikacji obecny musical „Metro”, który otworzył w naszym kraju nowy rozdział teatru muzycznego, miał też (pamiętną!) premierę na Broadwayu. Autor odnotowuje także inny polski tytuł: „Szaloną lokomotywę” z 1977 roku, opisując go jako… antymusical.
Podczas lektury nie sposób się nudzić – autor stara się pisać lekko i zabawnie, przez co książka nie sprawia wrażenia, że jest przeładowaną szczegółami encyklopedią. Może czasem tylko stylistyczna swoboda autora graniczy z dezynwolturą i idzie zbyt daleko; na przykład gdy autor wspomina, że król Anglii Jerzy VI obejrzał spektakl „South Pacific” i „wyzionął ducha kilka dni później” – osobiście znalazłabym na tę okoliczność bardziej fortunne sformułowanie.
Miałabym pewne zastrzeżenia, jeśli chodzi o układ książki. „Ale musicale!” to, jak wspomniałam wcześniej, swoisty rodzaj encyklopedii, w której tytuły musicali ale także – notki biograficzne o osobach pojawiają się w układzie alfabetycznym. Pomiędzy nimi autor wprowadza jeszcze omówienia wybranych słynnych przebojów oraz pojęć związanych z musicalem. To sprawia, że całość jest mało przejrzysta i trudno od razu dotrzeć do interesującego nas hasła. Nasuwa się przy tym wrażenie, że wybitne w dziedzinie musicalu osoby gdzieś są ukryte na końcu całej machiny show biznesu. Jestem zdania, że informacje o ludziach zasługiwałyby na osobną część lub chociażby na wyróżnienie notek o nich ramką.
Co więcej, biografie artystów są wydrukowane nawet jeszcze mniejszą czcionką niż teksty o musicalach, drobną i raczej mało przyjazną dla oczu, co utrudnia odbiór całości. Wszystkie artykuły są zresztą niezbyt przejrzyste i mało przyjazne dla czytającego także dlatego, że wydawca zdecydował się na niekonwencjonalny układ tekstu – akapit, zamiast zaczynać się tradycyjnym wcięciem, rozpoczyna się wysunięciem w lewo. W rezultacie teksty (o długich często partiach) sprawiają wrażenie nadmiernie zbitych, co dodatkowo obniża ich wizualną komunikatywność. Kompendia czy encyklopedie muszą być nie tylko w treści, ale i od strony szaty graficznej jak najbardziej ułatwiające „nawigację”. Szkoda też, że książka nie zawiera jakichkolwiek fotografii sławnych gwiazd w ich najznakomitszych rolach czy też przykładów inscenizacji, co miałoby dla czytelnika dodatkowe walory edukacyjne. Gdy przygotowuje się publikację raz na sto lat, niech będzie ona jak najbardziej atrakcyjna.
Bez wątpienia jednak książkę Daniela Wyszogrodzkiego doceni bardzo szerokie grono odbiorców. Jest ona świetnym punktem wyjścia dla tych, którzy jako widzowie (ewentualnie słuchacze) dopiero rozpoczynają przygodę z musicalami. Zaspokoi oczekiwania entuzjastów tego gatunku muzycznego – dowiedzą się tu oni wielu interesujących rzeczy. Myślę, że „Ale musicale!” to także cenne źródło informacji dla profesjonalistów: teoretyków i historyków muzyki rozrywkowej, teatrologów, a także adeptów tej sztuki oraz tych, którzy marzą o karierze artystów musicalowych. Jest tu wprowadzenie w branżowy slang: dowiemy się, co to jest „belt” (rejestr głosu musicalowego – „białego”, w emisji różniącego się od głosu operowego) czy „potrójne zagrożenie” [triple threat]. To musicalowy artysta, który na wysokim poziomie potrafi śpiewać, tańczyć i zagrać jak aktor. Przykłady nazwisk takich uzdolnionych artystów (to rzadkie talenty! chapeau bas!) znajdziemy w tekście.
Z „Subiektywno-obiektywnym”, jak zaznacza autor we wstępie, doborem treści jak najbardziej można się zgodzić. Pozwolę sobie tylko na drobne zastrzeżenie: skoro osobną notkę biograficzną ma tu na przykład Ramin Karimloo, dlaczego nie znalazła się w książce sylwetka Elaine Paige? To pierwsza odtwórczyni roli Evity, nagrodzona The Laurence Olivier Award czterokrotnie w swojej ponad pięćdziesięcioletniej karierze artystycznej, odznaczona Orderem Imperium Brytyjskiego za zasługi w dziedzinie musicalu (także jego radiowej popularyzacji). Myślę, że brakuje też mocniejszego zaakcentowania dorobku Judi Dench, siedmiokrotnie nagradzanej „Olivierem”, w tym jednym – za całokształt.
Dawid Wyszogrodzki pisze o musicalu w bardzo szerokim kontekście, nie ograniczając się do szczegółów wyłącznie artystycznych. Bardzo przystępnie wyjaśnia na przykład, czym jest wystawienie spektaklu na Broadwayu, a co to jest „off-Broadway” i „off-off Broadway”. Nie umykają mu detale dotyczące, nazwijmy to, prawnej ochrony własności intelektualnej – dostajemy na przykład wyjaśnienie zasad licencji „non-replica” na inscenizację przestawienia. Treść książki uzupełniają bardzo ciekawe zestawienia, na przykład ranking najdłużej granych musicali na West Endzie i na Broadwayu, 50 filmowych adaptacji według musicali (i odwrotnie: musicale, które powstały na podstawie filmów). Cenne jest także zestawienie polskich premier musicali – wierzymy, że ciąg dalszy nastąpi! Publikacja powstała na podstawie długiej i imponującej listy źródeł bibliograficznych, książek oraz wybranych stron i portali internetowych, zamieszczonych na końcu książki.
Bardzo dobrym pomysłem autora jest też wyróżnienie przy każdym tytule musicalu najbardziej jego reprezentatywnych piosenek. Czytelnikom wystarczy dostęp do wiadomego kanału muzycznego w internecie – i już otwiera się całe „morze” musicalowej muzyki z najwyższej półki. A to dopiero wstęp, który może nas zachęcić do posłuchania całości tytułu lub sięgnięcia po płytę, obejrzenie filmowej adaptacji czy nawet wybranie się na musical do teatru. To takimi marzeniami dzieli się z nami we wstępie autor Daniel Wyszogrodzki. Lektura książki „Ale musicale!” stwarza szansę, że jego marzenia będą się spełniać.
Interesujące. Daniel Wyszogrodzki do tej pory kojarzył mi się raczej jako znawca muzyki Rolling Stonesów. Pamiętam jak kiedyś napisał na łamach "Teraz Rocka", że na koncercie Stonesów w Warszawie w 1967 roku "żadna nie miała suchych majtek". Ciekawe skąd on to wie?