Różnymi określeniami można nazwać „Ostatnią miłość Marszałka” autorstwa Elżbiety Jodko-Kuli. Najbardziej odpowiednim (bardziej nawet od zaklasyfikowania jej jako złej książki) będzie stwierdzenie, że jest to książka niepotrzebna.
Książka niepotrzebna
[Elżbieta Jodko-Kula „Ostatnia miłość Marszałka” - recenzja]
Różnymi określeniami można nazwać „Ostatnią miłość Marszałka” autorstwa Elżbiety Jodko-Kuli. Najbardziej odpowiednim (bardziej nawet od zaklasyfikowania jej jako złej książki) będzie stwierdzenie, że jest to książka niepotrzebna.
Elżbieta Jodko-Kula
‹Ostatnia miłość Marszałka›
„Ostatnia miłość Marszałka. Eugenia Lewicka” to dość niejednoznacznie zdefiniowana pozycja. Według samej autorki jest to biografia. Według wydawcy – śledztwo historyczne. W rzeczywistości nie jest ani jednym, ani drugim. Choć, jeśli trzymać się drugiego określenia, trzeba podkreślić, że umiejętności nie tylko dobrego detektywa, ale też szeregowego pracownika dochodzeniówki autorce brak.
Elżbieta Jodko-Kula, pedagog w jednej z podwarszawskich szkół, ma już na swoim koncie książkę poświęconą innej kobiecie Marszałka. W „Marii Piłsudskiej. Zapomnianej żonie” przyglądała się pierwszemu małżeństwu Piłsudskiego i jego (dziś już nie tak znów zapomnianej) pierwszej żonie i rozwódce, Marii Juszkiewicz z domu Koplewskiej. Dla odmiany „Ostatnia miłość” opowiada o… no właśnie, po przeczytaniu całej książki i mimo jej jednoznacznego tytułu, sam nie wiem, o czym. Romansie? Przyjaźni? Bliskiej zażyłości? W każdym razie – o jakiegoś rodzaju relacji, jaka nawiązała się między Józefem Piłsudskim a lekarką Eugenią Lewicką w 1924 roku i przetrwała do jej tajemniczej śmierci w 1931.
Na marginesie cokolwiek nieskoordynowanej opowieści o Lewickiej autorka poczuła się w obowiązku przybliżyć czytelnikowi także tło historyczne opisywanych wydarzeń. Znajdziemy więc w książce całe rozdziały poświęcone takim tematom jak żywot Piłsudskiego, historia II RP, historia Druskiennik i tamtejszego uzdrowiska
1), a nawet historię wschodniej Ukrainy.
Książka roi się od rażących błędów świadczących o niewielkim zrozumieniu historii przez autorkę, nie wspominając o chociażby pobieżnej próbie zrozumienia samego Piłsudskiego. Służę przykładami. Komendant jest dla Jodko-Kuli kimś, kto przez całe życie marzył o zdobyciu władzy nad wolną Polską, a funkcja Naczelnika Państwa, jaką zdobył w 1918 roku na realizację tych marzeń w pełni pozwalała. Trzymając się tej „interpretacji”, wszelkie działania Piłsudskiego przed 1918, choć przedstawione pobieżnie, stanowią jedynie przygotowanie do wyśnionej roli ojca narodu. Niejednokrotnie zresztą używa autorka w odniesieniu do Piłsudskiego zwrotu „dyktator”, co stanowi dość istotny błąd merytoryczny. Ale w świetle pozostałych mankamentów tej książki nie jest on najgorszy. Oto bowiem wreszcie dowiadujemy się, że Dmowski i Paderewski „przy stołach negocjacyjnych walczyli o kształt Polski i jej granice”. Bez złośliwości powiem, że chciałbym zobaczyć, jak obaj walczą o granice wschodnie w negocjacjach z bolszewikami i co z tych negocjacji by wyniknęło.
Wypełnianie kolejnych stron historią oraz opisem życia Piłsudskiego przed i po wojnie ma zatuszować fakt, że autorce po prostu zabrakło materiału, by usprawiedliwić pisanie całej książki na temat Lewickiej i jej relacji z Piłsudskim. Nazywając rzeczy po imieniu należałoby powiedzieć wprost, że Jodko-Kula uprawia pierwszej wody, nomen omen, wodolejstwo. Służę kolejnym przykładem:
Miejsca, w których się rodzimy i wychowujemy, tkwią w pamięci każdego z nas nie tylko jako obrazy. Młodzieńcze przeżycia i związki emocjonalne stanowią zręby, na których formuje się ludzki charakter i stosunek do świata. Poprzez relacje z otoczeniem przejmujemy zachowania, sposób myślenia, ale też uprzedzenia i lęki bliskich nam ludzi. Młodzieńcze doświadczenia niesiemy w życie, nie zdając sobie często sprawy z tego, jak bardzo rzutują na nasze postrzeganie świata.
Zanim ktoś powie, że się czepiam, uprzedzę, że powyższy wywód ciągnie się przez kolejne dwa akapity i nie jest jedynym miejscem, w którym autorka opisuje rzeczy mające niewiele wspólnego z losami Lewickiej. Dla przykładu osobne rozdziały zostały poświęcone między innymi dwóm braciom Eugenii czy osobistemu lekarzowi Piłsudskiego, Marcinowi Woyczyńskiemu.
Kiedy wreszcie przechodzi autorka do opisywania losów urodzonej w 1896 roku Eugenii Lewickiej, okazuje się, że mimo dotarcia do ciekawych materiałów z ukraińskich archiwów, o życiu głównej bohaterki wiemy stosunkowo niewiele. Ale to wcale nie kłopot – Jodko-Kula braki uzupełnia nadinterpretacją dostępnych źródeł i przypuszczeniami; zdarza się, że nie wnosi niczego nowego i nie podejmuje żadnych prób wyjaśnień faktów z biografii Lewickiej: „nie wiadomo, kiedy dokładnie Eugenia znalazła się w Warszawie”, czy „nie jest jasne, dlaczego nie zdecydowała się nostryfikować kijowskiego dyplomu”. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że tryb przypuszczający funkcjonuje w tej książce na równych prawach z trybem oznajmującym (podkreślenia moje):
…starsi mężczyźni tracą głowę dla kobiet, których młodzi prawdopodobnie się boją. Tak też chyba było w przypadku Eugenii. Pomimo wzmianek, z którymi spotykałam się w kilku miejscach, o pojawiającym się u boku lekarki „narzeczonym”, w dokumentach nie znalazłam informacji, kto miałby być jej adoratorem. Prawdopodobnie niebagatelny wpływ miała na to rola, jaką Lewicka odgrywała w życiu Józefa Piłsudskiego. Rywalizowanie o kobietę z samym Marszałkiem zapewne napawało lękiem.
Czego w takim razie dowiadujemy się o relacjach Lewickiej i Marszałka? Zaskakująco mało jak na książkę o takim tytule. Poznali się, jak wspomniałem, w 1924 w Druskiennikach, kiedy wypoczywający tam z rodziną Piłsudski nagle zachorował, a Eugenia Lewicka, jako pracująca na miejscu lekarka, zajęła się jego kuracją. Rok później na wywczas w to samo miejsce przyjechał Marszałek już sam, w czym Jodko-Kula dopatruje się wpływów właśnie Lewickiej. Ba! W innym miejscu autorka pisze, że Piłsudski „potrzebował impulsu, który pozwoliłby mu raz jeszcze sprawdzić siłę własnej legendy. Wydaje się, że nowe uczucie [do Lewickiej] mogło być właśnie takim impulsem, katalizatorem działania i powodzenia”. Uściślam, że cytat odnosi się do sytuacji z lat 1924-5 i jego kontekst sugeruje, że… znajomość z Lewicką była jednym z czynników, jakie doprowadziły do przewrotu majowego.
Ale co tak naprawdę ich łączyło ze sobą? Jodko-Kula przedstawia bardzo dokładny opis powszechnie znanych faktów, wliczając w to zaangażowanie Lewickiej w rozwój późniejszej Akademii Wychowania Fizycznego, jej spotkania (oficjalne i, już mniej potwierdzone, nieoficjalne) z Marszałkiem w Warszawie i Druskiennikach oraz brzemienną w skutkach wyprawę na Maderę. Różnymi określeniami nazywa też ich relację, nie trzymając się żadnej konkretnej wersji – zapewne dlatego, że mimo napisania całej książki na ten temat autorka wcale nie przybliżyła się do wyjaśnienia czegokolwiek:
Pomimo atmosfery skandalu, jaka towarzyszyła jej znajomości z Piłsudskim, o charakterze tej znajomości naprawdę trudno jednoznacznie wyrokować. Oczywiście romans Marszałka z Lewicką jest wysoce prawdopodobny, ale ani tego potwierdzić, ani tym bardziej stanowczo temu zaprzeczyć się nie da.
W tym świetle nawet te ciekawe i nowe elementy związane z życiem Eugenii Lewickiej nie ratują książki – ani jako biografii, ani jako śledztwa historycznego. Zdecydowanie odradzam.
1) W jednym miejscu możemy przeczytać, że przecież Druskienniki powinny być Druskienikami (przez jedno „n”), „gdyż pierwotna nazwa nie powinna się zmieniać”. Nie pozostaje mi nic innego jak odesłać autorkę do
piosenki „Istanbul (Not Constantinople)”.
No właśnie nie można wyjaśnić kim była Lewicka dla Piłsudskiego tzn. czy była kochanką czy nie czy było to tylko platniczne uczucie czy tez wiecej. Nie ma żadnych dowodów i z sufitu tego sie nie wezmie.Nie da rady wyjasnić tez tego co sie zdarzyło na Madzerze i dlaczego Pilsudski zerwal kontakt z Lewicką oraz dlaczego zwolniono ją z pracy w Druskiennikach po powrocie z Madery i dlaczego Pilsudski przestał ją chronić. Nie ma żadnych źródeł historycznych ale jest tam wiele ciekawych faktów. Dziwne też jest że nikt niue przychodzi na greób Lewickiej tak jakby rodzina sie nią nie interesowała ale ten grób jest wiec ktoś płaci za miejsce na cmentarzu.