Zbiór „Amnezjak” Jakuba Nowaka to dziewięć opowiadań science fiction – każde z rozbudowaną koncepcyjnie wizją i doskonale napisane pod względem literackim. Do wyboru do koloru: cyberpunkowy Jaruzel, mitologia kibolska albo kazirodztwo. A to trzy dopiero.
Dziewięć światów
[Jakub Nowak „Amnezjak” - recenzja]
Zbiór „Amnezjak” Jakuba Nowaka to dziewięć opowiadań science fiction – każde z rozbudowaną koncepcyjnie wizją i doskonale napisane pod względem literackim. Do wyboru do koloru: cyberpunkowy Jaruzel, mitologia kibolska albo kazirodztwo. A to trzy dopiero.
Nie jest to lektura łatwa i od dłuższego czasu zastanawiam się, czy można by ją polecić komuś, kto fantastyki nie czytuje, uważając ją za zbyt popkulturową – podsunąć z nieco złośliwą intencją „No, proszę, proszę, co powiesz na to”. Tylko, czy ktoś niezainteresowany będzie mógł zanurzyć się w konteksty na tyle głęboko, by zrozumieć przynajmniej główne idee? Od razu zastrzegam: nie twierdzę wcale, że ja zrozumiałam wszystkie odniesienia, i na poziomie cytatów, i koncepcji.
Autor zajmuje się naukowo teoriami komunikowania i mediów – aż chciałoby się dodać: i to widać. Jako najbardziej narzucający się przykład przychodzi na myśl opowiadanie „Dominiczka mówi:”, w którym wprost serwowany jest czytelnikowi barokowy, rozbuchany opis mechanizmów przepływu sieciowych trendów. Tekst rozgrywa się w Lublinie – cyberpunkowo podkręconym, lecz przy tym na tyle zwyczajnym, żeby aż ciarki przeszły na myśl, że to w zasadzie już, za chwilę, za rok może. Że weszliśmy w to nasze science fiction za oknem, nawet nie mając czasu, by mrugnąć. I bez znieczulenia.
Weźmy jednak również tytułowego „Amnezjaka”. Nie, żebym to opowiadanie lubiła – jest ciężkie, brudne, pesymistyczne, jest okropne. A jakie jest przy tym doskonałe! Poprzeczka zrozumienia postawiona jest przy tym wysoko i zastanawiam się, kim powinien być modelowy czytelnik, żeby sens tego opowiadania przynajmniej w ogólnym zarysie uchwycić – na tyle, żeby je chociaż docenić. Zakładam, że scyberpunkowany humanista lub nieco odchamiony informatyk. Dodam tylko, że autor ulitował się nad tymże czytelnikiem, serwując mu w tej koturnowej powadze kibolskie brewerie z elitą-żyletą, „kto-nie-ska-cze” oraz psem-policjantem, zaiste pasujące do Wandy z Niemcem i Jagiełły, gospodarza na Wawelu, jak… No właśnie: okazuje się, że jednak pasują. „Ojciec. Stworzył was na swoje podobieństwo. Tchnął w was swą miłość, swoje strachy, namiętności i mitologie. Te najpotężniejsze, byście świecili najjaśniej”. Rozkoszne, ubawiłam się.
Być może powinnam dyplomatycznie pominąć (pod pozorami zapomnienia?) tekst „Ekumenizm” – skoro tu z kolei ewidentnie nie umiem odczytać jego drugiego dna, nie rozumiem i przez to nie doceniam. Takie jednak pominięcie mogłoby sugerować, że to opowiadanie jest słabsze, a tego nie umiem przecież ocenić, wiec wolałabym nie pozostawić takiego wrażenia. W „Ekumenizmie”, podobnie jak w „Amnezjaku” autor też bawi się w jakiś sposób naszymi napompowanymi słowiańsko-historycznymi mitami, stanowiącymi w świecie bardzo wysokiej technologii tylko zestawy pojęć.
„Ciężki metal” (po raz pierwszy publikowany w „Księdze wojny”) to takie opowiadanie, które do ostatniej chwili balansowało dla mnie pomiędzy „dobre, ale nic specjalnego” a „zapamiętam”. Nie chcę wgłębiać się w jego opisywanie, żeby nie zepsuć kunsztownej autorskiej pracy, ale – zapamiętam. Jakub Nowak bardzo umiejętnie gra na obyczajowych, psychologicznych szczegółach, z pozornie trywialnych drobiazgów tworząc silne emocjonalne uderzenie.
Oprócz memów budujących (czasem jak w „Amnezjaku”: dosłownie od nowa i od podstaw) cyfrowe światy wspólne w opowiadaniach ze zbioru wydają mi się jeszcze dwa wątki: historia alternatywna i realne osoby użyte w tekście na prawach popkulturowej figury.
Echa prawdziwej historii ułożone w dziwną, dość upiorną, ale miejscami hipnotyzującą mieszankę tworzą opowiadanie „Karnawał”, nominowane do nagrody im. Zajdla za 2007 rok. Otwiera je (a wraz z nim całą książkę) zdanie: „Karnawał wyruszył z Wenecji pierwszego marca 1875 roku, w dniu rozpoczęcia nalotów na Warszawę”. Jest dla mnie w tym zdaniu coś elektryzującego; akapity rozpoczynające kolejne teksty też są z tych dramatycznie wciągających czytelnika w przedstawioną wizję. Nie widzę tu jednak żadnego efekciarstwa. Styl Jakuba Nowaka jest najwyższej próby, w melodii poszczególnych zdań i w konstrukcji tekstów, kiedy takimi precyzyjnie dobranymi słowami buduje światy.
W opowiadaniu „Retro (fantazja alternatywna)” mamy cyberpunk w wersji bardzo gibsonowej – Jakub na spotkaniu autorskim mówił o głębokim wpływie tego autora, jednak to też po prostu bije z tekstu, w całej jego aż przerysowanej manierze. Oprócz nieuchwytnego ducha Gibsona mamy tu też bardzo wprost odniesienia do naszej historii najnowszej i przyznam, że nie przypadło mi to do gustu. Chyba za świeże, za nowe, za „prawdziwe”?
Zaraz jednak popadnę w sprzeczność sama ze sobą, ponieważ dwa kolejne opowiadania, w których pojawiają się postaci prawdziwe – i to wcale nie z zamierzchłej przeszłości – spodobały mi się bardzo. „Rychu” to rzecz o Philipie K. Dicku, w niewątpliwie schizofrenicznej tonacji. Tekst ten pisany był do antologii „Głos Lema”, bardzo ładnie moim zdaniem rozgrywając ów motyw przewodni.
„Dziwne dni” to z kolei – dla mnie – piękna baśń o tym, jakby być mogło. Dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, w której Polska znajduje się po drugiej stronie żelaznej kurtyny i przetacza się przez nią hippisowska rewolucja. The Doors są polskim zespołem, a decydująca część opowiadania rozgrywa się – a jakże – w Lublinie, co dla mnie ma dodatkowy sentymentalny smaczek, bo wiem, w którym hotelu zatrzymali się muzycy, w którym parku koczowali hippisi, o którą bramę cmentarza mogło chodzić. Wizję macek wyłaniających się z Zalewu Zemborzyckiego podczas koncertu Black Sabbath będę czule przechowywać w pamięci – tak oto Jakub Nowak zagarnął mnie do swojej małej prywatnej mitologii, zabawy kulturowymi tropami. „Tamtego lata (…) Armstrong skakał po Księżycu, pół miliona ludzi skakało w błocie w Woodstock, a Kutz skakał po scenie Santa Monica Auditorium, kiedy dali mu Oscara”. To jest takie opowiadanie. Jak na ten zbiór zaskakująco ciepłe i – mimo wszystko – rozświetlone. Dobrze, że drugie w kolejności, bo dodało mi otuchy przy, jako się rzekło, niełatwej lekturze.
Pozostało „Zimno, gdy zajdzie”, najlepsze. Myślę, że zostanie ze mną na zawsze, co trochę strach, bo jest jak kopnięcie w żołądek. Okazuje się, że pierwotnie wydane w antologii „Pożądanie”, „antologii opowiadań miłosnych, zmysłowych, erotycznych i dziwnych” wydawnictwa Powergraph. Kuba, serio?! Po takim tekście to się człowiekowi odechciewa nie tylko seksu, ale i życia, i pozostaje zwinąć się w embrion i tak leżeć, cicho wyjąc. No, nieważne, tak widocznie wyglądają ambitne Powergraphowe erotyki, może jest to właśnie doskonała wskazówka, by po tę antologię sięgnąć.
„Zimno, gdy zajdzie” jest streszczane jako „opowiadanie o stracie dziecka”, z pominięciem niezwykle niepokojącego sztafażu fantastycznego, w jaki zostało to ubrane. Mając świeżo w pamięci Dicka z jednego z poprzednich tekstów, odebrałam jako bardzo dickowski motyw powrotu zmarłego w ciele jednego z ginących wraz z nim bliskich – w tym przypadku ojciec wraca w ciele dorastającego syna. Skojarzyło mi się to z powieścią Dicka „Wbrew wskazówkom zegara”, gdzie z kolei ludzie młodnieją, zamiast starzeć się, ale tam kwestie psychologiczne tak wywracającego podstawy świata eksperymentu myślowego zostały tylko zasygnalizowane. Jakub Nowak idzie w realizm – bez litości. W tę codzienną obyczajową makabrę, jaka może wynikać z próby dalszego życia na takich warunkach. Wynajduje co bardziej niepokojące konteksty, a z tabu kazirodczym idzie na zderzenie czołowe. Nie wiem, jak czyta się ten tekst będąc ojcem, nie wiem, jak będąc młodym mężczyzną, ale wiem jak – będąc matką, nie tak już młodą. Rewelacyjne opowiadanie. To ja podziękuję i pójdę się kiwać w kąciku z zimnej zgrozy.
Bardzo dobrze, że ukazują się zbiory takie jak „Amnezjak”, gromadząc w jednym tomie opowiadania rozrzucone po czasopismach i innych antologiach – wszystkie na bardzo wysokim poziomie literackim i intelektualnym. Trzeba mieć przy tym na uwadze, że autor mistrzowsko operuje emocjami, z tą rzadką szczerością, która wprowadza rozmowę na inny, głębszy poziom. A że teksty z „Amnezjaka” nie są wesołe, to i czytelnikowi nie zrobi się po nich przyjemniej. Czytałam je w czasie na tyle smutnym, żeby nie mogły mi już bardziej zaszkodzić, a już na tyle lepszym, żebym nie odbiła się zbyt mocno od wysiłku umysłowego, którego zazwyczaj wymagały. Tak się złożyło – i był to na tę książkę dobry czas.