Wznowioną po ośmiu latach powieść „Good night, Dżerzi” nadal czyta się doskonale. To znakomita proza penetrująca głęboko ludzkie lęki, odsłaniająca maski – i zakładająca je na nowo.
Dżanus o Dżerzim
[Janusz Głowacki „Good night, Dżerzi” - recenzja]
Wznowioną po ośmiu latach powieść „Good night, Dżerzi” nadal czyta się doskonale. To znakomita proza penetrująca głęboko ludzkie lęki, odsłaniająca maski – i zakładająca je na nowo.
Janusz Głowacki
‹Good night, Dżerzi›
Powieść jest literackim spotkaniem dwóch pisarzy: Głowackiego i Kosińskiego. Obaj bardzo dobrze się znali i przyjaźnili, łączyły ich do pewnego stopnia podobne losy imigrantów w Stanach Zjednoczonych. Obaj, obdarzeni wyrazistymi osobowościami, odnieśli tam ponadprzeciętne (jak na obcokrajowców) sukcesy literackie: Kosiński jako prozaik, Głowacki jako dramatopisarz. Łączyło ich zamiłowanie do specyficznego rodzaju autokreacji, w której prawda o życiu, choć przenikała się ze zmyśleniem, co zaskakujące, jednak w gruncie rzeczy prawdą pozostawała.
Jerzy Kosiński kreował się na „cudem ocalone dziecko Holocaustu”, które ma za sobą dramatyczne przeżycia przerastające dziecięcą psychikę. Jego pierwsza powieść „Malowany ptak” odbierana była jako częściowo autobiograficzna, co później okazało się bezpodstawne: była to jedna z wielu masek autora. (Odkrywała je między innymi Joanna Siedlecka w książce „Czarny ptasior”). Takie niejednoznaczne było całe życie Kosińskiego, literackie i prywatne – aż w końcu nastąpił dramatyczny finał. Pisarz popełnił samobójstwo w 1991 roku.
Pierwotnie Janusz Głowacki miał zamiar napisać o tragicznie zmarłym przyjacielu sztukę, akcentującą fakty z jego biografii. Szybko okazało się, że na ten pomysł wpadł ktoś inny. W rezultacie powstała ta powieść, choć wcześniej pisarz rozważał jeszcze napisanie scenariusza filmowego. Jego ślady można zresztą tutaj dostrzec, co znakomicie wpisuje się w tę polifoniczną, wielopłaszczyznową i nieliniową formę narracji. (Zwracają też uwagę surrealistyczne sny Maszy).
„Good night, Dżerzi” oczywiście klasyczną biografią Kosińskiego nie jest. Jest do pewnego stopnia tak samo opowieścią o „Dżerzim”, jak i o jej autorze „Dżanusie” (tak w Stanach wymawiano imiona ich obu). Na całość tej narracji składa się na równi to, co zostało opowiedziane, jak i to, co zostało przemilczane, niedopowiedziane, artystycznie przetworzone. O zainteresowanie Kosińskiego rywalizują dwie kobiety: Jody (wywodząca się z nowojorskiej śmietanki towarzyskiej) i Masza, rosyjska imigrantka. Z kolei o Maszę walczy sam Dżerzi i niemiecki przemysłowiec, noszący się z zamiarem wyprodukowania filmu. Między wszystkimi postaciami toczy się niekończąca się gra o przetrwanie, uwagę, miłość, seks, sukces, władzę. Słowa to narzędzia walki o dominację i wyznaczenie swojego terytorium. Może to być też sposób na walkę z egzystencjalnym lękiem, tym, co w ludzkiej duszy najciemniejsze. Nałożona maska pozwala oddalić wewnętrzne demony i zmierzyć się z bezwzględnością zewnętrznego świata. Tak rodzi się wykreowana narracja, zacierająca granicę między prawdą a fikcją. W „Good night, Dżerzi” jest to narracja nie tylko o życiu Kosińskiego, ale i samego Głowackiego.
Zwróćmy uwagę na Nowy Jork, genialnie w tej powieści pokazany. Pod tym względem pióro Janusza Głowackiego nie ma sobie równych. Miasto i jego ulice dają „klimatyczną” dekorację, wchodzimy też do lokali, mieszkań, hoteli, klubów. Sceneria Nowego Jorku pozostaje na drugim planie, ale dodaje barw i emocji. Ta historia potoczyłaby się inaczej, gdyby nie rozgrywałaby się w Nowym Jorku. W mieście-legendzie, gdzie nawet samotność ma zupełnie inny smak niż gdziekolwiek indziej. W stolicy marzeń ludzi z całego świata o szczęściu i sukcesie, w „Wielkim Jabłku”, które litościwie przygarnia przegranych, ale też nie daje im taryfy ulgowej.
Janusz Głowacki nawiązuje też w książce do sporu dotyczącego autorstwa „Malowanego ptaka”. Eliot Weinberger w książce „Karmic Traces” twierdzi, że Kosiński „nie mógł być autorem Malowanego ptaka, bowiem jego znajomość angielskiego w czasie, gdy ta książka powstała, była jeszcze za słaba”. Podobne wątpliwości miała Halina Poświatowska, przez jakiś czas związana z pisarzem. Jak pisała w jednym ze swoich listów do przyjaciółki: „podejrzewam go, a jakże, o jakieś nieczyste machinacje. Jak wiesz, nauka języków nie szła mu szybko, a pięć lat z pewnością nie wystarczy, żeby dobre opanować angielski. No i wyobraź sobie Kosińskiego, jak siedzi i pisze. Podejrzewam, że zapłacił komuś, żeby opracował jego notatki, że opłacił wydawcę i krytyka. Ta recenzja jest przesadna, o wiele za dobra.” Te domysły Poświatowskiej można byłoby odczytać tylko jako jej osobistą, negatywną reakcję na książkę, lub też na osobę Kosińskiego, ale skoro podobnie piszą inni…
Na pytanie, jak było naprawdę, trudno już dzisiaj szukać odpowiedzi. Każda opowieść o życiu ma w sobie coś z literackiej kreacji. Składa się z niedopowiedzeń, przemilczeń lub – odwrotnie – ubarwień i wyolbrzymień. Tak samo jest w „Good night Dżerzi”, dzięki której przekonujemy się, że nie każda literatura jest biografią, ale każda biografia jest literaturą. W dodatku taką, która opiera się próbie czasu.
Źródła:
- Eliot Weinberger, Genuine Fakes (w:) Karmic Traces, wyd. New Directions, 2000
- H. Poświatowska, Listy, Wyd. Literackie, 2015