„Symfonia gwiazd” proponuje czytelnikom refleksje nad losem imigranta oraz granicami artystycznej wolności. Za postacią głównego bohatera George’a Calvelisa kryje się kompozytor wywodzący się ze słynnej muzycznej rodziny.
Gorzka strona amerykańskiego marzenia
[Joanna Sendłak „Symfonia gwiazd” - recenzja]
„Symfonia gwiazd” proponuje czytelnikom refleksje nad losem imigranta oraz granicami artystycznej wolności. Za postacią głównego bohatera George’a Calvelisa kryje się kompozytor wywodzący się ze słynnej muzycznej rodziny.
Joanna Sendłak
‹Symfonia gwiazd›
Gdy Calvelis dopływał w 1940 roku do wybrzeży Nowego Jorku, aby tam schronić się przed wojenną zawieruchą, nie przypuszczał, że „państwo, z którego pochodził, zniknie z map świata, a on zostanie więźniem ziemi obiecanej, bezpaństwowcem z nieważnym paszportem w kieszeni marynarki”. Spoglądając na Ellis Island, marzył, że po wojnie będzie jak dawniej, wróci do Europy, a jego świetnie zapowiadająca się kariera muzyczna będzie toczyć się w blasku sławy i sukcesów.
Na razie jest trudno, bo trzeba się w nowym kraju urządzić. Trwa walka o każdego ucznia, o każdego dolara. Ale z czasem będzie już łatwiej, kiedy publiczność pozna wielkość Calvelisa. George z czasem wróci do komponowania, ma pomysły na rewolucję w muzyce klasycznej. Niech tylko znajdzie życzliwych wydawców i krąg wiernych słuchaczy… Na razie się nie udaje, bo jest obcy, nie stąd. Takich talentów, jak George, jest w USA na pęczki, więc nie trzeba nikogo z zewnątrz.
Dobrze, zatem niech tylko Calvelis otrzyma obywatelstwo, wtedy od razu otworzą się przed nim wszystkie drzwi. Walka trwa każdego dnia i miesiąca – aby wystarczyło pieniędzy na czynsz i utrzymanie. Niezauważenie ta szarpanina przedłuża się na lata – i całe życie… Które w każdym momencie miało się odmienić i zacząć się na nowo, a tymczasem minęło bezpowrotnie, strawione na nadziei, na oczekiwaniu, nie dając nic dobrego w zamian.
Joanna Sendłak pokazuje nam tu gorzką stronę amerykańskiego marzenia. Zapał, dobre chęci i talent nie zawsze wystarczą, aby wspiąć się na wyższy szczebel społecznej drabiny, odnieść sukces, o którym marzą wszyscy przyjeżdżający do „nowego świata”; nie tylko artyści. Opowieści o sukcesach rozchodzą się szeroko i daleko, ale historii o niepowodzeniach jest, niestety, o wiele więcej. Ameryka jest krajem szans, ale jednocześnie – przeszkód i barier, które przyjezdnym trudno przeskoczyć, o czym nie zawsze się pamięta.
George jest przekonany, że jego twórczość jest inna niż wszystko, co dotąd było obecne w sztuce. „Pragnę osiągnąć sferę muzyki kosmicznej (…). Owa sfera jest natury duchowej, ale w rzeczywistości ekspresji wewnętrznej, w której wibruje jaźń. Wchodzę do sfery własnej podświadomości, która jest nieskończonym źródłem wszelkich idei muzyki kosmicznej w sensie nie zewnętrzno-akustycznym, ale duchowym”, tłumaczy, przekonany, że jego muzyka będzie formą kontaktu z całym wszechświatem.
Autorka stawia w powieści ważne pytania dotyczące granic artystycznej wolności i indywidualności. Jak je obronić, jak znaleźć siłę przebicia, gdy ma się do powiedzenia coś ciekawego i oryginalnego? Jak pozostać artystą wiernym sobie i uczciwym, gdy wokół panuje komercja i nie zawsze uczciwa konkurencja? Calvelis zmaga się ze zmową koncernów wydawniczych, a ten zaklęty krąg jest nie do przerwania.
Kompozytor szkodzi też samemu sobie, podejmując nie zawsze zrozumiałe dla innych decyzje, czy też zachowując się w nie zawsze kulturalny sposób. Jego portret jest interesujący, żywy i niejednoznaczny, czasem jego oschłość i kostyczność można wytłumaczyć samotnością, ale w tle pobrzmiewa też zawoalowana sugestia dolegliwości psychicznych – może to mania prześladowcza albo urojenia… Są najbardziej widoczne podczas zmagań Calvelisa z trudnymi sąsiadami, co – z pozoru zabawne - nabiera jednak dramatycznego wydźwięku.
„Symfonia gwiazd” pod względem literackim jest nadzwyczaj udaną książką, napisaną piękną polszczyzną, z dobrze brzmiącymi dialogami, co sprawia, że książka czyta się sama. Może tylko zwrócę uwagę, że jako całość sprawia wrażenie, jakby była napisana „na jednym tonie”, bez emocjonalnego zróżnicowania, choć tyle wokół głównego bohatera się dzieje. Kolejne sceny są dosyć przewidywalne i po jakimś czasie przeważnie już wiemy, jaki będą miały finał.
Co nie zmienia faktu, że powieść jest bardzo ciekawą opowieścią o losach artysty na wygnaniu, inspirowaną prawdziwymi losami Witolda (Vytautasa) Bacewicza, brata Grażyny i Kiejstuta. Kompozytor całe życie interesował się filozofią, parapsychologią, teorią sztuki i rzeczywiście zajmował się radykalnie modernistyczną koncepcją atonalnej Muzyki Kosmicznej, pozostawiając po sobie szereg kompozycji.
Skąd zainteresowanie autorki jego postacią? Joanna Sendłak jest wnuczką Grażyny Bacewicz. Pisarka i malarka, ma już na swoim koncie kilka książek, między innymi „Z ogniem”, opowieść o miłości młodej Grażyny Bacewicz do Andrzeja Biernackiego, swojego późniejszego męża. Warto przy okazji wspomnieć, że sama kompozytorka była literacko utalentowana, niedawno ukazała się jej powieść kryminalna pt. „Sidła”.