Bohaterem „Niewidzialnej ręki”, genialnie napisanego reportażu, jest Maciej Zimiński, twórca popularnego programu telewizyjnego sprzed lat o tym tytule. Ale to przede wszystkim książka również o nas, o polskim społeczeństwie.
Sumienie
[Maciej Wasielewski „Niewidzialna ręka” - recenzja]
Bohaterem „Niewidzialnej ręki”, genialnie napisanego reportażu, jest Maciej Zimiński, twórca popularnego programu telewizyjnego sprzed lat o tym tytule. Ale to przede wszystkim książka również o nas, o polskim społeczeństwie.
Maciej Wasielewski
‹Niewidzialna ręka›
Maciej Wasielewski jest doświadczonym dziennikarzem, ma na swoim koncie reportaż z Wysp Owczych (we współautorstwie z Marcinem Michalskim) „
81:1. Opowieści z Wysp Owczych”, a także szczególnie przeze mnie cenioną książkę „
Jutro przypłynie królowa” o ludziach z Wyspy Pitcairn. Jako że dla dziennikarzy to miejsce jest niedostępne, autor „przemycił się” tam, wcielając się w rolę badacza-naukowca. W rezultacie powstał przejmujący obraz egzystencji na tej odległej wyspie w cieniu najmroczniejszych miejsc ludzkiej natury.
Po tekstach „na wyjeździe”, temat na kolejną książkę znalazł Maciej Wasielewski tym razem na krajowym podwórku. Dostrzegł postać Macieja Zimińskiego – swojego zawodowego mentora – i postanowił o nim opowiedzieć. Pod piórem tak wytrawnego reportażysty sylwetka bohatera oraz historia jego telewizyjnej kariery stała się swego rodzaju przypowieścią o tkance społecznej naszego kraju, zmieniającej się na przestrzeni lat. By dalej posłużyć się medyczną metaforą: tkance, która nieraz boli i mocno krwawi, z czasem się zabliźnia, ale też jak to blizna – po latach potrafi niespodziewanie dokuczyć.
„Był dla mnie panem Maciejem”, wspomina autor książki. Dla tych z nas, którzy oglądali telewizję od późnych lat sześćdziesiątych XX wieku do wczesnych osiemdziesiątych – był panem znanym z telewizji. Twórcą tak popularnych wtedy i lubianych programów dla dzieci i młodzieży jak „Ekran z bratkiem”, „Teleferie” czy „Piątek z Pankracym”. Maciej Zimiński wymyślił także słynny program edukacyjny, który inspirował młodych ludzi do bezinteresownej pomocy potrzebującym.
Początkowo „Niewidzialna ręka” była związana z redakcją „Świata Młodych”. Powojenna rzeczywistość: „podwórkowe bandy” bawiły się w terenie, poszukiwały przygód, gdzie często bywało niebezpiecznie. „Dzieci puszczone samopas, skaczą po dachach, kładą się na torach kolejowych (…)”. Trzeba było jakoś zagospodarować tę żywiołową młodzieńczą energię, niech robią coś pożytecznego, uczą się dostrzegania świata dookoła nich. I młodzi bawili się w terenie, przy okazji robiąc dobre uczynki. Tak jak grupka czternastoletnich chłopaków, którzy zbudowali huśtawki, piaskownice i zjeżdżalnie. Dla innych.
Trudno uwierzyć, ale z początku sprawa miała kontekst polityczny. Trzeba pamiętać, że były to czasy towarzysza Cyrankiewicza grożącego „odrąbaniem każdej ręki, która podniesie się przeciwko władzy ludowej”… A tutaj – anonimowe młodzieżowe zabawy, nie do końca przewidywalne działania w ukryciu, niczym „element bandycko-powstańczej” partyzantki. Mogło być niebezpiecznie. Maciej Zimiński z konspektem akcji poszedł do pałacu Mostowskich, do Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej. („Z kim to konsultowaliście?!” „Z sumieniem”, odparł pan Maciej). Uzyskał zapewnienie, że młodym poszukiwaczom przygód włos z głowy nie spadnie…
A później „Niewidzialna ręka” przeniosła się do telewizji. Na Woronicza 17 pisały osoby starsze, samotne, chore które ze strony zastępu młodych „niewidzialnych rąk” otrzymywały pomoc i chciały za nią podziękować. Do 1967 roku nadesłano około stu tysięcy listów. Każdy był zapisem dobrego uczynku, wykonanego bezinteresownie i anonimowo. A może każdy z tych aktów dobrej woli był odpowiedzią na głos sumienia… Największym wydarzeniem w historii akcji była akcja dotycząca przyjęcia przez mieszkańców wsi Zagórzany (w powiecie gorlickim) pod swój dach dzieci z państwowego domu dziecka. Tak po prostu, bez żadnych warunków wstępnych. W książce znajdziemy dokładny opis, co się wtedy wydarzyło. Dowiemy się też, z jakim skutkiem Maciej Wasielewski próbował po latach odszukać ślady tamtej akcji przeprowadzonej pod auspicjami „Niewidzialnej ręki” i zaangażowane w nią osoby. Przy okazji udało mu się pokazać, dlaczego dzisiaj nie byłoby to już możliwe. Czy aż tak bardzo nasze sumienie się zmieniło?
Bezcenne są w reportażu refleksje o naturze telewizji. Że ma wady. Niszczy wyobraźnię, przyczynia się do wzrostu bierności, hamuje kreatywność. To wszyscy wiemy i jesteśmy w stanie w każdej chwili to potwierdzić. Lecz „Niewidzialna ręka” pokazała coś, czego już dzisiaj w zasadzie nie dostrzegamy. Że telewizja mogłaby być (i za sprawą tego programu przez chwilę wtedy właśnie była) nowoczesnym narzędziem wychowania. Nie indoktrynacji czy „formacji” – bo to coś zupełnie innego, co z wychowaniem nie ma nic wspólnego. Ale narzędziem kształtowania wolnej wewnętrznie osobowości i wrażliwości społecznej, obywatelskiej. Tym, co daje młodemu człowiekowi poczucie sprawczości. Przygotowuje do współdziałania i przyzwoitego życia, pozwalając na znalezienie idealnej równowagi między indywidualnością a zbiorowością.
Czy to zmieniło się nasze sumienie, czy zmieniły się czasy? To jedno z ważniejszych pytań postawionych w „Niewidzialnej ręce”, choć nie wprost. Trudno na nie odpowiedzieć, tym bardziej, że musimy to uczynić sami. Jest nad czym się zastanawiać. Maciej Wasielewski kreśli historię polskiej transformacji po 1989 roku wręcz genialnie, z uwzględnieniem wielu akcentów, niuansów, światłocieni. Na pierwszym planie Maciej Zimiński. W czasie stanu wojennego redaktor naczelny telewizyjnych programów oświatowych. Coraz mniej rozumiany przez innych. „Nie złożył legitymacji [partyjnej – przypis JKC]. Twierdził uparcie, że jego uczciwości nie trzeba sprawdzać”.
A gdy Lech Wałęsa mówił do senatorów i kongresmenów „My, naród” – pan Maciej wiedział już to, czego jeszcze wtedy nie dostrzegaliśmy. Że tak, mamy wolność, tę upragnioną, ale płacimy za nią cenę życia wspólnotowego. Że razem z wolnością przyjęliśmy pod dach darwinowski, indywidualistyczny, wyniszczający tkankę społeczną neoliberalizm. Nieszczęsny dar wolności… „Co to za czasy idą, do których nie przystaje ludzka życzliwość?”, pytał Zimiński Andrzeja Drawicza, nowego prezesa TVP. Symbol tamtego czasu przemian w reportażu jest wstrząsający. To leżąca w telewizyjnym koszu na śmieci pacynka Pankracego z naderwaną głową. Tego samego pieska, w którego wpatrywały się przed telewizorem oczy tysięcy dzieci.
Pan Maciej Pankracego ocalił. Przygarnął go do domu, tak jak wtedy Zagórzanie przyjęli tamte dzieci z domu dziecka. Gdy u siebie w domu pokazał tę kukiełkę Wasielewskiemu, wydarzyła się magia. A autor zdołał ją uchwycić w słowach – to najlepsze, genialne wręcz fragmenty reportażu. Budzące emocje, złożone, często sprzeczne, ale pozostawiające nas właściwie bez słów. Odkrywające w nas nieznane wcześniej pokłady wrażliwości. I goryczy…
Książce tej dałabym maksymalną ocenę, ale mam do niej jedno zastrzeżenie: zbyt dużo w niej autora i jego prywatności. Owszem, rozumiem wszystkie odautorskie refleksje – gdy upływ czasu i przemiany także Macieja Wasielewskiego-dziennikarza zmieniły w „pracownika mediów” dostarczyciela treści, ledwie wyrobnika. Świetnie, że poznaliśmy tutaj przyczyny, z jakich powstały wspomniane przeze mnie na początku zagraniczne reportaże autora. Jednak sceny z życia prywatnego można było sobie darować. Osobiście preferuję reportaże, w których prywatności autora jest jak najmniej, choć z drugiej strony nie jest tak, że Wasielewski „przykrywa” swoją osobą bohatera reportażu.
„Niewidzialna ręka” powstała w wyniku wielu osobistych spotkań Macieja Zimińskiego z Maciejem Wasielewskim. Autor rozmawiał także z wieloma osobami, które znały pana Macieja, również z jego rodziną. Korzystał z pozostawionych przez niego zapisków. Zaznacza przy tym, że wielu rzeczy o jego bohaterze nie znamy i nie poznamy (Maciej Zimiński zmarł w 2013 roku), gdyż w wielu sytuacjach wybierał on milczenie. W rezultacie jednak powstała o nim piękna, emocjonalna i pełna subtelności książka.
I jest to również rzecz pod wieloma innymi względami wybitna. Widziałabym „Niewidzialną rękę” na liście nominacji do prestiżowych nagród, łącznie z nagrodą Nike. Bo to coś dużo więcej niż tylko reportaż, nawet jeśli jest wielowarstwowy i bardzo zniuansowany. To także wnikliwa diagnoza, opis stanu naszych sumień. Zwierciadło, w którym może się przejrzeć współczesne polskie społeczeństwo i dokonać szczerego bilansu, dlaczego z naszym życiem we wspólnocie jest dziś nie tylko źle, ale wręcz beznadziejnie i fatalnie. Czy to wtedy coś poszło nie tak, skoro dzisiaj jest tak, jak jest? Książka jest jak najbardziej odległa od „łopatologii” i czarno-białych barw, stąd po jej lekturze otwiera się rzeka refleksji i rozważań, także filozoficznych. Z całą mocą jestem przekonana, że to jedna z najlepszych wydanych ostatnio książek z literatury faktu diagnozujących dawny i obecny stan polskiego kapitału społecznego. Smutno powiedzieć, że to w zasadzie bolesny deficyt, paraliżujący inne sfery życia w naszym kraju.
Teoretyk tego zagadnienia, Paweł Sztompka pisał między innymi, że „jesteśmy tym, co otrzymaliśmy od innych, których spotkaliśmy w życiu”
1). Zauważmy, że „Niewidzialna ręka” wyznacza pewien punkt zaczepienia, ten ulotny moment, od którego mogłaby się zacząć refleksja i wola zmiany naszej wspólnej przestrzeni społecznej na bardziej przyjazną dla wszystkich. Jak to zrobić? Z kim skonsultować? Najpierw – z sumieniem…
1) Paweł Sztompka, Kapitał społeczny, Wyd. Znak, 2016, s. 334