„Tworki” zmieniają na czas lektury sposób widzenia rzeczywistości. Ich język jest tak dopracowany, do-przemyślany i staranny, że przestaje być przezroczystym przekaźnikiem. Dla mnie jest to najważniejszy, ukryty bohater utworu.
Notatka o „Tworkach” Marka Bieńczyka
[Marek Bieńczyk „Tworki” - recenzja]
„Tworki” zmieniają na czas lektury sposób widzenia rzeczywistości. Ich język jest tak dopracowany, do-przemyślany i staranny, że przestaje być przezroczystym przekaźnikiem. Dla mnie jest to najważniejszy, ukryty bohater utworu.
Warte uwagi, choć pozornie nieistotne, są historie gromadzonych przez nas książek. Można by na ich wewnętrznych stronach okładek spisywać przyczyny posiadania, motywy wyboru, tę drogę przed ich narodzinami dla nas. Podobno utwór powstaje w momencie czytania, a bez odbiorcy jego istnienie jest niepełne, niepewne, żeby nie powiedzieć: wątpliwe. Podobno książka rodzi się tyle razy, ile razy jest czytana i wciąż są to narodziny odmienne. A trafiają one, tzn. książki, do nas z rąk przyjaciół lub z nagłego impulsu wywołanego odległym skojarzeniem tytułu, okładki, autora lub przeczytanego fragmentu z czymś niejasnym, co jest w nas w środku, może rozpoznaniem, może przypomnieniem, na tyle silnym, by sięgnąć, a nawet unieść i zapłacić.
Droga „Tworek” Marka Bieńczyka z księgarni na moją półkę wiodła przez pomyłkę. Tytuł sugerował związki akcji ze szpitalem psychiatrycznym, a więc z chorobą zmieniającą tożsamość, czyli z tematem mojej wciąż odległej pracy magisterskiej. Pomyłka okazała się owocna, bo trafiłam (źle, to ona na mnie trafiła) na książkę, która dostarczyła mi przyjemności, jakiej już dawno, dawno nic drukowanego mi nie dało.
Niech przyjmę rolę opowiadacza, zdającego relację z wrażenia po pierwszym, pewnie jeszcze dość powierzchownym, spotkaniu z… właśnie. Z czym? Proszę wyobrazić sobie rozmowę o nieznanej osobie. Mogłabym powiedzieć, że poznałam kogoś interesującego, kto mnie poruszył, zaintrygował, kogo chciałabym spotkać jeszcze raz. Taka jest ta książka. Można się w niej zaczytać, rozsmakować, można się nią wzruszyć, można się do niej nawet przywiązać.
„Tworki” od pierwszej strony narzucają hierarchię spraw, na których należy skupiać uwagę. Na początku koncentruje się ona na sposobie mówienia, który pozwala widzieć przedstawiony świat rzeczy banalnych (a raczej takich, które za banalne często nieopatrznie się uważa) w inny niż zazwyczaj sposób. Jest to przyglądanie się specyficzne, jakby przez specjalne cylindryczne okulary „Jurka, ogórka, gryzipiórka” itd. – głównego bohatera „Tworek”. Jest on jak najbardziej zdrowy (niestety, ze szkodą dla mojej pracy magisterskiej…) nie licząc momentów, gdy z powodu oczarowania traci zmysły. Tak, jest tu o miłości. Jest o młodości, szczęściu, beztrosce w czasie wojny. Jest o śmierci najbliższych, o żalu, pamięci i nadziei. Autor wydobył z życia sytuacje, gdy na radość i szczęście, ale też na cierpienie i rozpacz wręcz brakuje słów. Historie podobne, tyle razy widziane w filmach, opowiadane prozą i wierszem, tym razem zostały zaklęte w coś uniwersalnego, przemienione w opowieść o każdym czasie i miejscu, o każdym człowieku.
„Tworki” zmieniają na czas lektury sposób widzenia rzeczywistości. Ich język jest tak dopracowany, do-przemyślany i staranny, że przestaje być przezroczystym przekaźnikiem. Dla mnie jest to najważniejszy, ukryty bohater utworu.
Emocjonalny stosunek do literatury sprawia przy lekturze najwięcej przyjemności. „Tworki” rozbijają rutynę czytania. Skonwencjonalizowane zwroty odzyskują dawny metaforyczny, blask. „Wszystko jest poezją” – pisał Stachura. W „Tworkach” jest ona drugim, ważnym, ukrytym bohaterem. Jest damą o wielu twarzach. Jest rymowanką, pasującą do oazy małych trosk i silnych uczuć, jaka wyrasta w „Tworkach”. Jest poematem o wojnie. Jest lirycznością przeżywanego świata, dębu za oknem, gry w piłkę, huśtawki, picia herbaty, małych zdarzeń, gestów, błyszczenia oczu, ich pogłębionym widzeniem. Jest też refrenem powtarzanych kolejnym dziewczynom słów. Jest kondensowaniem emocji w paru zdaniach pisanych listów. Jest wreszcie tym najmniejszym i zamykającym w sobie wszystko znakiem – inicjałem kochanej dziewczyny: „S. jak dwie skute podkówki”, jak tajemnica czyjegoś wnętrza.
Co jeszcze mogłoby do sięgnięcia po „Tworki” Marka Bieńczyka przekonać? Nominacja do Nagrody Literackiej Nike 2000 i autor znany jako tłumacz Milana Kundery. Jego dwie poprzednie książki to wydane przez Sic! „Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdują straty” i „Terminal”.