To było pierwsze wznowienie – po długim okresie milczenia – prozy kryminalnej Jacka Wołowskiego. Wydawnictwo Wielki Sen, powiązane z Klubem MOrd, sięgnęło przed sześciu laty po dwa tak zwane „gazetowce”, które wcześniej nie miały wydań książkowych: „Karierę porucznika Chudego” oraz „Uwaga, wszystkie radiowozy!”. Aż dziw, że żadne z nich nie doczekało się ekranizacja w ramach serialu „07 zgłoś się”…
PRL w kryminale: Ptak, Garbaty, Grabarz i Lala
[Jacek Wołowski „Kariera porucznika Chudego / Uwaga wszystkie radiowozy” - recenzja]
To było pierwsze wznowienie – po długim okresie milczenia – prozy kryminalnej Jacka Wołowskiego. Wydawnictwo Wielki Sen, powiązane z Klubem MOrd, sięgnęło przed sześciu laty po dwa tak zwane „gazetowce”, które wcześniej nie miały wydań książkowych: „Karierę porucznika Chudego” oraz „Uwaga, wszystkie radiowozy!”. Aż dziw, że żadne z nich nie doczekało się ekranizacja w ramach serialu „07 zgłoś się”…
Jacek Wołowski
‹Kariera porucznika Chudego / Uwaga wszystkie radiowozy›
…podobnie zresztą jak wszystkie pozostałe kryminały Jacka Wołowskiego (a w rzeczywistości Stanisława Sachnowskiego). Co wydaje się o tyle niepojęte, że dzięki charakterystycznemu, dziennikarsko-reporterskiemu stylowi autora wydają się one niemal gotowymi scenariuszami filmowymi. Dzisiaj przenoszenie ich na ekran nie miałoby już większego sensu, ale w latach 70. czy 80. ubiegłego wieku, kiedy powstawały kolejne serie „07 zgłoś się” – adaptacje Wołowskiego mogłyby należeć do najciekawszych. Obie przytoczone w tym tomie mikropowieści nie ukazały się po powstaniu w formie książkowej; przeczytać mogli je jedynie czytelnicy „Życia Warszawy” (szczęście, że było to przynajmniej czasopismo ogólnopolskie), w którym autor pracował na co dzień. „Kariera porucznika Chudego” ukazała się w 1961 roku w dwudziestu czterech odcinkach (w numerach od 191 do 214), natomiast „Uwaga, wszystkie radiowozy!” rok później w siedemnastu częściach (od numeru 275 do 291).
Uważni wielbiciele kryminałów Jacka Wołowskiego mogli jednak poczuć się w tamtym czasie lekko zdezorientowani. „Kariera…” była bowiem fabularną kontynuacją powieści „
Oset pleni się w mroku”, którą wydawnictwo Iskry opublikowało w poczytnej serii Klubu Srebrnego Klucza… dwa lata później. My przyglądamy się obu dziełkom już w należytej, chronologicznej kolejności. Przypomnijmy: po bardzo trudnym i niebezpiecznym śledztwie, w którym krakowscy i warszawscy (a w zasadzie jeden warszawski, major Spokojny) milicjanci tropili szajkę przemycającą do Polski dewizy i narkotyki, sprawa zostaje doprowadzona do końca. Niekoniecznie szczęśliwego, ponieważ aż dwóch oficerów MO przypłaciło je życiem. Teraz trzeba tylko postawić bandytów przed sądem i skazać. Tyle że dowody, jakie na nich zebrano, są wątłe. Stróże prawa obawiają się więc, że bandyci mogą się wywinąć z rąk sprawiedliwości. Przynajmniej niektórzy.
Dla porucznika Chudego jest już jednak, jak się wydaje, po sprawie. Zrobił co do niego należało. Teraz może cieszyć się życiem rodzinnym (ma przecież żonę i dzieci), ewentualnie, jeśli tak zdecydują przełożeni, zaangażować się w kolejne dochodzenie. Akcja „Kariery…” zaczyna się jednak w niedzielę, dzień wolny od pracy. Jest środek wakacji, upalny sierpień, Chudy przy stole czyta gazetę, czekając na obiad, po którym ma zamiar wybrać się z rodziną do kina. I wtedy ma miejsce rzecz bez precedensu – ktoś trzykrotnie strzela do porucznika; jedna kula lekko rani go w szyję. Zaalarmowana hałasem sąsiadka jest przekonana, że to chuligani z naprzeciwka (oficer mieszka w czynszowej kamienicy), ale tacy przecież nie strzelają do milicjantów. Za zamachem musi stać więc ktoś inny. W czasie narady odbywającej się kilka godzin później w krakowskiej Komendzie Wojewódzkiej nikt nie ma wątpliwości, że ma to związek z przygotowywanym procesem grupy przemytniczej, którą kierowała siedząca w areszcie Krystyna Z.
Major Spokojny z Komendy Głównej, który ponownie zostaje oddelegowany do stolicy Małopolski, wie, jakie znajomości posiada główna podejrzana i zdaje sobie sprawę z tego, że jej znajomi – a może i mocodawcy – byliby w stanie wynająć płatnego zabójcę. Nie widzi jednak większych szans na dotarcie do nich, dlatego proponuje, aby… wypuścić Krystynę Z. na wolność i śledzić (a jednocześnie nakazać regularne meldowanie się na komendzie). Zawsze bowiem istnieje szansa, że tym sposobem kobieta do kogoś związanego ze sprawą ich doprowadzi. Problem pojawia się w momencie, kiedy podejrzana znika. Stojący na czele grupy operacyjnej porucznik Chudy musi ją wytropić. W tym czasie dochodzenie poszerza się o jeszcze jeden wątek, a intryga zostaje przeniesiona się do Warszawy. W efekcie życie porucznika ponownie zawisa na włosku. Wołowski, choć raczej nie miał widoków na książkową publikację „Kariery…”, podszedł do tematu bardzo poważnie, bez taryfy ulgowej. Zadbał przede wszystkim o podkręcenie tempa akcji w prawdziwie zachodnim stylu. A pamiętajmy, że był to głęboki PRL epoki Gomułki.
Na marginesie głównego wątku fabuły autor snuje również – typowe dla siebie – rozważania na temat ciężkiej pracy funkcjonariuszy MO. Tak pisze o ich codziennym trudzie: „(…) porucznik Chudy wraca ze służby do domu. Jest głodny, przygnębiony, zmęczony. Przez całe popołudnie tłukł się radiowozem po mieście. Co za podła służba. Dziś tak się złożyło, że same interwencje rodzinne. I po co ci ludzie tak sobie psują życie” (strona 16). Dochodzi nawet do tego, że żona porucznika namawia go, aby skorzystał z propozycji jej brata i przyjął etat… magazyniera. „Pensja dobra plus premia, służbowe mieszkanie: dwa pokoje z kuchnią, możliwość awansu” (strona 18) – przekonuje kochająca małżonka, kładąc na drugiej szali milicyjny dobrostan: „Pensja, żeby tylko wyżyć, szarpanie się z łobuzami (…). A myślisz, że ludzie ciebie lubią. (…) Posłuchaj, co ludzie mówią za plecami o milicjantach”. I ponownie wyprowadza potężny prawy sierpowy: „A taki magazynier. I szacunek ludzki, i zarobek, i mieszkanie” (strona 19). Swoją drogą ciekawe, co czuli funkcjonariusze MO, czytając o sobie takie słowa. Szczęście, że chociaż w finale – po udanym zwieńczeniu dochodzenia – Chudy mógł liczyć na awans na kapitana, przydział na dwupokojowe mieszkanie w centrum Krakowa oraz nieśmiertelny złoty zegarek.
„Uwaga, wszystkie radiowozy!” ma mniej skomplikowaną, ale równie interesującą intrygę. Milicja w Łodzi szykuje akcję przeciwko nielegalnym handlarzom walutami. Dzięki swojej informatorce major Grabarz dowiaduje się o przygotowywanej potężnej transakcji. W nocy specjalna ekipa wkracza do wskazanego przez niejaką Lalę mieszkania, gdzie znajduje trupa właściciela oraz – i to wydaje się szczególnie istotne – walizkę z trzema milionami złotych. Wszystko wskazuje na to, że są to pieniądze pochodzące z dokonanego kilka miesięcy wcześniej napadu na Centralny Dom Towarowy. Gdy następnego dnia podwładni majora – kapitan Ptak i chorąży Garbaty (sic!) – udają się w to samo miejsce, aby przeprowadzić bardzo dokładną rewizję, ktoś buszuje w mieszkaniu; na widok milicjantów rzuca się do ucieczki, po drodze raniąc jednego z nich. Ptak pędzi za napastnikiem, ale ten wymyka mu się, odjeżdżając warszawą z zachlapanym numerem rejestracyjnym. Mając tak wątły ślad, milicjanci rozpoczynają pościg. Wołowski po raz kolejny drobiazgowo odtwarza przebieg dochodzenia. A że należał do autorów, którzy doskonale orientowali się w procedurach milicyjnych, dowiadujemy się jak – krok po kroku – wygląda praca operacyjna funkcjonariuszy. Bez zbędnego moralizowania i hamletyzowania, ale i bez nadmiernej dawki propagandy.