Życiowa droga Amerykanki Tary Westover do elitarnego wykształcenia i osobistej niezależności była trudna i jak na XXI wiek – nieoczywista. W „Uwolnionej” autorka opisuje proces wyzwalania się od toksycznej i dysfunkcyjnej rodziny.
Anarchia?
[Tara Westover „Uwolniona” - recenzja]
Życiowa droga Amerykanki Tary Westover do elitarnego wykształcenia i osobistej niezależności była trudna i jak na XXI wiek – nieoczywista. W „Uwolnionej” autorka opisuje proces wyzwalania się od toksycznej i dysfunkcyjnej rodziny.
Uniwersytet ukończyła z wyróżnieniem. Stopień magistra zdobyła w Trinity College w Cambridge, jako stypendystka Fundacji Gatesów. Studiowała też na Harvardzie, a po powrocie na uniwersytet w Cambridge obroniła doktorat z historii. Takiego naukowego CV pozazdrościć można niejednemu zdolnemu studentowi. Tymczasem przypadek Tary Westover zasługuje na podziw także dlatego, że próg szkoły przekroczyła dopiero w wieku siedemnastu lat.
Wcześniej dorastała w bardzo religijnej rodzinie mormońskiej, w której panowało surowe wychowanie. Matka i dzieci były bez reszty podporządkowane ojcu. Z perspektywy czasu Tara Westover wysuwa przypuszczenie, że musiał cierpieć na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Codziennością były częste zmiany nastrojów, nowe nakazy i zakazy, nagłe zmiany zdania, maniakalne działania, by wymienić na przykład zabezpieczanie się na wypadek końca świata, w którym musiała uczestniczyć cała rodzina.
Westoverowie odrzucali całkowicie możliwość systemowej edukacji – dzieci były objęte edukacją domową. Nie chodzili do lekarza nie uznawali też leków – opiekę zdrowotną zastępowały im ekstrakty z ziół i substancje homeopatyczne wytwarzane przez matkę w domu. Matka zarabiała na życie jako akuszerka (choć bez formalnego wykształcenia w tym kierunku), później zaczęła na szeroką skalę sprzedawać wytwarzane przez siebie nalewki i preparaty homeopatyczne. Poza tym cała rodzina utrzymywała się z pracy na złomowisku – nierzadko dla dzieci było to zajęcie ponad siły.
Tara Westover kreśli w książce szczegółowy i bardzo przejmujący obraz dysfunkcyjnej rodziny, w której przyszło jej dorastać. Dzieci nie mogły realizować jakichkolwiek „grzesznych” zainteresowań, a nawet jeśli uczyły się w domu – ich nauka była niesystematyczna, przez nikogo nieweryfikowana i niespecjalnie efektywna. Rodzina miała niewielu znajomych, nie udzielała się na zewnątrz w żadnej dziedzinie. Jedynym wyjątkiem była rola Tary w przedstawieniu musicalowym, wystawianym przez lokalną społeczność.
Czytając „Uwolnioną”, mamy dojmujące poczucie osaczenia i zagubienia. Aż trudno uwierzyć, że w XXI wieku możliwa jest w rozwiniętym kraju taka sytuacja rodziny z dziećmi, całkowicie pozbawionej nadzoru ze strony opieki społecznej, służby zdrowia, władz lokalnych czy chociażby sąsiadów. Bierna była też dalsza rodzina. Dramatyczną sytuację Tary pogłębiał także fakt, że jeden z braci dopuszczał się wobec niej aktów psychicznej i fizycznej przemocy. Nie miała nikogo, kto pomógłby się z tego zaklętego kręgu uwolnić, znikąd nie było pomocy. Gdy świadkami były osoby postronne, śmiała się głośno, udając, że to takie żarty, nic się nie stało. To znany w psychologii mechanizm samoobrony wyzwalany przez przeżywaną traumę.
Książka jest głęboką retrospekcją przeżyć autorki, pisanie było zapewne jedną z form terapii. Po latach, będąc już osobą wykształconą, mogła nazwać i zidentyfikować przyczyny dysfunkcji w rodzinie, mogła też zacząć radzić sobie z emocjami. Syndrom stresu pourazowego trwał u niej wiele lat. Uderzające są opisy scen z przeszłości, gdzie autorka stwierdza, że nie zawsze dobrze pamięta przebieg wydarzeń. Tak właśnie jest po silnych przeżyciach: zostają one wypierane, zamazują się w pamięci lub też zostają zapisane w niej inaczej, nierzadko z pogwałceniem logiki wydarzeń. Tak jak zagrażające życiu ciężkie wypadki, którym podczas prac na złomowisku ulegali członkowie rodziny Tary. Po latach autorka stara się z rozbitych elementów złożyć swoje życie w całość.
Dopiero przełomowa decyzja starszego brata o wstąpieniu do college’u (po zdaniu specjalnego egzaminu uprawniającego podjecie nauki na szczeblu wyższym) zainspirowała również Tarę, aby pójść tym samym śladem. Mocno się stara znaleźć czas na naukę, choć większość czasu zajmuje jej praca na złomowisku. W swojej autoedukacji jest konsekwentna. Nadchodzi sukces: uzyskanie wstępu na uczelnię, ale zakłócone prozaiczną przeszkodą, bo Tara nie miała urzędowego aktu urodzenia. Została jednak studentką, a później dała się poznać jako osoba wybitnie zdolna, dzięki czemu mogła podjąć studia w Cambridge i na Harvardzie.
„Uwolniona” nie jest to jednak optymistyczną opowieścią oparta na schemacie: „wcześniej było trudno, ale teraz wszystko pozostawiam za sobą i zaczynam nowe życie”. Aż do samego końca książki stale „górę” bierze uwikłanie Tary w rodzinne układy (tu autorka, niestety, nie ustrzegła się szczegółowych dłużyzn). Tarze bardzo trudno zerwać z rodziną i z dawnym życiem. Nawet gdy została już studentką, miała stypendium i była w stanie samodzielnie się utrzymać, niemożliwością było dla niej to, by odseparować się od bliskich i wybić się na niezależność. Długi cień dysfunkcyjnej rodziny kładzie się także na jej opisach pobytu na uczelniach. Nie ma zdecydowanego zamknięcia przeszłości, jednoznacznych rozliczeń. Tara tkwi stale w toksycznych relacjach z rodzicami i rodzeństwem, można nawet odnieść wrażenie, że nie do końca sobie z nimi radzi. Nawet zakończenie „Uwolnionej” uniemożliwia zaczerpnięcie przez nas głębokiego oddechu z poczuciem, że wszystko dobrze się kończy i teraz nasza bohaterka będzie już bezpieczna.
Dopiero na drugim planie znajdują się wspomnienia Tary z uczelni, gdy zdobywa nową wiedzę, stopniowo nabiera pewności siebie w kontaktach z rówieśnikami i wykładowcami. Również wybór przez nią takich, a nie innych obszarów swoich naukowych zainteresowań świadczy o tym, że nie ma mowy rozpoczynania od punktu zero, bo ślad jej dawnego życia jest stale obecny. Nie ma też mocnego akcentu położonego na ewentualną terapię, choć jest wzmianka, że Tara dopiero po dłuższym czasie uświadomiła sobie konieczność poddania się jej.
Jestem oczywiście pełna podziwu, że Tara Westover zdecydowała się na pójście swoją drogą. Doświadczenia, które zebrała po drodze, nie są, na szczęście, udziałem większości z nas. Lecz lektura „Uwolnionej” wzbudziła we mnie przede wszystkim szczere przerażenie. Czy taka może być rzeczywistość w XXI wieku, w rozwiniętym kraju? Czy rodzina z dziećmi może funkcjonować w stanie tak głębokiej izolacji społecznej, wręcz autarkii, prowadzącej do anarchii?
Książka przynosi refleksje związane z kształtowaniem spójności i integracji społecznej, co zapewnia system formalnej edukacji. Konsekwencje ucieczki od więzi społecznych do wolności absolutnej, nawet w kontekście niezbywalnego do niej prawa, mogą być bardzo niebezpieczne w szerszym, zbiorowym wymiarze. „Uwolniona” pokazuje, że niczym nieograniczona wolność sumienia i wyznania może być zgubna i szkodliwa.