Mało kto wie, że Andrzej Szczypiorski – jeden z bardziej cenionych polskich pisarzy XX wieku – od czasu do czasu pisał kryminały. Kilka z nich ukazało się pod pseudonimem literackim, jeden – będący klasyczną „powieścią milicyjną” – pod własnym nazwiskiem. Była to „Wyspa Czterech Łotrów”, która ukazała się w 1971 roku w poczytnej serii Iskier „Ewa wzywa 07…”.
PRL w kryminale: Anioł w błękitnym mundurze
[Andrzej Szczypiorski „Wyspa czterech łotrów” - recenzja]
Mało kto wie, że Andrzej Szczypiorski – jeden z bardziej cenionych polskich pisarzy XX wieku – od czasu do czasu pisał kryminały. Kilka z nich ukazało się pod pseudonimem literackim, jeden – będący klasyczną „powieścią milicyjną” – pod własnym nazwiskiem. Była to „Wyspa Czterech Łotrów”, która ukazała się w 1971 roku w poczytnej serii Iskier „Ewa wzywa 07…”.
Andrzej Szczypiorski
‹Wyspa czterech łotrów›
W połowie lat 60. XX wieku hucznie obchodzono dwudziestą rocznicę powstania Polski Ludowej; była to jednocześnie rocznica powołania do życia dwóch fundamentów nowej komunistycznej ojczyzny – Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. Władze państwa i Komenda Główna MO doszły jednak do wniosku, że społeczeństwo nie odnosi się z należytym szacunkiem do swych „najlepszych synów”, że często traktuje ich z pobłażaniem, opowiadając na ich temat złośliwe dowcipy (głównym ich tematem był niezbyt wysoki poziom intelektualny funkcjonariuszy). Ustalono więc, że trzeba podjąć mniej rutynowe działania zmierzające do tego, aby pracę mundurowych doceniano i oceniano wyżej. Zadanie to zostało powierzone dwóm zasłużonym oficerom: pułkownikowi Zbigniewowi Gabińskiemu, który w KG MO pełnił funkcję dyrektora Oddziału Kontroli, Badań i Analiz, oraz zmarłemu na początku września tego roku majorowi (potem oczywiście jeszcze awansował) Władysławowi Krupce, odpowiedzialnemu za kontakty z filmowcami, literatami i dziennikarzami.
Panowie myśleli, debatowali, spierali się i ostatecznie wpadli na dwa pomysły: że – z myślą o dorosłych Polakach – należy uruchomić serię wydawniczą, w której ukazywałyby się opowiadania kryminalne, oraz – dla młodzieży – należy zacząć publikować „kolorowe zeszyty” (słowo „komiks” z trudem przechodziło milicjantom przez gardło). Oczywiście i w prozie, i w opowieściach rysunkowych postanowiono gloryfikować Milicję Obywatelską, podkreślać jej poświęcenie dla społeczeństwa, odwagę, jak również inteligencję, doświadczenie i mądrość życiową. Tak narodziły się oddany w ręce wydawnictwa Iskry cykl „Ewa wzywa 07…” (tytułowa Ewa to była żona pułkownika Gabińskiego, a „07” – stosowany w miastach wojewódzkich radiowy numer wywoławczy dla operacyjnych jednostek MO) oraz komiksowy „
Kapitan Żbik”, którego publikacja spadła na barki oficyny Sport i Turystyka.
„Ewa wzywa 07…” wystartowała w 1968 roku – czyli w momencie, w którym (z powodu tak zwanych wydarzeń marcowych) popularność Milicji Obywatelskiej w społeczeństwie mocno podupadła – i ukazywała się przez dwadzieścia jeden lat (od 1980 roku z mniejszą niż wcześniej częstotliwością). Do upadku serii ukazało się w niej 146 tekstów – opowiadań, względnie mikropowieści. Wśród ich autorów byli uznani twórcy kryminałów (jak Jerzy Edigey,
Jacek Wołowski, Zygmunt Zeydler-Zborowski,
Zygmunt Sztaba, Barbara Gordon czy Helena Sekuła), ale również prozaicy kojarzeni z zupełnie innymi gatunkami (vide Zbigniew Safjan, Janusz Głowacki, Aleksander Minkowski, Aleksander Ścibor-Rylski). Ci ostatni nierzadko traktowali swoją współpracę z wydawcą „Ewa wzywa 07…” jako chałturę, która pozwalała dorobić znaczący grosz niewielkim wysiłkiem intelektualnym. Do tego grona można zaliczyć także Andrzeja Szczypiorskiego (1928-2000), najbardziej znanego z podejmujących temat antysemityzmu powieści „Msza za miasto Arras” (1971) oraz „Początek” (1986).
Dla Szczypiorskiego nie było to pierwsze podejście do kostiumu kryminalnego. Na przełomie lat 50. i 60. wydał kilka powieści i opowiadań detektywistycznych pod anglojęzycznym pseudonimem Maurice S. Andrews. Ich bohaterem był nadinspektor Willburn, a były to: „Dymisja nadinspektora Willburna” (1959), „Zagadka w Punham” (1960) oraz – wydane w antologii „Pod Szlachetnym Koniem” (1963) – opowiadania „Śledztwo przy ulicy Laos” i tytułowe. W „Wyspie Czterech Łotrów” zmieniło się tyle, że akcja rozgrywała się w Polsce (konkretnie w Krakowie), choć pojawili w niej także przybysze zza Atlantyku. Główną bohaterką mikropowieści jest Ewa Zawadowska – mieszkająca w Nowej Hucie artystka po Akademii Sztuk Pięknych, która zarabia na życie aranżując wystawy sklepowe i dekoracje w świetlicach. Ma narzeczonego – jest nim niejaki Adam Morawski – oraz jedynego żyjącego krewnego, stryja Antoniego Zawadowskiego, emerytowanego (już po siedemdziesiątce) antykwariusza, który dożywa swoich dni w ciasnym mieszkaniu przy ulicy Floriańskiej.
Ewa odwiedza go kilka razy w tygodniu. W dniu, w którym ją poznajemy, także była u stryja. Wyszedłszy od niego, zapomniała parasolki; kiedy się zreflektowała, postanowiła wrócić. Nie było jej może kwadrans – i w tym właśnie czasie ktoś udusił pana Antoniego. Bratanica odnajduje więc ciało i wzywa milicję. Składając zeznania, wspomina, że w bramie natknęła się na nieznanego sobie mężczyznę. Czy to był zabójca? Oględziny miejsca zdarzenia wykazują, że nic nie zginęło, wychodzi więc na to, że nie był to mord rabunkowy. Ale czy na pewno? Dopiero dokładniejsze śledztwo przekonuje milicjantów, że jednak coś z miejsca zabójstwa zniknęło – była to stara, pochodząca z końca XVI wieku, korsarska mapa, na której, zgodnie z legendą, zaznaczono miejsce ukrycia bezcennego skarbu kapitana piratów Matthewsa. Dotyczyła ona położonej na Karaibach Wyspy Czterech Łotrów, której nazwa pochodziła od znalezionych w połowie XVII wieku szkieletów czterech korsarzy. Czyżby teraz ktoś postanowił pójść tym śladem i odnaleźć zakopane klejnoty?
Dochodzenie prowadzi niepozorny porucznik Edward Engel. Ma 48 lat i jest kawalerem. Jak widzi go Ewa Zawadowska? Oto jego portret: „Ociężały, zwalisty, wiecznie odrobinę zaspany, o cerze niezdrowej i ołowianym spojrzeniu, palący mnóstwo złych papierosów. Zadawał pytania monotonnym głosem, nie robił żadnych notatek. Na pierwszy rzut oka przypominał boksera albo tragarza kolejowego, którego ubrano w milicyjny mundur. Zdawał się przemęczony i odrobinę rozczarowany życiem” (strona 21). Trudno się zresztą temu dziwić, biorąc pod uwagę, w jakich musi pracować warunkach. Wiele na ten temat można wyczytać z dialogu, jaki Engel prowadzi z młodym przestępcą Jackiem Majdajem, próbując przekonać go do współpracy z MO: „Ty wiesz, że milicja jest szlachetna, a pod błękitnym mundurem bije ludzkie serce. (…) Społeczeństwo nam zawsze pomaga. Ty należysz do społeczeństwa. (…) u nas z etatami nietęgo. Trzeba się odwoływać do współpracy lojalnych obywateli” (strona 25). Wyłania się z tego bardzo smutny obraz – oficera zrezygnowanego i pozbawionego perspektyw, którego życie jest dokładnie tak samo szare, jak Gomułkowska Polska.
Ale pozory potrafią mylić. Porucznik Engel pod pewnymi względami przypomina bowiem porucznika Columbo (choć ten akurat miał żonę). Jest bardzo inteligentny i ma cechy prawdziwego „psa” – gdy chwyci trop, już nie popuści. Kiedy więc zaczyna łączyć pewne, zdawałoby się mniej istotne fakty, dodawać dwa do dwóch – wychodzi w końcu na prostą i szykuje się do ostatniego sprintu. I oczywiście osiąga sukces. Winni zabójstwa muszą ponieść konsekwencje, a zagadka zbrodni zostaje w satysfakcjonujący sposób rozwiązana. Nie zmienia to jednak faktu, że „Wyspa Czterech Łotrów” od początku do końca sprawia wrażenie literackiej chałtury. Napisanej wprawdzie przez autora zdolnego i uznanego, ale bez serca, z nieco wydumaną intrygą (patrz: wątki karaibski i amerykański). Mimo to szybko przykuła uwagę kinematografistów i już rok później została przeniesiona na ekran – pod postacią godzinnego filmu telewizyjnego. Zmieniono wprawdzie tytuł – na „Skarb trzech łotrów” – ale intryga odpowiadała tekstowi Szczypiorskiego (on sam zresztą napisał scenariusz). Dziełko wyreżyserował Jan Rutkiewicz, a w rolach głównych wystąpili Barbara Marszałek jako Ewa Zawadowska i Mieczysław Stoor w roli porucznika Edwarda Radonia (widać nazwisko Engel wydało się mało atrakcyjne albo cenzurze za bardzo kojarzyło się z… aniołem).