Był (chyba) jedynym komunistą w dziejach państwa polskiego, któremu w momencie politycznego przełomu zaufały miliony rodaków. Który niósł nadzieję na (w miarę) normalne życie. Ale później sam przeraził się tej normalności i z nadziei, jaką dał społeczeństwu, zaczął się stopniowo wycofywać. To Władysław Gomułka – bohater kolejnego arcyciekawego reportażu historycznego Piotra Lipińskiego.
Ten okrutny XX wiek: Od socjalisty do komunisty
[Piotr Lipiński „Gomułka” - recenzja]
Był (chyba) jedynym komunistą w dziejach państwa polskiego, któremu w momencie politycznego przełomu zaufały miliony rodaków. Który niósł nadzieję na (w miarę) normalne życie. Ale później sam przeraził się tej normalności i z nadziei, jaką dał społeczeństwu, zaczął się stopniowo wycofywać. To Władysław Gomułka – bohater kolejnego arcyciekawego reportażu historycznego Piotra Lipińskiego.
Uzbierała się już z tego pokaźna trylogia. Najpierw była książka poświęcona Józefowi Cyrankiewiczowi („Cyrankiewicz. Wieczny premier”, 2016), następnie Bolesławowi Bierutowi („
Bierut. Kiedy partia była bogiem”, 2017), teraz – Władysławowi Gomułce („Gomułka. Władzy nie oddamy”, 2019). Trzem „ojcom chrzestnym” komunistycznej Polski, którzy, idąc na pasku czerwonego Kremla, tworzyli w 1944 roku zręby ludowej ojczyzny. Którzy w kolejnych latach rządzili nią niepodzielnie (Bierut, Gomułka) bądź stanowili fasadę, mającą przekonać świat demokratyczny, że mamy przecież niezależny od partii rząd i charyzmatycznego premiera (Cyrankiewicz). Biograficzne książki Piotra Lipińskiego (rocznik 1967) składają się tym samym na publicystyczno-historyczne dzieje państwa polskiego po drugiej wojnie światowej, aż do – przynajmniej na razie – grudnia 1970 roku. Czy będzie ciąg dalszy? Czy Lipiński weźmie na warsztat Edwarda Gierka i Wojciecha Jaruzelskiego? A może ponownie cofnie się do lat 40. i 50. ubiegłego wieku, pisząc na przykład o Jakubie Bermanie – tego na razie nie wiadomo.
Badając przeszłość swoich bohaterów, Lipiński stosuje zawsze tę samą metodę – szuka odpowiedzi na to, jakimi byli ludźmi w oficjalnych dokumentach (partyjnych, państwowych, wydanych za ich życia biografiach czy opracowaniach) i w nieoficjalnych relacjach (wspomnieniach krewnych, znajomych, współpracowników oraz, jeśli to możliwe, spisanych przez swoich bohaterów pamiętnikach). Wydaje się, że w przypadku Gomułki zadanie reportera było najprostsze, miał bowiem do dyspozycji zarówno pokaźnych rozmiarów memuary „towarzysza Wiesława” (opublikowane częściowo w 1994 roku), jak i wspomnienia jedynego syna, eksministra Ryszarda Strzeleckiego-Gomułki („Między realizmem a utopią”, 2003). Dzięki nim mógł zajrzeć za kurtynę wydarzeń politycznych, dowiedzieć się, co były pierwszy sekretarz partii komunistycznej myślał naprawdę, jak z perspektywy czasu oceniał swoją działalność i jak recenzował rządy następców. To wszystko wpłynęło na to, że książka o Gomułce jest jeszcze ciekawsza od poświęconych Bierutowi i Cyrankiewiczowi.
Czasy Gomułki – tak zwanej „małej stabilizacji” – kojarzą się dzisiaj wielu starszym Polakom głównie z tym, za czym on sam nie przepadał: rozwojem big-beatu (czyli polskiego rocka) i „polską szkołą filmową”, które mogły rozwijać się dzięki poluzowaniu cenzorskiego gorsetu po przełomie październikowym 1956 roku. To był – co Lipiński podkreśla wielokrotnie – największy wzlot „towarzysza Wiesława”. Kiedy to po wypuszczeniu z komunistycznego więzienia (sic!) i powrocie do władzy (konkretnie: na stołek pierwszego sekretarza PZPR) stał się dla milionów rodaków nadzieją na to, że teraz już będzie normalnie – że nie będą wsadzać za kratki i brutalnie torturować, że zniknie z przestrzeni publicznej wszechobecna kłamliwa propaganda, że będzie można wreszcie myśleć i mówić swobodnie, że zbrodnie stalinowsko-bierutowskie zostaną uczciwie rozliczone. Nie chciano przecież wcale tak wiele. Ale i tego Gomułka nie był gotów ofiarować społeczeństwu…
Piotr Lipiński, badając przeszłość „towarzysza Wiesława”, cofa się aż do jego wczesnego dzieciństwa, jakie spędził na Podkarpaciu (w okolicach Krosna). Przedstawia rodziców Gomułki, skupiając się przede wszystkim na ojcu, po którym Władysław odziedziczył tradycje patriotyczne i poglądy socjalistyczne (po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku zapisał się nawet do Polskiej Partii Socjalistycznej). Reporter wskazuje też dokładnie moment, w którym przyszły przywódca PRL-u zaczął droczyć się z PPS-em i ostatecznie znalazł się w orbicie komunistów (via Niezależna Partia Chłopska). Dokładne przyjrzenie się tamtym czasom jest o tyle istotne, że to właśnie lata międzywojenne ukształtowały politycznie Gomułkę – sprawiły, że stał się tym człowiekiem, który w 1944 roku współtworzył nową Polskę. To wtedy związał się ze swoją przyszłą żoną Liwą (Zofią) Szoken, która mimo że była Żydówką (ale także ateistką i gorliwą komunistką), nie próbowała w marcu 1968 roku powstrzymać antysemickiej nagonki rozpętanej przez męża.
To wtedy dwukrotnie wybrał się – jeszcze nielegalnie – do Związku Radzieckiego (na zjazd Czerwonej Międzynarodówki Związków Zawodowych oraz na naukę w Międzynarodowej Szkole Leninowskiej), skąd wracał rozczarowany, lecz wciąż wierzący w komunistyczną utopię. Czytając „Władzy nie oddamy”, można odnieść wrażenie, że bohater książki fascynuje jej autora. Co zresztą można zrozumieć. Jest bowiem postacią tak niejednoznaczną i psychologicznie skomplikowaną, że dotarcie do jego umysłu – swoistego „jądra ciemności” – staje się nad wyraz intrygującym zadaniem. Gomułka siedział zarówno w więzieniu sanacyjnym, jak i komunistycznym, za drugim razem posadzony zresztą przez swego współtowarzysza walki –
Bolesława Bieruta.
Nie bez powodu już w „Prologu” Lipiński przytacza słynny przed laty dowcip: „(…) na początku lat pięćdziesiątych XX wieku w więziennej celi spotyka się trzech mężczyzn. – Za co siedzisz? – pytają pierwszego. – Za Gomułkę – odpowiada. – W 1945 roku mówiłem, że to ruski agent. – A ty za co? – zwracają się do drugiego. – W 1950 roku powiedziałem, że Gomułka to polski patriota – wyjaśnia. (…) – A ty? – zagadują trzeciego. – Ja jestem właśnie Gomułka” (strony 5-6). Mając takie doświadczenia i pełną świadomość tego, w co przeobraziła się Polska, o jaką walczył – powinien po 1956 roku zachować się inaczej. Być jak, czego oczekiwali obywatele (a przynajmniej ich zdecydowana większość), Imre Nagy bądź Alexander Dubček. Ale „towarzysz Wiesław” latem 1968 roku zdradził Dubčeka. Był przecież jednym z tych, którzy najgłośniej domagali się na Kremlu interwencji zbrojnej w Czechosłowacji. To była już zresztą końcówka rządów Gomułki, który nie dostrzegał zmieniającej się wokół niego sytuacji politycznej i tego, że nadchodzą nowe czasy, w których „dyktatura ciemniaków” – to słowa
Stefana Kisielewskiego – nie ma już racji bytu.
Mogłoby się wydawać, że utrata władzy przez Gomułkę to ten moment, w którym książka Lipińskiego powinna stracić na wartości. Nic z tego. „Towarzyszowi Wiesławowi” pozostało jeszcze dwanaście lat życia, w czasie których przy swoim wielkim mahoniowym biurku spisywał wspomnienia. Czy dostrzegał, że jako polityk poniósł totalną klęskę? Z „Władzy nie oddamy” wynika, że raczej nie. Ma więc całkowitą rację Piotr Lipiński, podsumowując: „Gomułkowska «polska droga do socjalizmu» to jeszcze jedna ślepa uliczka komunizmu. Gomułka, wyobrażając sobie, że zmienia świat na lepsze, demolował Polskę, tak jak niszczyli ją jego towarzysze. Jego zasługi na tle innych krajów komunistycznych wydają się pozorne. (…) Komunizm zawsze oznaczał mordowanie ludzi, bo droga do lepszego świata wiodła przez krwawą rewolucję. (…) Gomułka marzył o tym lepszym świecie i akceptował morderczą drogę do niego” (strona 367). Dlatego akceptował strzelanie do robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. I dlatego odszedł w niełasce. Teorie o prowokacji czy spisku „moczarowców” przeciwko „towarzyszowi Wiesławowi”, nawet jeżeli prawdziwe, niczego tu nie zmieniają.