W przyszłym roku minie sto lat od momentu, kiedy po raz pierwszy zorganizowano Międzynarodowe Targi Poznańskie. Gdy Barbara Gordon opublikowała – w poczytnej serii „Ewa wzywa 07…” – powieść „Bez atu”, MTP świętowały półwiecze. Czy rocznica ta spowodowała, że popularna autorka kryminałów postanowiła to właśnie wydarzenie uczynić tłem fabuły opowieści o pogmatwanych relacjach w rodzinie inżyniera Antoniego Bieżycy?
PRL w kryminale: Strychnina jak narkotyk
[Barbara Gordon „Bez atu”, Barbara Gordon „Bez atu” - recenzja]
W przyszłym roku minie sto lat od momentu, kiedy po raz pierwszy zorganizowano Międzynarodowe Targi Poznańskie. Gdy Barbara Gordon opublikowała – w poczytnej serii „Ewa wzywa 07…” – powieść „Bez atu”, MTP świętowały półwiecze. Czy rocznica ta spowodowała, że popularna autorka kryminałów postanowiła to właśnie wydarzenie uczynić tłem fabuły opowieści o pogmatwanych relacjach w rodzinie inżyniera Antoniego Bieżycy?
Zanim w XXI wieku popularność zyskały powieści detektywistyczne pisane przez Ryszarda Ćwirleja i Piotra Bojarskiego, stolica Wielkopolski nieczęsto pojawiała się na kryminalno-literackiej mapie Polski. Wyjątkiem była, dzisiaj już w zasadzie zapomniana, historia opisana przez Barbarę Gordon (w rzeczywistości Larysę Zajączkowską-Mitzner) w „Bez atu”, niewielkim objętościowo zeszycie z serii Iskier „Ewa wzywa 07…”. Ukazał się on w 1971 roku z numerem „28” na okładce ; bezpośrednio poprzedził tym samym omawianą już w tej rubryce „
Wyspę Czterech Łotrów” Andrzeja Szczypiorskiego. Była to – w ujęciu chronologicznym – dziesiąta powieść sensacyjna łódzko-warszawskiej pisarki. Niestety, średnio udana, z nie do końca wykorzystanym potencjałem. Zawiódł przede wszystkim finał, w którym Gordon uderzyła w mocne tony melodramatyczne, robiąc tym samym – zupełnie niepotrzebnie – psikusa czytelnikom.
A początek wcale nie zapowiadał takiej mielizny…
Akcję powieści autorka umieściła w Poznaniu w czerwcu, czyli w miesiącu, w którym tradycyjnie – po dziś dzień – odbywają się Międzynarodowe Targi. W czasach Polski Ludowej, co niżej podpisany dobrze pamięta z okresu studiów, impreza ta stawiała życie mieszkańców miasta na głowie. Miało to swoje dobre strony, ponieważ wcześniej kończył się rok akademicki – trzeba było bowiem zwolnić domy studenckie dla gości targowych. Przy dobrym układzie była nawet szansa na to, aby rozpocząć wakacje pod koniec maja. W każdym razie corocznie do stolicy Wielkopolski przybywały z tej okazji tysiące gości z całego świata. Uaktywniali się z tego powodu nie tylko przedstawiciele firm, ale również osoby związane z półświatkiem – złodzieje, sutenerzy, prostytutki, handlarze narkotyków. To z kolei zmuszało do wytężonej pracy służby mundurowe – i to zarówno kryminalne, odpowiadające za przestępstwa pospolite, jak i polityczne (wywiad i kontrwywiad, Służba Bezpieczeństwa). Naprawdę aż dziw bierze, że nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, aby poznańskie targi wykorzystać jako tło opowieści sensacyjnej.
Wszystko zaczyna się pewnej czerwcowej nocy, a w zasadzie tuż przed świtem, w ośrodku wypoczynkowym „Hermes” nad Jeziorem Kierskim (pełni on jednocześnie funkcję hotelu, motelu i campingu). Po kolejnej hucznej zabawie trzeba miejsce doprowadzić do porządku – przegnać pijaków i ukrywające się „po kątach” miłosne parki, pozbierać puste butelki po alkoholu i tony śmieci. Dzierżawca bufetu Apolinary Kołatko, odpowiedzialny także za czystość w „Hermesie”, zleca to zadanie, jak co dzień, młodej Jadwidze Suszkównie. Dziewczyna zaczyna pracę od wysprzątania dwóch namiotów, w jakich przez całą noc bawili się goście. Z jednego wypłasza starszą kobietę i jej młodszego kochanka, w drugim natomiast… znajduje trupa mężczyzny. Nie ma on przy sobie żadnych dokumentów, nie wiadomo więc nawet, czy jest Polakiem, czy też obcokrajowcem. Sekcja zwłok wykazuje, że przyczyną śmierci mógł być zawał serca, do którego z kolei mogło doprowadzić przedawkowanie zastrzyków strychniny, której – z uwagi na problemy miażdżycowe – ofiara w ogóle nie powinna przyjmować.
Właśnie te ślady po zastrzykach wzbudzają nieufność funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Szef komendy, major Karolak, zleca wyjaśnienie sprawy kapitanowi Stefanowi Rabie, a do pomocy przydziela mu porucznik Jolantę Kostal. Dla starego milicyjnego wygi, który, jak sam mówi, ma za sobą piętnaście lat nienagannej służby, rozkaz współpracy z kobietą jest najsroższą karą, jaką mógłby ponieść. Nie bez powodu major mówi o swoim podwładnym „zacofaniec”, a koleżanki z pracy nazywają go (oczywiście za jego plecami) „zapleśniałym mamutem”. Kapitan jest bowiem, mimo słusznego już wieku, kawalerem. Ma ku temu swój powód – przeżył kiedyś bardzo poważny zawód miłosny i od tamtej pory czuje uraz do kobiet; w domu, zamiast poświęcać czas hipotetycznej ukochanej, opiekuje się psem, świnką morską i rybkami akwariowymi. Rwie więc teraz włosy z głowy, zapiera się nogami i rękami, ale wszystkie jego protesty na nic się zdają. Karolak zwyczajnie nie ma pod ręką nikogo innego, kogo mógłby uczynić partnerem Raby – wszyscy zaangażowani są przy Międzynarodowych Targach Poznańskich. Chcąc nie chcąc, kapitan musi zacisnąć zęby i podjąć współpracę z kobietą.
W tym samym czasie, kiedy milicja rozpoczyna śledztwo w sprawie ewentualnego zabójstwa w „Hermesie”, do komendy trafia zgłoszenie o zaginięciu Antoniego Bieżycy, inżyniera zatrudnionego w poznańskim przedsiębiorstwie Chempol-Impex. O tym, że nie powrócił on na noc do domu informuje funkcjonariuszy żona Lucyna. Milicjanci szybko dodają dwa do dwóch – i identyfikują ofiarę. Już pierwsze rozmowy z rodziną zamordowanego dużo dają do myślenia: żona okazuje się „nawiedzoną” artystką-architekt, syn Waldemar to hipis (choć generalnie przyzwoity człowiek), niepełnoletnia córka Agnieszka uważa natomiast, że dużo lepiej wyjdzie na puszczaniu się, niż ślęcząc w szkole nad podręcznikami. Inna sprawa, że w tej dziedzinie świetną nauczycielkę znajduje w rodzonej matce. Wiwisekcja rodziny Bieżyców obrazuje degrengoladę „oświeconych inteligentów” w PRL-u. Portret ten idealnie pasował do wyobrażeń
Władysława Gomułki, choć powieść ujrzała światło dzienne już po dojściu do władzy Edwarda Gierka, aczkolwiek, biorąc pod uwagę cykl produkcyjny książek w tamtym czasie, powstała na pewno jeszcze przed Grudniem 1970 roku.
Dzięki mozolnej pracy funkcjonariuszy, podczas której porucznik Kostal przekonuje kapitana Rabę, że kobiety też mogą się na coś w milicji przydać, udaje się w końcu wyświetlić sprawę. Choć by to zrobić, trzeba sięgnąć daleko w przeszłość, aż do czasów drugiej wojny światowej. Barbara Gordon pociągnęła za wiele sznureczków, które miały jej pomóc mylić po drodze tropy i wyprowadzać czytelnika w pole. Stąd wątki zdrady i zazdrości, motyw szpiegowski, wreszcie zaszłości okupacyjne. Szkoda tylko, że w zakończeniu wszystkie – a każdy niósł ze sobą potencjalnie spore możliwości fabularne – zostały zmarnotrawione. Ale co tam! najważniejsze, że milicja wyświetliła sprawę, a Raba przekonał się do kobiet. Może nawet dostał premię albo i stałą podwyżkę, która zapewne bardzo by mu się przydała. Czego dobitnie dowodzi następujący passus: „Raba lubił samochody jak każdy mężczyzna. Posiadanie czterech kółek, choćby i najskromniejszych, było jego marzeniem, na razie jeszcze nieziszczonym”. Na szczęście dwa lata później Fabryka Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej uruchomiła pierwszą linię produkcyjną „malucha” (Polskiego Fiata 126p). Na ten cud motoryzacji Rabę na pewno było już stać!