Urodził się w carskiej Rosji, karierę zaczynał w II Rzeczypospolitej, drugą wojnę światową spędził w Związku Radzieckim, w PRL-u był uważany za „króla” polskiej kinematografii. Po Marcu 1968 roku mieszkał w Izraelu, Republice Federalnej Niemiec, Danii. Zginął śmiercią samobójczą w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego jeszcze nikt nie nakręcił filmu fabularnego o Aleksandrze Fordzie? Gotowy materiał na scenariusz oferuje Michał Danielewicz w swoim debiucie prozatorskim „Ford – reżyser”.
Ten okrutny XX wiek: „…to się całkiem nie mieści w głowie”
[Michał Danielewicz „Ford. Reżyser” - recenzja]
Urodził się w carskiej Rosji, karierę zaczynał w II Rzeczypospolitej, drugą wojnę światową spędził w Związku Radzieckim, w PRL-u był uważany za „króla” polskiej kinematografii. Po Marcu 1968 roku mieszkał w Izraelu, Republice Federalnej Niemiec, Danii. Zginął śmiercią samobójczą w Stanach Zjednoczonych. Dlaczego jeszcze nikt nie nakręcił filmu fabularnego o Aleksandrze Fordzie? Gotowy materiał na scenariusz oferuje Michał Danielewicz w swoim debiucie prozatorskim „Ford – reżyser”.
Michał Danielewicz
‹Ford. Reżyser›
Niewiele jest pewnych informacji na temat Aleksandra Forda. Nawet data (24 listopada 1908 roku) i miejsce (Kijów) jego urodzin poddawane są w wątpliwość przez biografów. Szczęście chociaż, że wszyscy są zgodni co do tego, że przyszedł na świat w rodzinie żydowskiej jako Mosze Lifszyc, a Aleksandrem Fordem stał się dopiero w dorosłym życiu, gdy postanowił poświęcić się swej wielkiej pasji, jaką było kręcenie filmów. Przyjęło się uważać, że studiował historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Ale „studiować” nie oznacza jeszcze wcale „ukończyć studia”. Poza tym „studiować” można było wtedy rozumieć na różne sposoby. W każdym razie na pewno interesował się sztuką i – co było pochodną tych zainteresowań – kinematografią. Nigdy jednak nie zdobył żadnego dyplomu, który stwierdzałby, że jest zawodowym aktorem, scenarzystą czy reżyserem. A jednak został tym ostatnim.
I nakręcił najbardziej kasowy film w dziejach polskiej kinematografii („Krzyżacy”, 1960).
I najlepszy film o relacjach polsko-żydowskich w czasie drugiej wojny światowej („Ulica Graniczna”, 1948).
I najsłabszy film, który w czasach PRL-u zyskał miano „półkownika” („Ósmy dzień tygodnia”, 1958).
Bezsprzecznie był człowiekiem utkanym z samych sprzeczności. Słowem: gotowym materiałem na książkę. Jej autor nie musiałby już niczego ubarwiać, bo życie Aleksandra Forda było wystarczająco barwne. Nie musiałby – dla podniesienia napięcia – dorzucać zaskakujących zwrotów akcji, bo jego życiorys składa się tylko z takich. Nie musiałby przypisywać mu środowiskowych romansów, bo – mimo niskiego wzrostu (zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów) i, delikatnie mówiąc, wyglądu dalekiego od amanta – miał kochanek „na pęczki”. Nie musiałby przypisywać mu niezasłużonych sukcesów ani spektakularnych porażek, bo zaliczał w swej karierze – jak najbardziej realne – jedne i drugie. Wreszcie nie musiałby wieńczyć jego biografii żadną dramatyczną puentą, ponieważ spędzona na emigracji ostatnia dekada życia była rozpisanym na wiele aktów psychologicznym dramatem.
Za książkę o Aleksandrze Fordzie zabrał się nie historyk, nie specjalista od dziejów polskiej kinematografii, ale socjolog (zaangażowany w Sieć Latających Animatorów Kultury); pasjonat kina, który legendarnym, aczkolwiek coraz bardziej zapomnianym twórcą, zainteresował się, obejrzawszy dokument Stanisława Janickiego „Kochany i nienawidzony – Dramat życia i śmierci twórcy «Krzyżaków»” (2002). Zbierając materiał do pracy, szybko przekonał się, jak trudno zdobyć na temat Moszego Lifszyca informacje, które można by uznać za pewne w stu procentach. To sprawiło, że nie pokusił się o napisanie klasycznej biografii (z historycznego punktu widzenia), ale raczej zbeletryzowanej opowieści o Fordzie, opartej na faktach i domysłach. Bo w jego życiu często niezwykle trudno było, jak się okazuje, oddzielić prawdę od fałszu i zmyślenia. Ciekawe, że pod tym względem tak wiele łączyło Lifszyca z innym Moszem – Waksem, który zdobył sławę w przedwojennej Polsce jako Michał „Misza” Waszyński. Obaj wywodzili się z biednych rodzin żydowskich („litwackich”), obaj zrobili olbrzymią karierę jako reżyserzy, obaj konfabulowali o swojej przeszłości…
Michał Danielewicz (rocznik 1982) składa żywot Forda przede wszystkim z relacji osób, które go znały przed wojną i po wojnie, jak również już po wyjeździe z Polski Ludowej. Które blisko z nim współpracowały i które, jak same twierdziły, były przez niego „represjonowane” w czasach, gdy niepodzielnie rządził polską kinematografią. Najwięcej do powiedzenia mają (czytaj: są najczęściej cytowani przez autora) reżyserka Wanda Jakubowska, kierownik produkcji Edward Zajiček, dokumentalista Jerzy Bossak, reżyser i scenarzysta Antoni Bohdziewicz, w nieco mniejszym stopniu „wypowiadają” się, ale są to wspomnienia niezwykle istotne dla całokształtu portretu bohatera książki, Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz (który na planie „Pokolenia”, nie wiedząc, że Ford go słyszy, miał spytać ekipę: „Co tak sracie w portki przed tym żydowskim kurduplem?”, strona 223), Mieczysław Kalenik (pamiętny Zbyszko z Bogdańca z „Krzyżaków” i esesman Otto z „Pierwszego dnia wolności”) czy – dotyczy to zwłaszcza ostatnich lat spędzonych w Danii – aktorka Alicja Fenigssen (także będąca emigrantką pomarcową).
Do tego dochodzą przekazy krewnych, drugiej żony – Amerykanki Elinor (Eleanor) Griswold, którą Ford „odbił” słynnemu krytykowi Zygmuntowi Kałużyńskiemu, ich córki Konstancji, zwanego Juniorem syna Aleksandra (z innej matki) i wnuka Jakuba, który poznawszy od Danielewicza wiele rodzinnych tajemnic, skomentował to w dość niewybredny sposób: „Kurwa. W tej rodzinie wszystko jest tak popierdolone… (…) Tam jest, kurwa, tak najebane, że to się całkiem nie mieści w głowie” (strona 258). Trudno o lepszy i trafniejszy komentarz. Wiele do powiedzenia mieliby też pewnie psychologowie, ale ich akurat autor „Forda – reżysera” o zdanie nie prosi. Dochodzi natomiast do wniosku, że jedynymi rzeczami pewnymi w życiu Moszego Lifszyca, które nie zostały przez niego zafałszowane, które nie obrosły wielopiętrowymi kłamstwami są… filmy. Nie dokonuje jednak ich wiwisekcji z punktu widzenia filmoznawcy, traktuje je raczej jako punkt wyjścia do kolejnych opowieści. Bo każdy z filmów – obojętnie czy chwalony przez krytyków „Legion ulicy” (1932), zatrzymana przez cenzurę „Droga młodych” (1936) czy hołubiony przez gomułkowskie władze blokcbuster „Krzyżacy” (1960) – wpływał w znaczący sposób na życie ich autora.
Dzieje Aleksandra Forda to również portret Polski dwudziestowiecznej. Urodził się przecież jeszcze w czasach zaborów, na ziemiach, które już dawno nie były polskie (w Kijowie, a może i nie). Karierę zaczynał w burżuazyjno-kapitalistycznej II Rzeczypospolitej, którą – jako członek nielegalnej Polskiej Partii Komunistycznej – ideowo zwalczał. Wojnę spędził w Związku Radzieckim, niechętnie wspominając o tym, co robił (w uzbeckim Taszkiencie), zanim trafił do Sielc nad rzeką Oką i został… pułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego. W kraju rządzonym przez komunistów podnosił z ruin rodzimą kinematografię, mając status najwybitniejszego reżysera i ulubieńca PPR, a potem PZPR. Jednocześnie jednak kręcił filmy, których władze wcale nie chciały (vide „Ulica Graniczna”, „Ósmy dzień tygodnia”, „Pierwszy dzień wolności”). Znienawidzony przez wiele osób ze środowiska, po wydarzeniach Marca 1968 roku został zmuszony najpierw do bezczynności, a później do opuszczenia kraju.
Na emigracji zrealizował jeszcze trzy filmy. Przynajmniej dwa miały spory potencjał – antykomunistyczny „Krąg pierwszy” (1971) na podstawie powieści Aleksandra Sołżenicyna oraz „Jest pan wolny, doktorze Korczak” (1974), który zabroniono mu parę lat wcześniej zrobić w Polsce – ale ostatecznie okazały się bardzo nieudane. A on nie lubił pozostawiać po sobie filmów złych… Złym filmem okazało się też chyba całe jego życie. Doczytawszy „Forda – reżysera” do końca, chyba żaden z czytelników nie chciałby zamienić się miejscami z bohaterem książki. Choć ten w czasach siermiężnego komunizmu jeździł zachodnimi samochodami, a u jego boku często pojawiały się piękne kobiety. Nie należy bowiem zapominać, że to wszystko doprowadziło go do zatęchłego pokoju w pewnym motelu na Florydzie, gdzie założył sobie na szyję pasek od spodni i przytwierdził go do żyrandola.