„Portret muzy” – drugi tom wierszy zebranych Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – jest o wiele grubszy od tomu pierwszego, ale zawiera poezję nieco innego rodzaju od tej tworzonej przez autora w latach 20. i 30. Gałczyński nie mógł uniknąć wszechobecnego w polskiej kulturze stalinizmu i, jeśli chciał nadal publikować, musiał pisać tak, jak chcieli tego komuniści.
Ukręcając łeb kanarkowi
[Konstanty Ildefons Gałczyński „Portret muzy” - recenzja]
„Portret muzy” – drugi tom wierszy zebranych Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – jest o wiele grubszy od tomu pierwszego, ale zawiera poezję nieco innego rodzaju od tej tworzonej przez autora w latach 20. i 30. Gałczyński nie mógł uniknąć wszechobecnego w polskiej kulturze stalinizmu i, jeśli chciał nadal publikować, musiał pisać tak, jak chcieli tego komuniści.
Konstanty Ildefons Gałczyński
‹Portret muzy›
Na drugi tom składają się wiersze napisane od powrotu Gałczyńskiego do Polski w roku 1946 aż do jego śmierci w 1953 r. Pewnego rodzaju cezurę stanowi tutaj rok 1950, po którym nowa władza coraz bardziej zaczęła sięgać swoimi mackami po kontrolę nad literaturą. Po obu stronach tej umownej „granicy” znajdziemy jednak – z jednej strony – poezję wychwalającą nowy ustrój i „walkę o pokój” oraz – z drugiej strony – swobodne, frywolne i liryczne wiersze, tak charakterystyczne dla twórczości „niebezpiecznego poety”.
W 1946 powstały „Liryka, liryka, tkliwa dynamika”, „Dlaczego ogórek nie śpiewa” czy „List fiołkiem”. W tym ostatnim (adresowanym do redaktora „Przekroju”) poeta zwracał uwagę, że
Poezja to jest złoty szerszeń,
co kąsa, wiec się pisze wiersze –
cóż, człowiek pisze tak, jak może,
Obywatelu Redaktorze.
I, zgodnie ze swoją obserwacją, Gałczyński te wiersze pisał, w „Rach-ciach i twardo” podając szereg rozwiązań, „by wyjść z tak zwanego impasu” („pobić żonę, grać „Ramonę”, czytać „Braci Karamazow”), ale też, w „Słowianach”, jednym z pierwszych upolitycznionych tekstów po powrocie do kraju, przeciwstawiając wschód zachodowi i „wieczną” Warszawę Londynowi.
Kraków, w którym poeta zamieszkał po powrocie do kraju, pozostawił niezatarty ślad w jego twórczości. Księżyc, Sukiennice, Kościół Mariacki, wąskie uliczki i kamienice – oto elementy tak doskonale znane z najbardziej chyba krakowskiego z jego powojennych wierszy, jakim jest „Zaczarowana dorożka”. Nie do końca nawet wiadomo, co jest w tym wyśnionym Krakowie prawdziwe, a co – wyimaginowane. Realizm magiczny przeradza się natomiast w całkowity surrealizm (podobny do co bardziej absurdalnych pomysłów Gałczyńskiego z wierszy pisanych w latach 30.) w „Kolczykach Izoldy”
1):
Był pewien pan z Krakowa,
który niedźwiedzie hodował
i zawsze po obiedzie
tańczył z jednym niedźwiedziem,
a właściwie to była krowa.
W tym samym tonie utrzymany został, dedykowany żonie poety, „Wjazd na wielorybie”.
Autor nie porzucił swojego ironicznego tonu, choć dbał o to, żeby – w przeciwieństwie do wierszy sprzed wojny – przepełnione cynizmem ataki i kpiące strofy nie były wymierzone we władzę. „Pomnik studenta”, „Śmierć inteligenta”, przezabawna „Wielkanoc gastropaty”, „Tragiczny konduktor” czy „Piosenki z historii świata” są najlepszym dowodem na to, że przez lata Gałczyński nie stracił swojej formy.
Ironia, realizm magiczny, romantyzm i surrealizm to jednak nie jedyne odcienie twórczości Gałczyńskiego, który potrafił jeszcze pod koniec lat 40. całkiem zgrabnie łączyć swoją poezję z oczekiwaniami komunistycznej propagandy („Nie ma czasu na miłość”), choć zdarzały się bardziej dobitnie pisane teksty („Spotkanie w Szczecinie”, „W sprawie lewicowych drobnomieszczan” czy „Pieśń dziękczynna”). I tych, niestety, z czasem zaczęło przybywać, zaś sam poeta w jednym z nich pisał o „śpiewaniu w deszcz i w pogodę Polskę Ludową”. W innym miejscu („Przed mauzoleum Lenina”) składał przysięgę:
Już nigdy nie będę słaby,
pióro w promień przemienię i niech się promieni.
Stąd już tylko krótka droga do „Pieśni o Stalinie” (pamiętajcie: „Stalin pokój niesie światu”), „Wolnej Warszawy”, „Człowieka z transparentem” czy innych, równie mało wartościowych wierszy, przez które trzeba się przedzierać w poszukiwaniu tych nielicznych, które mogą zasługiwać jeszcze na czytelniczą uwagę. Znajdziemy w nich oczywiście piękną „Rozmowę liryczną” i niepasującą do 1950 r. „Niobe”.
W celu lepszego zrozumienia poezji Gałczyńskiego po roku 1950 trzeba sięgnąć do wydarzeń, które rozegrały się na V Walnym Zjeździe ZLP w Warszawie w czerwcu tego roku, kiedy do Adam Ważyk wygłosił referat przeciw poezji autora „Zaczarowanej dorożki”, konkludując, iż
Słuszniej by było, gdyby Gałczyński ukręcił łeb temu rozwydrzonemu kanarkowi, który zagnieździł się w jego wierszach. Oczyszczenie poezji ze smaczków i pięknostek burżuazyjnej poetyki z czasów imperializmu, ze skłonności formalistycznych i tradycji zepsutego baroku staje się pilnym zadaniem poetów i krytyków literackich. Nie można tego dokonać bez podniesienia świadomości ideowo politycznej. W pracy literackiej dojrzałość ideowo-polityczna jeśli nie decyduje o wszystkim, to jednak decyduje o rzeczy zasadniczej, o przydatności społecznej utworu. Tylko poezja jasnych klarownych idei może dotrzeć do ludu i uczestniczyć w jego pracy.
Gałczyński na taką krytykę miał odpowiedzieć „Cóż, kanarkowi łeb można ukręcić, ale wtedy wszyscy zobaczą klatkę. Co zrobić z klatką, koledzy?…” Ostatecznie jednak wyjścia nie miał i złożył odpowiednią samokrytykę, dostosowując jednocześnie swoje wiersze do ogólnie przyjętego, socrealistycznego „kanonu”. Ale w pracach na rzecz budowania socrealizmu nie był on osamotniony, bo obok Gałczyńskiego nad budową nowej polskiej kultury trudziły się takie tuzy jak Czesław Miłosz, Wisława Szymborska czy Julian Tuwim. Znamienne jest (co podkreśla zresztą we wstępie Jerzy Stefan Ossowski), że żadnemu z tych twórców nie wypomina się tego socrealistycznego epizodu równie często i równie dotkliwie co Gałczyńskiemu właśnie. Bo choć poeta zmarł już po śmierci Stalina, nie miał wystarczająco dużo czasu, by „odpracować” swój socrealistyczny epizod (w przeciwieństwie chociażby do obojga noblistów).
Nie oznacza to jednak, że po 1950 Gałczyński pisał same propagandowe teksty o robotnikach, chłopach i ludzie pracującym, wychwalając wojnę o pokój i potępiając kapitalistów. To również zabawny „Poeta i pomarańcze”, pisany w Leśniczówce Pranie „Chmiel na rogach jelenich”, „To przecież nie da się…”, czy wreszcie piękne „Pieśni” czy ostatnie, tworzone również na Mazurach, liryki.
Powojenne lata nie były dla twórczości Gałczyńskie ani łatwe, ani przyjemne. Zniknęła swoboda, na jaką mógł sobie pozwalać w II RP, zniknęły niezależne gazety, do których mógł pisywać tak, jak tego chciał. Kiedy to państwo stało się głównym „pracodawcą” szeregów literackich twórców, niepodzielnym władcą decydującym i ich łasce lub niełasce, ktoś taki jak Gałczyński, bez reszty oddany swojej twórczości, musiał iść na kompromisy. Z czasem coraz więcej i więcej tych kompromisów zaczęto od niego wymagać, zaprzęgając poetę do „propagandowej pańszczyzny”, po odrobieniu której nie pozostawało wiele czasu i możliwości, by tworzyć wiersze, które sam chciał. Nie dziwi, że duża część twórczości Gałczyńskiego z lat 50., która nie wychwalała istniejącego ustroju, trafiła do druku dopiero po jego śmierci, w nieco innym klimacie politycznym.
Jerzy Stefan Ossowski we wstępie do tego tomu prezentuje dość skrótowe, ale potrzebne, omówienie historycznych i literackich kontekstów poezji Gałczyńskiego w okresie powojennym, pisząc chociażby o wspomnianej wyżej krytyce Ważyka czy też bezustannie napiętych stosunkach między poetą a Tuwimem czy Miłoszem. Warto mieć na uwadze apologetyczny ton tego omówienia, który jednak pozwala spojrzeć na twórczość często krytykowanego za swoją „pracę” na rzecz socjalizmu autora w nieco innym świetle, odmiennym od tego, jakie rzucił na Gałczyńskiego-Deltę w „Zniewolonym umyśle” Czesław Miłosz.
1) Z „Kolczyków” pochodzi również znana fanom Staszewskiego „Ballada o dwóch siostrach”, zaś niedługo później do druku trafił wiersz „Wróci wiosna, baronowo”, również zamieniony przez Staszewskiego w piosenkę.