Choć w pierwszej połowie lat 60. XX wieku kapitan Stefan Downar był już bardzo popularną postacią wśród wielbicieli polskich kryminałów, „Akcja Rudolf” była dopiero drugą wydaną w formie książkowej powieścią Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego z tym bohaterem. Zresztą ona także nieco wcześniej miała swoje wydanie gazetowe, z tym że pod diametralnie innym tytułem – „Strychnina”.
PRL w kryminale: Mąż, żona, kochanek, kochanki i szpiedzy
[Zygmunt Zeydler-Zborowski „Akcja Rudolf” - recenzja]
Choć w pierwszej połowie lat 60. XX wieku kapitan Stefan Downar był już bardzo popularną postacią wśród wielbicieli polskich kryminałów, „Akcja Rudolf” była dopiero drugą wydaną w formie książkowej powieścią Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego z tym bohaterem. Zresztą ona także nieco wcześniej miała swoje wydanie gazetowe, z tym że pod diametralnie innym tytułem – „Strychnina”.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Akcja Rudolf›
Patrząc z perspektywy czasu, trzeba przyznać, że to musiało być piekielnie irytujące: to ciągłe polowanie na kolejne numery „Kuriera Polskiego”, aby zdobyć następny odcinek drukowanej w tym czasopiśmie powieści z porucznikiem, a później kapitanem Stefanem Downarem w roli głównej. Tym bardziej że tych odcinków było za każdym razem co najmniej kilkadziesiąt. Dobrze chociaż, że przegapiwszy jakieś wydanie, można było odwiedzić bibliotekę publiczną, aby uzupełnić braki. Wymagało to jednak jakiegoś poświęcenia, zwłaszcza jeżeli chciało się być na bieżąco z przebiegiem akcji. W normalnym kraju co cierpliwsi czytelnicy czekaliby po prostu na wydanie książkowe tekstu, tyle że Polska Ludowa przełomu lat 50. i 60., czyli za czasów
Władysława Gomułki, nie była normalnym krajem. Ani pod względem politycznym, ani gospodarczym. Wydawnictwa, permanentnie narzekające na brak papieru, przymuszane do drukowania dzieł o charakterze propagandowym, literaturę stricte rozrywkową – w tym także kryminały – traktowały po macoszemu.
Dlatego właśnie po publikacji „
Czarnego mercedesa” (w 1958 roku) na wydanie kolejnej książki Zygmunt Zeydler-Zborowski musiał czekać… długich pięć lat. Oczywiście w tym czasie nie próżnował jako pisarz; swoje powieści oddawał do druku w zaprzyjaźnionym „Kurierze Polskim”; tam – a później także w innych dziennikach (niekiedy też pod innymi tytułami) – światło dzienne ujrzały „
Szlafrok barona Boysta” (1958-1959), „
Siedem kanarków Maurycego” (1959), „
Zaczęło się w sobotę” (1960), „
Żółty zeszyt [Tajemniczy pamiętnik]” (1961) oraz „
Gdzie jest Joachim Finke? [Cudzoziemiec]” (1962). Także „Akcja Rudolf” (1963), którą wydawnictwo Iskry przypisało do serii „Klub Srebrnego Klucza”, miała swój pierwodruk w gazecie wydawanej przez Stronnictwo Demokratyczne. Czytelnicy pisma poznali ją jako „Strychninę”, a pojawiała się w nim na przełomie lat 1962 (od numeru 263.) – 1963 (do numeru 21.).
Z czego mogła wynikać popularność „powieści milicyjnych” Zeydlera-Zborowskiego? Wydaje się to oczywiste. Po pierwsze: choć ich akcja umieszczana była w szarych, peerelowskich realiach, to jednak ich bohaterowie często rekrutowali się z wyższych, inteligenckich sfer – byli to adwokaci, lekarze, artyści, Inżynierowie, profesorzy, niekiedy zubożali przedstawiciele przedwojennego ziemiaństwa, którzy z nostalgią rozpamiętywali utracony raj. Po drugie: pisarz pozwalał sobie na dość śmiałe obserwacje obyczajowe, dlatego w jego książkach nie brakowało nigdy kobiet pięknych (w każdym dziele jest przynajmniej jedna, a czasami nawet więcej, na widok której pod Downarem uginają się nogi z wrażenia) i jednocześnie sprzedajnych. Po trzecie: fakt, że bohaterowie regularnie podróżują za granicę (bądź takie podróże rozważają) stwarzał pozory tego, że żyjemy w kraju, który otwarty jest na świat. Jeśli do tego dodamy jeszcze zazwyczaj bardzo sprawnie skonstruowaną i poprowadzoną intrygę – mamy podstawowe składniki sukcesu!
Fabuła „Akcji Rudolf” rozpoczyna się właśnie od zdrady małżeńskiej. Pracująca w aptece mężatka Krystyna Nechay (sic!) wiąże się z wciąż prowadzącym kawalerski tryb życia lekarzem Łukaszem Zdanowiczem. Poznali się i przypadli sobie do gustu w czasie wakacji w Zakopanem, a potem kontynuowali znajomość już po powrocie z Warszawy. Krystyna znalazła w ramionach kochanka nie tylko szczęście, ale i spokój, którego tak bardzo brakuje jej w domu. Jej mąż, inżynier Teodor Nechay, cieszący się autorytetem wynalazca i wpływowy pracownik Biura Projektów Ministerstwa Obrony Narodowej, jest bowiem nieznoszącym sprzeciwu tyranem, a nawet „damskim bokserem”. Jakby tego było mało, notorycznie zdradza swoją małżonkę, niespecjalnie nawet się z tym kryjąc. W przeciwieństwie do Krystyny, która swój związek – oczywiście kierowana strachem przed reakcją męża – ukrywa nawet przed najbliższą przyjaciółką, mecenasową Wandą Mitelską, która jest… kuzynką Łukasza.
Nadchodzi jednak taki moment, kiedy Krystyna i Łukasz postanawiają się ujawnić. Chcą to jednak odpowiednio zaaranżować, a pomóc im w tym ma wieczorek taneczny u państwa Mitelskich. To na nim mają się w końcu oficjalnie poznać. Kilka godzin wcześniej w mieszkaniu Zdanowicza omawiają ze sobą szczegóły tego wydarzenia. Ale gdy przychodzi co do czego, nie wszystko idzie według jej myśli: Krystyna spóźnia się z powodu ostrej kłótni z Teodorem, a Łukasz zostaje wezwany na wizytę do ciężko chorego pacjenta. Trafiają na siebie w domu adwokata Henryka Mitelskiego, męża Wandy, gdy jest już bardzo późno i trzeba zbierać się do domu. Na szczęście kuzynka Zdanowicza wpada na pomysł, by jadąc w tym samym kierunku, Łukasz odwiózł panią Nechay taksówką do domu. Kiedy już po wszystkim lekarz wraca do siebie, kochanka dzwoni do niego, aby powiadomić go o ciężkim stanie męża. Przybyłemu na miejsce, nie pozostaje nic innego jak stwierdzić zgon. Potwierdza to również doktor z pogotowia, który jednak, przyjrzawszy się zwłokom Nechaya, zaczyna nabierać wątpliwości, czy na pewno była to śmierć naturalna.
I tak oto na arenie wydarzeń pojawia się kapitan Downar – funkcjonariusz Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, warszawski Sherlock Holmes, specjalista od rozwiązywania najtrudniejszych zagadek kryminalnych. Ta konkretna jednak wcale nie wydaje się taka trudna, zwłaszcza gdy w koszu na śmieci oficer znajduje ampułkę z dziwną substancją. Dalsze badania – zwłok i ampułki – nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że Teodor Nechay zmarł w wyniku wstrzyknięcia strychniny (buteleczkę z tą substancją milicjant znajduje następnie w torbie lekarskiej Zdanowicza). Gdy na dodatek Downar zdobywa informację, że Krystynę łączył pozamałżeński związek z Łukaszem – wszystko wydaje się tak oczywiste, że nie wymaga pogłębionej analizy. Mąż tyran i pragnąca uwolnić się od niego za wszelką cenę maltretowana psychicznie i fizycznie żona. Szarmancki kochanek stający w obronie uciskanej kobiety. Otwarte pozostaje jedynie pytanie, kto to zrobił: lekarz czy aptekarka? A może działali w porozumieniu i winni są oboje? W każdym razie podjęta przez kapitana decyzja o aresztowaniu doktora Zdanowicza nikogo nie dziwi ani nie zaskakuje.
Z czasem okazuje się jednak, że najwięcej wątpliwości co do jej słuszności ma sam Downar. I wtedy dopiero Zeydler-Zborowski zaczyna nieźle mieszać czytelnikowi w głowie. Jak się bowiem okazuje, jak grzyby po deszczu wyrastają kolejni podejrzani, którzy mieli interes w tym, aby pozbyć się Nechaya. Powody tego są różne – osobista niechęć, zemsta, zadawnione i nierozwiązane porachunki, wreszcie pojawia się, często obecny w powieściach tego autora, wątek szpiegowski. Dzięki temu ostatniemu pisarz wprowadza do akcji nieco już zapomnianą postać zaprzyjaźnionego z Downarem oficera kontrwywiadu Jana Stasiaka, który parę lat wcześniej dzielił i rządził w „
Szlafroku barona Boysta”. Mocną stroną „Akcji Rudolf” jest to, że mimo skomplikowania intrygi, tym razem Zeydler-Zborowski nie stara się niczego udziwniać na siłę. Mamy tu do czynienia z najklasyczniejszą formą powieści detektywistycznej, w której nic nie jest ofiarowane prowadzącemu śledztwo za sprawą mechanizmu Deus ex machina. By poznać prawdę, Downar musi przemierzyć służbowym samochodem, taksówkami, tramwajami bądź pieszo dziesiątki kilometrów, by odbyć dziesiątki rozmów – a potem wystarczy dodać dwa do dwóch i aresztować… W rzeczywistości nie jest to może aż tak proste, ale tym więcej satysfakcji ma z tego wszystkiego czytelnik.