Opublikowany pierwotnie na łamach prasy „Detektyw z Mediolanu” był dziesiątą powieścią Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, w której jako prowadzący śledztwo oficer Milicji Obywatelskiej pojawił się Stefan Downar. Po raz pierwszy było mu dane ścigać przestępców, mając na pagonach dystynkcje majora. A przecież poznaliśmy go nie tak dawno – zaledwie sześć lat wcześniej – w stopniu porucznika.
PRL w kryminale: Kuszenie majora Downara
[Zygmunt Zeydler-Zborowski „Detektyw z Mediolanu” - recenzja]
Opublikowany pierwotnie na łamach prasy „Detektyw z Mediolanu” był dziesiątą powieścią Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, w której jako prowadzący śledztwo oficer Milicji Obywatelskiej pojawił się Stefan Downar. Po raz pierwszy było mu dane ścigać przestępców, mając na pagonach dystynkcje majora. A przecież poznaliśmy go nie tak dawno – zaledwie sześć lat wcześniej – w stopniu porucznika.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Detektyw z Mediolanu›
Swoje pierwsze powieści Zygmunt Zeydler-Zborowski opublikował krótko po zakończeniu drugiej wojny światowej. Ukazywały się one pod obcojęzycznym pseudonimem Emil Zorr, a ich akcja rozgrywała się poza Polską. Pierwszym jego kryminałem z polskimi bohaterami i polskimi realiami w tle był „
Czarny mercedes”, który ukazał się – o dziwo, w wersji książkowej – w 1958 roku. To właśnie tam pojawiła się postać porucznika Stefana Downara, sztandarowego bohatera stworzonego przez Zeydlera-Zborowskiego, który powracać będzie w jego dziełach także w następnych dekadach. Większość tych dzieł w epoce ukazywała się jednak tylko w czasopismach jako powieści w odcinkach (tak zwane „gazetowce”). Downara znali więc głównie czytelnicy „Kuriera Polskiego”, potem również „Expressu Wieczornego”. Można więc sobie wyobrazić, jak wielkie było ich zdziwienie, gdy nagle na łamach ich ulubionej gazety zaczęło ukazywać się „Spotkanie w Montevideo”, w którym… zabrakło sympatycznego funkcjonariusza Komendy Głównej MO.
Akcja tej powieści, mimo że główne role odgrywają w niej Polacy, rozgrywa się w Urugwaju i tym samym nie kwalifikuje się do cyklu „PRL w kryminale”. Przeskakujemy więc ponad nią i tym sposobem docieramy do chronologicznie kolejnego „gazetowca” Zeydlera-Zborowskiego, którym jest „Detektyw z Mediolanu”. Wbrew temu co może sugerować tytuł, tym razem fabuła została umieszczona przez pisarza w Polsce Ludowej – w ulubionej przez niego Warszawie (i jej okolicach). Pierwotnie „Detektywa…” mogli przeczytać jedynie wierni czytelnicy „Kuriera Polskiego” – ukazywał się on tam w 1964 roku, w numerach od 199 do 269. Z poślizgiem druk powieści przejął potem, co było już tradycją, regionalny „Ilustrowany Kurier Polski” (1964-1965), a po nim jeszcze dwa tytuły prasowe – „Dziennik Łódzki” (1966-1967) oraz „Dziennik Zachodni” (1967). Tyle że w dwóch ostatnich powieść wydrukowano pod zmienionym szyldem, jako „Włoską zagadkę”. Wszystkie powyższe informacje zostały oczywiście zaczerpnięte, jak i niejednokrotnie wcześniej, ze strony
gazetowce.klubmord.com. Gdy w 2011 roku Wydawnictwo LTW zdecydowało się przypomnieć tę zapomnianą „powieść milicyjną”, wróciło do jej oryginalnego tytułu.
W „Detektywie z Mediolanu” Zygmunt Zeydler-Zborowski posłużył się schematem, który uprzednio wykorzystywał już parokrotnie. Punktem wyjścia do zawiązania fabuły i puszczenia w ruch dramatycznych wydarzeń jest pojawienie się w Polsce przybysza z zagranicy. Tak samo było w „
Zaczęło się w sobotę” (1960), „
Gdzie jest Joachim Finke?” (1962) czy „
Dr Orłowski prowadzi śledztwo” (1963). Tym razem niespodziewanym gościem, oczekującym niecierpliwie na powrót Stefana Downara z urlopu w Zakopanem, jest Izydor Wencel, Polak mieszkający od trzydziestu lat poza ojczyzną (najpierw we Francji i Anglii, potem w słonecznej Italii), obecnie pracujący jako detektyw w mediolańskiej agencji „Discrezione”. Do kraju przodków sprowadza go służbowa, ale niezwykle dyskretna sprawa, dlatego prosi Downara o pomoc nieoficjalnie. Nie chce bowiem, aby przyczyny jego podróży za „żelazną kurtynę” wyciekły do włoskiej prasy, co – jak twierdzi – groziłoby nieprawdopodobnym skandalem. A tego jego mocodawcy chcą uniknąć za wszelką cenę.
Major Downar, który niedawno otrzymał awans, co świadczy, że cieszy się dużym uznaniem przełożonych, nie może jednak spełnić nietypowej prośby rodaka. Podobne działanie funkcjonariusza byłoby nie do pomyślenia także dzisiaj, a co dopiero wtedy, w epoce „środkowego Gomułki”. Milicjant nie daje się skusić nawet gratyfikacją pieniężną (500 dolarów albo i więcej) oraz obietnicą zasłużonego urlopu na południu Włoch. Na dodatek głowę zaprząta mu teraz inna sprawa – to poznana podczas urlopu sympatyczna warszawianka Paulina, o której w ciągu minionych dwóch tygodni dowiedział się tylko tyle, jak ma na imię i że – ewentualnie – mógłby spędzić z nią resztę życia. Ale gdzie mieszka, gdzie pracuje – o to, jako dżentelmen, nie dopytywał, wychodząc z założenia, że kobieta – obowiązkowo piękna (wiemy już, że nieurokliwe panie w powieściach Zeydlera-Zborowskiego trafiały się niezwykle rzadko) – może przecież mieć narzeczonego. I tak w rzeczywistości jest: tym narzeczonym okazuje się mocno naiwny inżynier w biurze projektów Jacek Niewiarowski, którego los niebawem stawia przed obliczem Downara.
Tym sposobem, jak po nitce do kłębka, major dociera również do doktor Pauliny Daneckiej, pracownicy jednej z warszawskich stacji pogotowia ratunkowego. Choć, prawdę mówiąc, Downar dużo by dał – i to z kilku powodów – by nie spotykać swej zakopiańskiej znajomej w takich okolicznościach. Wróćmy jednak do tytułowego bohatera. Co wiąże go z tym wszystkim? Otóż pojawiwszy się w Polsce, wykorzystuje on czas także by spotkać się ze swymi krewnymi. A jego siostrą cioteczną jest Maria Niewiarowska, matka Jacka. Na dodatek wkrótce milicja znajduje zwłoki Izydora Wencla; sekcja nie pozostawia wątpliwości, że było to morderstwo. Wszystkie poszlaki prowadzą zaś do… nieszczęsnego narzeczonego Pauliny. Dylematy moralne, przed jakimi zostaje postawiony Downar, są więc nie do pozazdroszczenia. Może kto inny na jego miejscu, wykorzystałby tę sytuację do realizacji prywatnych celów, ale nie on – chluba peerelowskiej Milicji Obywatelskiej, o którym nawet we Włoszech mają jak najlepsze zdanie. Major musi zatem prowadzić dochodzenie trochę wbrew sobie.
Co może zaskoczyć czytelnika w dziesiątej powieści z tym samym pozytywnym bohaterem? Już niewiele. Tym bardziej że autor nie sili się na wymyślanie nieprawdopodobieństw; stara się za to nadać intrydze, mimo pewnej fantastyczności, jak najwięcej realizmu. Skupia się więc na penetracji warszawskiego półświatka, w którym główne role odgrywają bezwzględni stręczyciele i przemytnicy; ludzie o zabagnionych życiorysach i nierzadko niejasnej okupacyjnej przeszłości. Ale w „Detektywie…” pojawia się też pewien nowy element. Do tej pory w powieściach Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego negatywnie o funkcjonariuszach MO wypowiadali się przede wszystkim ich przeciwnicy – różnej maści kanalie i cwaniacy – a tym razem Downara spotyka przykrość ze strony osoby, po której absolutnie by się tego nie spodziewał. Aż dziw, że taki wcale nie drobiazg uszedł uwagi cenzora. Choć może wcale nie uszedł, może było dokładnie na odwrót i urzędnik państwowy z ulicy Mysiej doszedł do wniosku, że pozostawienie tego wątku podkreśli jeszcze bardziej wspaniałomyślność i szarmanckość majora.