Chociaż książka ta jest owocem bólu fizycznego (w znaczeniu dosłownym, bo wywołanego nieuleczalną chorobą autora) i cierpienia psychicznego (wywołanego utratą pracy z powodu wspomnianej dolegliwości), zaskakuje lekkim tonem i nostalgicznym optymizmem. Niech nas to jednak nie zmyli. „Ołowiane dzieci” (z podtytułem „Zapomniana epidemia”) opowiadają o tysiącach mieszkańców katowickiej dzielnicy Szopienice, którzy przez pokolenia zmagali się z ołowicą – chorobą wyjątkowo podstępną i bezlitosną.
„I po ch… pani robiła te badania?!”
[Michał Jędryka „Ołowiane dzieci” - recenzja]
Chociaż książka ta jest owocem bólu fizycznego (w znaczeniu dosłownym, bo wywołanego nieuleczalną chorobą autora) i cierpienia psychicznego (wywołanego utratą pracy z powodu wspomnianej dolegliwości), zaskakuje lekkim tonem i nostalgicznym optymizmem. Niech nas to jednak nie zmyli. „Ołowiane dzieci” (z podtytułem „Zapomniana epidemia”) opowiadają o tysiącach mieszkańców katowickiej dzielnicy Szopienice, którzy przez pokolenia zmagali się z ołowicą – chorobą wyjątkowo podstępną i bezlitosną.
Michał Jędryka
‹Ołowiane dzieci›
Zacznę od wyjaśnienia wulgarnego tytułu recenzji. To dosłowny cytat z książki Michała Jędryki. Tak miał się zwrócić do lekarki z przychodni w Dąbrówce Małej (to pozostałość po gminie wiejskiej, jaka na początku lat 50. ubiegłego wieku włączona została do Szopienic, które z kolei pod koniec tej samej dekady stały się częścią Katowic) przedstawiciel związków zawodowych w ówczesnej – dzisiaj już nieistniejącej – Hucie Metali Nieżelaznych. Ona to doktor pediatra Jolanta Wadowska-Król, on to towarzysz Romuald Mycka, huta – to w czasach Polski Ludowej, a zwłaszcza w epoce gierkowskiej, największy w kraju producent wyrobów walcowanych z miedzi i mosiądzu, dostarczycielka dewiz, ale także… Wielka Trucicielka, odpowiedzialna za epidemię ołowicy wśród tysięcy dzieci mieszkających w jej najbliższym otoczeniu. Epidemii, którą odkryła i starała się z nią walczyć Wadowska-Król, nie bez powodu przez wielu nazywana Królową. Znienawidzona przez partyjnych działaczy i szefostwo zakładu. Pełna wypowiedź towarzysza Mycki brzmieć miała tak: „I po chuj pani robiła te badania?! Tylko teraz kłopot jest. My mamy kłopot i z panią mamy kłopot”.
Autor „Ołowianych dzieci” – rocznik 1962 – był jednym z tych, których życie upływało w cieniu założonej jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku przez Niemców huty. Tam pracowali jego matka, dziadek, ciotki. Tam prawdopodobnie miała początek jego choroba – przewlekła, nieuleczalna i postępująca (jak przedstawił to Michał Jędryka w wywiadzie udzielonym Arkadiuszowi Gruszczyńskiemu z portalu Gazeta.pl). Choroba, która sprawiła, że stracił pracę w korporacji. Mając dużo wolnego czasu, wrócił do miejsc swego dzieciństwa, zaczął zastanawiać się nad tymi dziwnymi i długo niewyjaśnionymi wydarzeniami z połowy lat 70. ubiegłego wieku. Wreszcie – po rozmowach z wieloma ludźmi ze swojej przeszłości – zdecydował się napisać książkę. Taka była geneza „Ołowianych dzieci”, nostalgicznej, ale niezwykle bolesnej opowieści o czasach władzy robotniczo-chłopskiej, która najmniej chyba troszczyła się właśnie o robotników i ich dzieci. Najpierw przez długie lata pozwalała ich – i dorosłych, i nieletnich – śmiertelnie truć, a potem starała się zamieść pod dywan niekorzystne dla siebie fakty.
Jędryka snuje swoją opowieść dwutorowo. Historię tak zwanych szopienickich „ołowików” (jak potocznie nazywano chore dzieci) poznajemy przez pryzmat dwóch, przez cały czas wzajemnie przenikających się narracji. Tej widzianej oczyma dziecka, ucznia szóstej klasy szkoły podstawowej, oraz dorosłego – pisarza, który po ponad czterdziestu latach na podstawie własnych wspomnień, relacji, artykułów prasowych sprzed dekad stara się zrekonstruować tamte dramatyczne wydarzenia. Książka ma tym samym dwóch głównych bohaterów: trzynastoletniego „Głowę” (tak osiedlowi koledzy przezywali Michała) oraz doktor Wadowską-Król – gorolkę, czyli w oczach Ślązaków osobę pochodzącą spoza Górnego Śląska (na przykład z nieodległego od Szopienic zagłębiowskiego Sosnowca). Choć istotne role odgrywają w niej również inne historyczne postaci, jak na przykład zmarła w 2016 roku profesor Bożena Hager-Małecka, kierowniczka katedry z kliniki pediatrycznej w Zabrzu, „Wielki Jorg”, czyli były powstaniec, a w czasach komunistycznych legendarny wojewoda śląski – generał Jerzy Ziętek, nazywany złośliwie „Paluszkiem” pierwszy sekretarz PZPR w Katowicach Zdzisław Grudzień (zaprzysięgły wróg Ziętka), wreszcie – choć jedynie epizodycznie – sam Edward Gierek.
Pisząc o heroicznych działaniach doktor Wadowskiej-Król i ryzykującej swoją akademicką karierę profesor Hager-Małeckiej, Jędryka przedstawia też kawałek komunistycznej historii Górnego Śląska. Przygląda się panującej wśród rządzących najbardziej uprzemysłowioną dzielnicą kraju beztrosce i dezynwolturze, które miały swoje źródło w dążeniu do wyrabiania norm gospodarczych. Za wszelką cenę, nawet kosztem zdrowia i życia ludzi. Choć wszyscy wiedzieli, że nocami szopienicka huta zdejmuje z kominów ograniczające zanieczyszczenia filtry i tym samym emituje do atmosfery truciznę, nikt z możnych nie interweniował. Bo liczyła się tylko produkcja! O wykryciu epidemii ołowicy wśród dzieci, co jasno wynika z książki Michała Jędryki, zdecydowały w równym stopniu przypadek, co upór lekarki z dzielnicowej przychodni pediatrycznej. Tak naprawdę to ona – wraz ze swoją podwładną, pielęgniarką Wiesławą Wilczek – poruszyły lawinę. Którą władza starała się za wszelką cenę powstrzymać: przekupując i zastraszając, inwigilując i utrudniając pracę naukową (Wadowskiej-Król uniemożliwiono obronę doktoratu w Śląskiej Akademii Medycznej, wciągając w całą sprawę, skazanego zresztą później za korupcję, rektora uczelni Józefa Jana Jonka).
Na drugiej płaszczyźnie, będący także malarzem, Jędryka niezwykle barwnie, choć – jak sam się do tego przyznaje – nie zawsze zgodnie z faktami, odmalowuje swoją wczesną młodość. Przypada ona na czasy, gdy polska reprezentacja w piłce nożnej odnosiła największe sukcesy. Gdy słuchający rocka nastolatkowie (już nie Czerwonych Gitar czy Trubadurów, lecz T. Rex, Deep Purple i Pink Floyd), choć byli za to ganieni w szkole, ryzykowali, zapuszczając długie włosy. Gdy prawdziwym postrachem osiedla był leniwy ormowiec, a opowieści o „
czarnej wołdze” sprawiały, że na widok takiego właśnie samochodu na ulicy każdemu dziecku cierpła skórka. Dla Jędryki to również czas pierwszego poważniejszego zauroczenia i pierwszej wielkiej traumy, związanej z tajemniczym znikaniem szkolnych koleżanek i kolegów. Tak rozpowszechnionym, że przygotowując się do rozpoczęcia nowego roku szkolnego, dyrekcja zdecydowała się z dwóch klas szóstych utworzyć jedną. To właśnie wtedy kilkunastoletni Michał zadał sobie pytanie: „Co stało się z moimi rówieśnikami?” – i rozpoczął śledztwo, które dane mu było zakończyć ponad czterdzieści lat później. Bez satysfakcji.
Teraz czytam akurat publikacje o ołowiu:
"In developing countries like Pakistan Pb paints, Pb water pipes, Pb acid batteries, Pb containing eye cosmetics, Pb food cans, Pb in petroleum as anti-knocking agent and Pb oaring and mining are constant sources of Pb intoxication in general population"
Hadi, A Mini Review on Lead (Pb) Toxicity in Plants, 2015
Nie sądziłam, że gdzieś jeszcze używa się ołowianych rur do wody, kosmetyków oraz puszek... A tu proszę.