„Pieczeń sarnia” to trzecia wydana – rok po roku – powieść Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, w której jako główny bohater pojawia się niegdyś sierżant, a teraz już porucznik Milicji Obywatelskiej Franciszek Kociuba. I po raz trzeci dane mu jest prowadzić dochodzenie do spółki z majorem Stefanem Downarem. Ba! epizodycznie pojawia się tu nawet major Jan Stasiak z kontrwywiadu.
PRL w kryminale: Wieś nie-sielska, nie-anielska…
[Zygmunt Zeydler-Zborowski „Pieczeń sarnia”, Zygmunt Zeydler-Zborowski „Pieczeń sarnia” - recenzja]
„Pieczeń sarnia” to trzecia wydana – rok po roku – powieść Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, w której jako główny bohater pojawia się niegdyś sierżant, a teraz już porucznik Milicji Obywatelskiej Franciszek Kociuba. I po raz trzeci dane mu jest prowadzić dochodzenie do spółki z majorem Stefanem Downarem. Ba! epizodycznie pojawia się tu nawet major Jan Stasiak z kontrwywiadu.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Pieczeń sarnia›
Czytając z perspektywy czasu – już prawie pięciu dekad – książki Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, w których pojawia się Franciszek Kociuba, nie sposób nie uśmiechnąć się pod nosem. Trudno było bowiem w tamtym czasie, czyli w epoce „wczesnego Gierka”, wyobrazić sobie bohatera bardziej pasującego do zdefiniowania pojęcia „awansu społecznego”, jaki mieszkańcom wsi umożliwił komunizm. Syn koniuszego w państwowej stadninie koni, jak można się domyślać, chłop z dziada, pradziada – dzięki ambicji i wewnętrznemu uporowi zostaje funkcjonariuszem Milicji Obywatelskiej. Najpierw u siebie, na wsi, później – wykazawszy się niezwykłym talentem – w jednej z komend w Warszawie. Jego przełożeni chwalą go na każdym kroku, doceniając przede wszystkim… chłopski rozum Franka. Bo tego rzeczywiście odmówić mu nie można. Kociuba łączy w sobie najlepsze cechy chłopskiego syna (pracowitość, powściągliwość, oddanie rodzinie) z cechami charakteryzującymi inteligencję z awansu (dążenie do wyznaczonego celu, chęć udowodnienia wszystkim wokół swojej przydatności). Nie myślcie jednak, że Franka nie da się lubić. Wprost przeciwnie! to „swój chłop” w klasycznym rozumieniu tego słowa – sympatyczny, uczynny, pomysłowy i przyjacielski.
Pierwszą chronologicznie powieścią z Kociubą (jeszcze sierżantem wiejskiego posterunku) w roli głównej była „
Czerwona nitka”, która ukazała się w 1972 roku w Czytelnikowskiej serii „Z jamnikiem”; drugą natomiast, w której Franek był już porucznikiem po Szkole Oficerskiej MO w Szczytnie – „
Nawet umarli kłamią”. Tyle że druga w kolejności wydarzeń ukazała się tak naprawdę jako pierwsza, jeszcze w 1971 roku (w cyklu Iskier „Klub Srebrnego Klucza”). Tu Kociuba, dzięki protekcji majora Stefana Downara, pracuje już w Warszawie w jednej z komend dzielnicowych. Ot, małe zamieszanie, które wprowadza nieco chaosu. Nowy bohater Zeydlera-Zborowskiego spotkał się z dużą sympatią czytelników, w efekcie czego pisarz nie posłał go, jak wiele innych wymyślonych przez siebie postaci, w literacki niebyt po jednym spotkaniu, ale przywoływał go w kolejnych książkach. Jak chociażby w „Pieczeni sarniej”, która swoje premierowe wydanie miała w 1973 roku (ponownie w serii „Z jamnikiem”).
Co ciekawe, w przypadku „Pieczeni sarniej” wiemy dokładnie, kiedy powieść powstała – na końcu maszynopisu (i podano to do druku) znalazł się bowiem dopisek: „Białka, lipiec 1971 r.”. W Polsce jest kilka miejscowości noszących tę nazwę; trudno zatem orzec, o którą konkretnie Białkę chodzi. O tę nieopodal Zakopanego (Tatrzańską) czy też w pobliżu Makowa Podhalańskiego? A może na Podkarpaciu? Biorąc pod uwagę podany miesiąc, można podejrzewać, że Zeydler-Zborowski spędzał tam urlop. Tym bardziej że na długi – trzytygodniowy – wypoczynek od pracy wysłał także swego bohatera Franka Kociubę. Wreszcie po roku służby w stolicy mógł on wybrać się na dłużej w rodzinne strony, pobyć z rodzicami, ale przede wszystkim ułożyć relacje z narzeczoną, Hanką Maciejczak, która zaczęła nawet wątpić w to, czy Franek zechce pójść z nią do ołtarza. Niestety, dobrze zapowiadające się wakacje psuje zbrodnia, której ofiarą pada strażnik łowiecki Stanisław Kazimierski, krewny i szkolny przyjaciel Franka.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Pieczeń sarnia›
Ciało Kazimierskiego znajdują w lesie wracający przed świtem z wiejskiego wesela, a więc niezbyt trzeźwi, Rysiek Machowiak i jego ojciec. Strażnikowi łowieckiemu ktoś przystawił jego własny karabin na śrut do piersi i wystrzelił dwukrotnie. Komendant miejscowego posterunku sierżant Kazimierz Wójcik, wiedząc, że Kociuba przebywa u rodziców, prosi go o wsparcie; niebawem z Komendy Wojewódzkiej przybywa też i przejmuje śledztwo major Grabicki, którego Franek poznał – jeszcze w stopniu kapitana – przy okazji dochodzenia opisanego w „
Czerwonej nitce”. Grabicki z sympatią wita Kociubę i także nie ma nic przeciwko jego nieformalnemu udziałowi w sprawie – wszak Franek dobrze orientuje się w lokalnym środowisku, nie bez znaczenia jest też fakt, że Kazimierski był jego kuzynem. Na pytanie, kto mógł być zainteresowany w pozbyciu się Staszka, pierwszą nasuwającą się odpowiedzią jest, że Michał Wojtasik, którego strażnik przyłapał niegdyś na kłusowaniu, w efekcie czego ten powędrował na półtora roku za kratki. I właśnie niedawno wyszedł na wolność. Ale czy byłby tak głupi, by mścić się na swoim „prześladowcy” i z miejsca ryzykować powrót do więzienia?
Pewną przesłanką kierującą śledztwo na nowe tory, jest informacja, jaką Kociuba uzyskuje od Machowiakowej, żony Ryśka, który znalazł (z ojcem) zwłoki. Kiedyś, spacerując po lesie, zauważyła ona Kazimierskiego, który rozmawiał z nieznajomą jej kobietą siedzącą za kierownicą czerwonego kabrioletu. Do spotkania tego Staszek nie przyznał się żonie Magdzie, czyżby więc miał coś do ukrycia? Wspomniany kabriolet okazuje się z czasem istotnym tropem, zwłaszcza że nie za wiele podobnych samochodów jeździło w tamtym czasie po polskich drogach. Mimo to dochodzenie utyka w martwym punkcie. A przynajmniej tak się wydaje. Franek kończy urlop, wraca do Warszawy i rzuca się w wir swoich codziennych obowiązków. Aż pewnego dnia odwiedza go w komendzie Aleksander Stefaniak, dyrektor stadniny, w której pracuje ojciec Kociuby. Wspomina on o swoim przyjacielu, inżynierze Edmundzie Lechockim z Biura Projektów Maszyn Precyzyjnych, któremu właśnie skradziono kupiony niedawno z drugiej ręki… ciemnowiśniowy kabriolet. Owszem, to może być przypadek, ale nie musi. W każdym razie Franek uznaje, że warto przyjrzeć się tej sprawie bliżej.
Jak się okazuje, jest to bardzo dobra decyzja, będąca przełomem w śledztwie. Nie tylko zresztą w tym. I to właśnie służy Zeydlerowi-Zborowskiemu jako pretekst do wprowadzenia na karty „Pieczeni sarniej” majora Downara (w dziesiątym z czternastu rozdziałów!), który od roku nie może złapać mordercy pewnej bajecznie bogatej staruszki mieszkającej w Jabłonnie pod Warszawą. Teraz, za sprawą Kociuby, on również zyskuje nowy trop. A Downar, jak powszechnie wiadomo, gdy poczuje krew – jest nie do zatrzymania. Zeydler-Zborowski po raz kolejny skonstruował fabułę powieści na wielokrotnie już przećwiczonym przez siebie grafiku. Mamy więc z jednej strony warszawskich i podwarszawskich inteligentów, rodaków przyjeżdżających do Polski z zagranicy (z nie do końca przejrzystymi intencjami), trafia się też jakiś „niebieski ptak” i cała chmara cwaniaczków, którzy próbują na skróty dorobić się majątku. Nowym elementem okazuje się wprowadzenie do fabuły… wróżki, co przydaje całości posmaku przedwojennej sensacji. Ale też trudno temu się dziwić, skoro mowa jest w powieści o dawnej arystokracji.
Intryga „Pieczeni sarniej” jest szeroko zakrojona, lecz trudno stwierdzić, by przy okazji powieść stała się na przykład panoramą polskiej obyczajowości przełomu lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Bohaterowie, nie wliczając w to Kociuby i Downara, są schematyczni i – nomen omen – papierowi. Nie ma w nich, może poza pewną przybyłą z Zachodu rodaczką (która, co typowe dla Zeydlera-Zborowskiego, urzeka urodą), nic ekscytującego; ich psychologiczne portrety odpowiadają utartym przekonaniom, wtłaczanym do głów obywateli Polski Ludowej przez komunistyczną propagandę. Złym charakterem nie może okazać się robotnik czy chłop, chyba że zostaje zmanipulowany przez podstępnego inteligenta. Powieść czyta się wartko, ale niewiele z niej zostaje w pamięci na dłużej. Może poza odrażającą kobietą z końską gębą. To i tak w przypadku warszawskiego pisarza istotny krok do przodu, ponieważ, jak dotąd, wszystkie żeńskie bohaterki jego powieści, nawet jeśli okazywały się kanaliami, raczej przyprawiały mężczyzn o szybsze bicie serca.