„Lajla znaczy noc” to eseistyczno-reporterska książka o historii i współczesności muzułmańskiej Hiszpanii.
Jak bitewki
[Aleksandra Lipczak „Lajla znaczy noc” - recenzja]
„Lajla znaczy noc” to eseistyczno-reporterska książka o historii i współczesności muzułmańskiej Hiszpanii.
Aleksandra Lipczak
‹Lajla znaczy noc›
Hiszpania jako jeden z nielicznych krajów Europy ma w swojej historii długi epizod obecności muzułmanów. Okres ten obejmował lata od późnej starożytności aż do końcowego okresu rekonkwisty (w XV wieku) i przymusowej emigracji grup morysków (muzułmańskiej ludności) w XVII wieku. Zwyczajowo opisywano te lata jako okres „zderzenia się” obecnych na Półwyspie Iberyjskim chrześcijan, żydów i muzułmanów, erę zwalczania się różnych religii i kultur. Brian Catlos w książce „
Królestwa wiary” zwraca uwagę, że przez większość tego okresu historycznego panowała pokojowa koegzystencja, a wojny toczono przede wszystkim w obrębie własnych grup wyznaniowych. Czy tak rzeczywiście wyglądały kontakty pomiędzy tymi kulturami? A może na podstawie pozornie nic nie znaczących szczegółów i detali da się ten obraz jeszcze wzbogacić?
Tego niełatwego zadania podjęła się Aleksandra Lipczak. To już druga jej publikacja, po nominowanej do Nagrody Literackiej im. W. Gombrowicza książce „Ludzi z placu Słońca”. Już na początku kłopot sprawia język i nazwanie po imieniu tego, co na Półwyspie Iberyjskim miało miejsce. Otwarcie czy podbój? Arabowie czy jednak inna grupa etniczna, na przykład Berberowie? Al-Andalus czy kalifat? Czy na pewno Al-Andaluzyjczycy? Wątpliwości, jak podkreśla autorka, nie budzi tylko fakt, że Muzułmanie byli na południu Hiszpanii dłużej niż chrześcijanie, którzy przyszli po nich.
Pierwszy kontakt z „Lajlą…” jest nieco utrudniony, bo nie zamieszczono w niej spisu treści – aby poznać tytuły i długość poszczególnych części, trzeba mozolnie kartkować książkę. Nie ma nawet żywej paginy (informacji o tytułach rozdziałów na górze stron), a szkoda, po pozwoliłoby to lepiej zorientować się, jaka jest zawartość książki, a po lekturze szybciej do konkretnych fragmentów powracać. Nawiasem mówiąc, zauważam, że brak spisu treści w publikacjach wielu wydawnictw to coraz częstsze zjawisko – czyżby jakiś osobliwy rodzaj oszczędności? Z pewnością nie jest to zabieg przyjazny dla czytelników.
Wędrówkę po tym złożonym, ale bez wątpienia barwnym i wielokulturowym świecie rozpoczynamy z autorką w Meczecie-Katedrze w Kordobie. „Na patio panuje spokój. Pozorny, bo jesteśmy na polu bitwy”, czytamy. Jest to bitwa o nazwę, o historię i o obecny status własności. Ten rozdział to dla autorki pretekst, by opisać początki obecności kultury muzułmańskiej na Półwyspie Iberyjskim. „Kordoba żyje z mitu Hiszpanii trzech kultur”, jak się dowiadujemy. Ale też: „legenda Kordoby to tylko dekoracja”. Aleksandra Lipczak wyjaśnia, na czym to polega, sięga po przykłady z historii i współczesności.
Czy to, co było i jest – to „convivencia”, pokojowe współistnienie? Odpowiedź jest bardzo złożona, a autorka nie boi się zagłębiać w temat, pokazuje niuanse i demaskuje puste znaczeniowo klisze językowe. „Kwestia konwiwencji, wspólnego życia różnych iberyjskich grup etnicznych i religijnych, jest wyjątkowo skomplikowana”, jak podsumowuje jeden z historyków. Wiadomo więc, że żyli obok siebie – ale jak dokładnie? „Pokojowo czy w napięciu, mimo wszystko czy twórczo, hierarchicznie czy w ramach multi-kulti?”, stawia pytanie Aleksandra Lipczak.
Tropy te prowadzą nas jeszcze do Sewilii, Toledo, Granady i Tarify, miasta najbardziej wysuniętego na południe w kontynentalnej Hiszpanii. Autorka przygląda się bacznie architekturze, bada współczesny język, w którym zaskakująco wiele jest wpływów języka arabskiego: rodowód ten ma 8% słów w hiszpańskim słowniku. Przytacza rozmowy z rodowitymi mieszkańcami, bierze udział w lokalnie obchodzonych świętach. I odczuwa dezorientację, umysłowy zamęt, kognitywne zagubienie, jak pisze. Bo na wiele zadanych pytań nie ma łatwych i konkretnych odpowiedzi, takich jak w dzisiejszym świecie lubimy. Rezultatem dociekań autorki jest opis czegoś, co jest fenomenem migotliwym, nieuchwytnym, z płynnymi granicami i niejednoznacznościami.
Książka jest dosyć hermetyczna (szczególnie pierwsze jej rozdziały), lektura wymaga dużej koncentracji ze strony czytelnika, powiedziałabym nawet, że także – pewnego przygotowania i wstępnej orientacji w temacie, którego dotyczy książka. Niemal każdy akapit tekstu odnosi się do czegoś innego i zmusza nas do wielkiego intelektualnego wysiłku. Chwilami trudno podążać za mocno zniuansowanym, szeroko zakrojonym wywodem autorki, ale to przede wszystkim dlatego, że zwięzłe zdania mają nadzwyczajną pojemność i mnóstwo ukrytych sensów. Za tekstem książki kryje się imponująco długa lista pozycji bibliograficznych, z których większość to tytuły w języku angielskim i hiszpańskim.
„Lajla znaczy noc” w wielu wymiarach dekonstruuje ideę „hiszpańskiej cywilizacji”, nie bojąc się przy tym dotykać spraw trudnych i wrażliwych, na granicy tabu. Okazuje się, że to pojęcie jest trudne do zdefiniowania, a może nawet niemożliwe. Hiszpanii, również tej współczesnej, nie da się jednak zrozumieć bez znajomości jej muzułmańskiego pierwiastka, zakorzenionego tu od wieków, ale pomimo tak długiego czasu, ciągle jeszcze nie do końca rozpoznanego i docenianego. Nakładają się także uprzedzenia, związane zwłaszcza ze zjawiskiem współczesnej migracji. Oraz, warto to podkreślić, z taką, a nie inną polityką edukacyjną. „(…) dlaczego nie uczą o tym w szkołach?”, irytuje się jeden z rozmówców Aleksandry Lipczak. „(…) historia międzykulturowych zapożyczeń i kontaktów ma taką samą wagę jak bitewki”. To jeden z wielu powodów, dla których warto polecić czytelnikom tę rzetelnie napisaną książkę Aleksandry Lipczak.