Długo zastanawiałem się, czy powieść Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego „Alicja nr 3” powinna zostać omówiona w cyklu „PRL w kryminale”, skoro – w przybliżeniu – dziewięćdziesiąt procent jej akcji rozgrywa się we Włoszech. Ale z drugiej strony bohaterami są jednak w głównej mierze Polacy, w tym słynny oficer Komendy Głównej MO major Stefan Downar. Niestety, tym razem pojawiający się jedynie na drugim planie.
PRL w kryminale: Program socjalny: „Tysiąc(dolarów)+”
[Zygmunt Zeydler-Zborowski „Alicja nr 3” - recenzja]
Długo zastanawiałem się, czy powieść Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego „Alicja nr 3” powinna zostać omówiona w cyklu „PRL w kryminale”, skoro – w przybliżeniu – dziewięćdziesiąt procent jej akcji rozgrywa się we Włoszech. Ale z drugiej strony bohaterami są jednak w głównej mierze Polacy, w tym słynny oficer Komendy Głównej MO major Stefan Downar. Niestety, tym razem pojawiający się jedynie na drugim planie.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Alicja nr 3›
Włoskie ciągotki Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego miałem już okazję wyjaśniać. Wynikały one z tego – w największym skrócie – że przełom lat 40. i 50. ubiegłego wieku pisarz spędził jako urzędnik w Ministerstwie Żeglugi i Handlu Zagranicznego na placówce w słonecznej Italii. Poznał język, obyczaje, mocno wsiąknął w Rzym i jego okolice. W efekcie w swoich późniejszych powieściach często wracał do tamtych czasów, obdarowując bohaterów włoskimi wątkami biografii („
Detektyw z Mediolanu”, 1964; „
Sekret Julii”, 1967-1968) bądź w ogóle przenosząc akcję na Półwysep Apeniński („Komisarz Bonetii szuka Magdaleny”, 1968; „Alicja nr 3”, 1975). „Alicja…” ukazała się nakładem Krajowej Agencji Wydawniczej (w serii z różową okładką) w okresie szczytowej popularności Zeydlera-Zborowskiego. Jej pierwsze – stutysięczne – wydanie miało miejsce w 1975 roku, a już dwa lata później trzeba było ją wznowić (również w nakładzie stu tysięcy egzemplarzy). Całkiem możliwe, że o poczytności książki zdecydowały właśnie mocno podkreślane w niej, a dla większości obywateli Polski Ludowej bardzo egzotyczne realia (z powodu niemożności opuszczania kraju).
Rozwiązanie zagadki popularności „Alicji…” musiało kryć się w realiach, bo przecież nie w jakości powieści, która jest zwyczajnie średnia. Nie bez powodu krótko po jej publikacji „przejechał” się po niej Stanisław Barańczak, publikując swą zjadliwą recenzję w wydawanym przez Zrzeszenie Studentów Polskich czasopiśmie (wtedy dwutygodniku) „Student”. Miało to miejsce w rubryce „Książki najgorsze”, której autorami byli… Feliks Trzymałko i Szczęsny Dzierżankiewicz, pod którymi to pseudonimami krył się sam poeta. Barańczak nie oszczędzał żadnego z autorów peerelowskich „powieści milicyjnych” – równie mocne ciosy słał pod adresem Zeydlera-Zborowskiego, jak i Barbary Nawrockiej-Dońskiej,
Jerzego Edigeya, Anny Kłodzińskiej czy Andrzeja K. Bogusławskiego. Tym razem twórca postaci majora Stefana Downara trochę sam się podłożył, wykorzystał bowiem zazwyczaj ryzykowną formę (zastosował ją już zresztą wcześniej w „
Śpiewającym żółwiu” z 1968 roku) utożsamienia bohatera z autorem. Tym, któremu przychodzi rozpracować groźny gang okazuje się bowiem… pisarz Zygmuś z Warszawy, autor poczytnych kryminałów.
Które na dodatek – to musiało być, zaiste!, wielkie, ale niespełnione marzenie Zeydlera-Zborowskiego – tłumaczone są obficie na język włoski. Inna sprawa, że „Alicja nr 3” ma – przynajmniej w warstwie narracyjnej – zdecydowanie lżejszy charakter od wcześniejszych kryminałów pisarza. Właśnie, „kryminałów”! W przypadku tej powieści trafniejsze byłoby zakwalifikowanie jej jako sensacyjno-szpiegowskiej, a nie stricte kryminalnej, choć oczywiście i taki wątek pojawia się w niej. Aż dziw, że obok majora Downara nie zaistniał, bo okazja była ku temu przednia,
major Jan Stasiak, oficer kontrwywiadu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych; jego obecność – nawet na dalszym planie – byłaby usprawiedliwiona w większym stopniu niż krzątanie się na początku i końcu powieści funkcjonariusza Komendy Głównej MO. Przejdźmy jednak do początku intrygi. Główny bohater, wspomniany już Zygmuś (tak się do niego zwracają inni), wybiera się na trzy miesiące do Włoch na zaproszenie swej pierwszej żony Joanny, która po przyjacielskim rozstaniu z nim wyemigrowała właśnie do Italii (ciągnęła ją tam nostalgia za minionymi czasami), aby wyjść ponownie za mąż za emerytowanego admirała. Druga żona, Bożena (w „
Śpiewającym żółwiu” również zaistniała) początkowo patrzyła na to podejrzliwie, ale ostatecznie przekonał ją fakt, że małżonek ma spotkać się także z potencjalnymi wydawcami jego książek. A jeśli podpisze umowę, to będą z tego dewizy (choćby i płacone w lirach).
W samolocie z Warszawy do Rzymu Zygmuś poznaje siedzącą po sąsiedzku piękną kobietę, Alicję Sarnowską, która robi na nim tak wielkie wrażenie, że dzieli się z nią numerem telefonu do mieszkania Joanny i Alfreda, u których na czas pobytu w Italii się zatrzymuje. Dni w Rzymie pisarz spędza głównie na błogim nicnierobieniu bądź spacerach po mieście, które go jednak bardzo irytują z powodu ruchu ulicznego i siedzącej za kierownicami samochodów „rasy długowłosych” (oj, nie lubił Zeydler-Zborowski hipisów, nie lubił!). Wybawieniem od nudy okazuje się telefon od Sarnowskiej, spotkanie z którą wprawia go jednak w pewien niepokój – kobieta sama jest bowiem mocno zdenerwowana, chce go prosić o pomoc, lecz ostatecznie rezygnuje. Później spotykają się jeszcze kilka razy. Ba! Zygmuś zostaje nawet zaproszony na kolację do ciotki Alicji, włoskiej arystokratki, Matyldy Gonzagi Monitelli, gdzie poznaje ekscentryczną rodzinę i znajomych hrabiny, w tym jej matkę, syna Roberta, córkę Luizę oraz austriackiego biznesmena Fryderyka Hassela. Jak się okazuje, hrabina zna książki polskiego pisarza (ach, te marzenia!), a pod młodą i piękną Luizą uginają się kolana na samą wieść o tym, że przybysz znad Wisły pisuje historie detektywistyczne.
Kiedy przychodzi czas powrotu do ojczyzny, Zygmuś ponownie leci tym samym samolotem co Alicja. Tyle że tym razem nie jest to już dzieło przypadku; niestety, kobieta nie siedzi na fotelu obok niego. Co ma swoje poważne konsekwencje; na lotnisku w Warszawie okazuje się bowiem, że… Sarnowska nie żyje. Przeprowadzona później sekcja zwłok wykazuje, że została otruta cyjankiem potasu. Śledztwo w tej sprawie przejmuje major Downar, który zdaje sobie sprawę, że odpowiedzi na wszystkie pytania należy szukać nie nad Wisłą, lecz nad Tybrem. Dlatego, dowiedziawszy się o znajomości swojego starego przyjaciela z denatką, zwraca się do niego z propozycją, by pojechał on ponownie do Rzymu i postarał się dowiedzieć więcej na temat tego, co Alicja robiła w Italii, czego tak bardzo się obawiała i wreszcie – w miarę możliwości – komu zależało na jej uśmierceniu. Mimo obaw, Zygmuś daje się przekonać, zwłaszcza kiedy Downar obiecuje mu pełen „wikt i opierunek” na koszt resortu. Plus tysiąc dolarów na „drobne wydatki”. Wszystko to wygląda trochę jak z bajki o Kopciuszku; w peerelowskiej rzeczywistości wydaje się mało realne. Ale – z drugiej strony – kto powiedział, że wszystkie powieści kryminalne czy sensacyjne mają być na wskroś realistyczne?
Downar zostaje więc w Warszawie i tutaj kontynuuje dochodzenia, a Zygmuś leci ponownie do Włoch, by wsiąknąć w środowisko arystokratów i zbadać przyczyny śmierci Alicji Sarnowskiej. Tym razem jednak nie zatrzymuje się u eksmałżonki, ale w skromnym pensjonacie w centrum stolicy. Jak na powieść sensacyjną polskiego pisarza z czasów PRL-u, książka Zeydlera-Zborowskiego prezentuje się nawet intrygująco. Po pierwsze: autor zna realia, w jakich umieszcza intrygę i z dumą podkreśla to na niemal każdym kroku (niekiedy bywa to denerwujące, ale takie jego prawo). Po drugie: nie brakuje nocnych podchodów, pościgów, strzelanin ani mordobicia. Po trzecie: są piękne kobiety i gangsterzy, agenci Interpolu i handlarze narkotyków. Co więc sprawia, że jednak na tle innych dzieł warszawskiego autora „Alicja nr 3” wypada średnio? Mało prawdopodobne zbiegi okoliczności! Jest ich tu kilka. Raz: sama Alicja! W kontekście tego, co dowiadujemy się o jej roli w całej sprawie w finale, mało realny jest fakt, by o pomoc miała zwrócić się właśnie do Zygmusia. Dwa: Luiza, zwariowana młoda Włoszka, gotowa wywlekać rodzinne brudy przed dopiero co poznanym przybyszem z dalekiego kraju. Trzy: polski marynarz Heniuś-Pieszczoch, skrzyżowanie King Konga i Godzilli, którego pisarz poznaje właśnie w momencie, gdy najbardziej jest mu potrzeby gość do obijania zdradzieckich mord innym.
Jak widać, Zeydler-Zborowski lubi czasami iść na skróty, względnie wyciągnąć coś potrzebnego sobie z magicznego kapelusza. Dzięki temu fabuła staje się bardziej potoczysta i nie trzeba się trudzić, aby ją uwiarygodniać. Czytelnik w Polsce Ludowej epoki Gierka i tak był zapewne zachwycony egzotycznymi realiami i faktem, że to rodak (a w zasadzie rodacy) pomagają rozwiązać sprawę o międzynarodowym zasięgu.