Historii opowiedzianej w „Lordzie z planety Ziemia” nie da się w zasadzie streścić w kilkunastu zdaniach – tyle jest w tej trylogii wątków, tak bogaty i różnorodny jest wszechświat stworzony przez Łukianienkę. Siergiej, przemierzając kosmos, spotyka przedstawicieli najróżniejszych ras; raz po raz autor zaskakuje nas radykalnymi zwrotami akcji. Nie sposób nudzić się z książką Łukianienki w ręce – ale do tego Rosjanin nas już przyzwyczaił. Lektura „Lorda…” po raz kolejny stawia przed czytelnikiem pytanie: cóż tak fascynującego jest w prozie autora „Gwiezdnego Cienia”? Bo przecież trudno uznać jego utory za szczególnie nowatorskie.
Wszechświat jak wioska globalny
[Siergiej Łukianienko „Lord z planety Ziemia” - recenzja]
Historii opowiedzianej w „Lordzie z planety Ziemia” nie da się w zasadzie streścić w kilkunastu zdaniach – tyle jest w tej trylogii wątków, tak bogaty i różnorodny jest wszechświat stworzony przez Łukianienkę. Siergiej, przemierzając kosmos, spotyka przedstawicieli najróżniejszych ras; raz po raz autor zaskakuje nas radykalnymi zwrotami akcji. Nie sposób nudzić się z książką Łukianienki w ręce – ale do tego Rosjanin nas już przyzwyczaił. Lektura „Lorda…” po raz kolejny stawia przed czytelnikiem pytanie: cóż tak fascynującego jest w prozie autora „Gwiezdnego Cienia”? Bo przecież trudno uznać jego utory za szczególnie nowatorskie.
Siergiej Łukianienko
‹Lord z planety Ziemia›
Przed niespełna dwoma laty Amber opublikował pierwszą w Polsce powieść Siergieja Łukianienki – pierwszy tom dylogii „Linia marzeń”. Mało kto spodziewał się wtedy, że autor tak szybko podbije serca miłośników literatury sf nad Wisłą. Dzisiaj zagorzali czytelnicy Rosjanina mogą mieć w rękach już dziesięć jego powieści – nie licząc „Krzątaniny w czasie”, włączonej do poświęconej braciom Strugackim antologii „Czas uczniów”; zapewne z niecierpliwością oczekują na kolejne. A te zapowiadane są na nadchodzący rok zarówno przez Amber, jak i Książkę i Wiedzę. Pojawiły się już nawet głosy, że rynek został przesycony Łukianienką; z drugiej strony, skoro jest podaż, jest też zapewne i popyt. Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku. Wydawnictwa starają się oczywiście zdyskontować popularność Łukianienki, wychodząc, jak sądzę, z założenia, że Rosjanin przeżywa właśnie w Polsce swoje przysłowiowe „pięć minut”. Musimy zdać sobie sprawę z faktu, że otrzymujemy do rąk nie żadne „popłuczyny” czy szpargały wyciągnięte z dna szuflady autora „Labiryntu odbić”, lecz pełnoprawne powieści – opublikowane już jakiś czas temu na rosyjskim rynku.
Do tej pory znaliśmy Łukianienkę głównie jako autora dylogii, natomiast „Lord z planety Ziemia” jest pierwszą w jego dorobku… trylogią. Na całość składają się bowiem trzy pokaźnych rozmiarów nowele – czy też mikropowieści – rozstrzygnięcie tego problemu pozostawię teoretykom literatury. Są to: „Warto umrzeć za księżniczkę”, „Planeta, której nie ma” (obie wydane oryginalnie w roku 1994) oraz „Szklane morze”, dopisane dwa lata później. Łączą je postacie głównych bohaterów oraz wykreowany przez pisarza wszechświat, w którym przyszło im żyć. „Lord…” to typowa space opera, która powinna przypaść do gustu zwłaszcza tym, którzy z wypiekami na twarzy wertowali strony cyklów „Linia marzeń” – „Imperatorzy iluzji” oraz „Zimne błyskotki gwiazd” – „Gwiezdny Cień”. Tytułowy bohater „Lorda…”, dwudziestoparolatek z Ałma-Aty imieniem Siergiej (powieści powstawały w czasach, kiedy Łukianienko był jeszcze mieszkańcem stolicy Kazachstanu), przypomina pod wieloma względami bohaterów tych dylogii – Keya Dutcha i Piotra Chrumowa. Znacznie bliżej mu jednak do tego drugiego: nie dość, że obaj są Rosjaninami, to na dodatek niemalże równolatkami. Podstawowa różnica: Chrumow żyje w przyszłości, natomiast Siergiej to typowo rosyjski „produkt” naszych czasów. Mimo młodego wieku – weteran wojen na Kaukazie, prowadzonych pod auspicjami Wspólnoty Niepodległych Państw. Trochę zagubiony, nie może znaleźć ani pracy, ani swego miejsca w życiu; rozgoryczony, kręcący się gdzieś po opłotkach światka przestępczego. Tyle że i on zostaje wrzucony w przyszłość – w idealizowany już przed paroma dekadami przez Strugackich „XXII wiek”. Siergiej staje się w ten sposób „bohaterem z przypadku”. Szybko odnajduje się jednak w tej zupełnie nowej roli. A do bohaterskich czynów pchają go w równej mierze awanturnicza natura, co uczucie do zapoznanej kilka lat wcześniej nastolatki, która – ku jego ogromnemu zdziwieniu – okazuje się być księżniczką planety Tar.
Pierwszy tom trylogii, czyli „Warto umrzeć za księżniczkę”, to historia walki o odzyskanie panowania nad Tarem przez jej prawowitych władców. W walkę tę całkowicie przypadkowo wplątany zostaje Siergiej, co „zawdzięcza” zawiłej procedurze wyboru męża dla następczyni tronu. By nie zawieść księżniczki, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia (ach, ta słowiańska dusza!), musi stoczyć pojedynek z niezwykle przebiegłym władcą Federacji Guarów, Shorreyem Manhemem. Teoretycznie Siergiej stoi na straconej pozycji, ale – jak się okazuje –sprzyja mu nie tylko wyjątkowe szczęście (i przyjaciele, których szybko zdobywa), lecz również tajemnnicze siły i broń Siewców – przedstawicieli cywilizacji, która na Tarze postrzegana jest niemal jako boska. Ostateczne starcie pomiędzy Rosjaninem a Shorreyem rozgrywa się na terytorium Świątyni, którą Siewcy wybudowali niegdyś na planecie (nie tylko zresztą tej, ale i wielu innych w całym wszechświecie). Zwycięstwo nad Manhemem nie jest jednakże równoznaczne ze zdobyciem ręki księżniczki; prawo Taru zabrania bowiem uczynienia następcą tronu człowieka pochodzącego z nieznanej nikomu planety. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie szuka Siergiej w tomie drugim – zatytułowanym dość adekwatnie: „Planeta, której nie ma”. Wraz z grupą wiernych przyjaciół – Taryjczykami Ernadem i Lansem, kosmicznym zawadiaką i oszustem Redrakiem Sholdry z planety Dalyedo oraz Klenijczykiem Aler-Ilem – Rosjanin spróbuje odnaleźć zaginioną (a raczej: ukrytą) we wszechświecie planetę. Musi się spieszyć, albowiem ku Ziemi sunie potężny statek „Biały Raider”, dowodzony przez przywódców pewnej sekty pragnącej zniszczyć naszą planetę. Powrót na ojczystą planetę pozwoli też Siergiejowi odkryć tajemnicę Siewców. Tajemnicę, poznanie której skłoni go – już w tomie trzecim, pt. „Szklane morze” – do opowiedzenia się po ich stronie w potyczce z cywilizacją Fangów.
Historii opowiedzianej w „Lordzie…” nie da się w zasadzie streścić w kilkunastu zdaniach – tyle jest w tej trylogii wątków, tak bogaty i różnorodny jest wszechświat stworzony przez Łukianienkę. Siergiej, przemierzając kosmos, spotyka przedstawicieli najróżniejszych ras; raz po raz autor zaskakuje nas radykalnymi zwrotami akcji. Nie sposób nudzić się z książką Łukianienki w ręce – ale do tego Rosjanin nas już przyzwyczaił. Lektura „Lorda…” po raz kolejny stawia przed czytelnikiem pytanie: cóż tak fascynującego jest w prozie autora „Gwiezdnego Cienia”? Bo przecież trudno uznać jego utory za szczególnie nowatorskie. Wiele pomysłów zapożyczył Łukanienko od innych: a to od braci Strugackich, a to od Philipa Dicka, a to wreszcie z filmowych „Gwiezdnych wojen” – miecze płaszczyznowe, którymi posługują się bohaterowie Łukianienki, to przecież nic innego, jak udoskonalona wersja mieczów świetlnych wymyślonych przez George’a Lucasa! Moja odpowiedź? Punkt widzenia autora, jego rosyjskość. Większość książek Łukianienki to także swoista rozprawa z przeszłością Rosji – Związkiem Radzieckim i tym, co pozostało po nim w świadomości współczesnych Rosjan. Nie bez powodu powieściowy Siergiej, rzucony w wir wydarzeń, które notabene już się rozegrały – wiek XX jest bowiem w „Lordzie…” już przeszłością – ze wszystkich sił walczy z determinizmem, stanowiącym jeden z głównych wyznaczników ideologii marksistowsko-leninowskiej. Ta walka to przede wszystkim potyczka o wolność psychiczną jednostki, o możliwość podejmowania decyzji, choćby nawet i błędnych. Chcąc nie chcąc, zahacza tu Łukianienko o tematykę teologiczną, a opowiedzenie się po stronie indeterminizmu wykluczającego fatalizm prowadzi Siergieja do przeciwstawienia się Bogu. Czy raczej bogom, których początkowo uosabiają Siewcy, a następnie jeszcze bardziej tajemniczy i budzący grozę Obojętni. Orężem w tej walce staje się – dość nieoczekiwanie – „Księga Gór” biblia roaderów opublikowana na Ziemi w XXI wieku. Pomysł na ten wątek zaczerpnięty został zapewne z „Człowieka z wysokiego zamku”, gdzie bohaterowie, poszukując odpowiedzi na dręczące ich problemy, posługują się starożytną chińską Księgą Zmian – „I Ching”.
„Lord…”, podobnie jak inne książki Rosjanina, łączy w sobie zalety znakomitego czytadła i dzieła z przesłaniem. Daleko mu wprawdzie do poziomu filozoficznych arcydzieł Stanisława Lema czy braci Strugackich; nie da się jednak ukryć, że wyrasta z podłoża, które oni nawieźli. W jednym jednak na pewno Łukianienko przerósł swoich literackich mistrzów – w rozmachu budowanych przez siebie fabuł. Trylogia (uwaga ta tyczy się zresztą również pozostałych space-oper Rosjanina) nie ogranicza się do jednego tylko świata czy jednej cywilizacji. Nie bawiąc się w żmudne i nużące opisy, autor „Zimnych błyskotek gwiazd” przekazuje nam sporą wiedzę na temat całego uniwersum; wyrazistość bohaterów i ich ojczystych planet sprawia, iż ów potężny wszechświat staje się dla nas niczym więcej aniżeli… „globalną wioską”. Po odłożeniu powieści na półkę, wpatrując się w niebo, możemy przyłapać się na tym, iż w którejś z odległych gwiazd dostrzeżemy Tar, Shedmon, Klen, Ar-Na-Tin czy Somat. Czy może spotkać pisarza większe wyróżnienie…?