W legendarnym Studiu Filmów Rysunkowych w Bielsku Białej powstawały uwielbiane przez dzieci (i dorosłych) filmy – między innymi te z serii „Bolek i Lolek” czy „Reksio”. Książka „Królowie bajek” opowiada o losach twórców związanych z tym miejscem. Aż trudno uwierzyć, ile smutnych historii kryje się za barwnymi, kolorowymi „dobranockami” dla najmłodszych.
Rodzina
[Leszek K. Talko, Karol Vesely „Królowie bajek” - recenzja]
W legendarnym Studiu Filmów Rysunkowych w Bielsku Białej powstawały uwielbiane przez dzieci (i dorosłych) filmy – między innymi te z serii „Bolek i Lolek” czy „Reksio”. Książka „Królowie bajek” opowiada o losach twórców związanych z tym miejscem. Aż trudno uwierzyć, ile smutnych historii kryje się za barwnymi, kolorowymi „dobranockami” dla najmłodszych.
Leszek K. Talko, Karol Vesely
‹Królowie bajek›
„Studio Filmów Rysunkowych w Katowicach poszukuje zdolnych rysowników do działu filmów rysunkowych”, taki anons pojawił się w „Trybunie Robotniczej” w lipcu 1947 roku. Tak zaczęła się niezwykła historia wytwórni. Rozwijającej się na przekór komunistycznym realiom (choć jak najbardziej w zgodzie z władzami), odnoszącej sukcesy branżowe na świecie, a przede wszystkim – podbijającej dziecięce serca powstającymi tam filmami rysunkowymi. Pierwszym szefem Studia był Zdzisław Lachur, pasjonat animacji. Zainspirowany pełnometrażową produkcją Walta Disneya „Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków” (z 1938 roku) marzył, aby i w Polsce mogły powstawać podobne rzeczy.
Jak świetnie wiemy – powstawały, choć to już oczywiście późniejsza historia Studia w Bielsku-Białej. Za sprawą ogłoszenia do zespołu zgłosili się zdolni młodzi ludzie, którzy później stali się sławni i stanowili jego trzon przez wiele lat. Wielu z nich miało w swoim życiorysie epizod służenia w hitlerowskim Wehrmachcie z racji tego, że byli Ślązakami, których wcielano do wojska bez pytania się kogokolwiek o zdanie. Po wojnie uchodzili za „niepewny” element, ale działalność Studia (poparta piarowskimi talentami Lachura) sprawiła, że władze patrzyły na ich życiorysy przez palce.
Po jakimś czasie przyszedł czas na wyprowadzkę z Katowic, zmieniały się realia i trzeba było pomyśleć o innym „zakotwiczeniu” w sieci partyjno-państwowych zależności. Dlaczego Bielsko-Biała? Tego nie chcę zdradzać, ale mogę tylko powiedzieć, że przyczyna przeniesienia się to tej miejscowości okazała się tak zaskakująca, jak i w gruncie rzeczy prosta. I opisana nie bez poczucia humoru.
Tak powstała sławna rodzina Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej; nazwiska jej członków pojawiały się w czołówce każdego filmu rysunkowego. Kto ich nie znał? Władysław Nehrebecki, Alfred Ledwig, Lechosław Marszałek, Otokar Balcy, Alojzy Mol i wielu innych… Pracownicy wraz ze swoimi małżonkami i dziećmi zajęli wyznaczoną siedzibę: tam mieszkali i pracowali. Zacieśniły się więzi, do czego przyczyniły się z pewnością niedostatki lokalowe. Później jednak będzie tak jak w prawdziwej rodzinie: wybuchną spory i niesnaski, trwające w zasadzie do dzisiaj i przenoszące się na kolejne pokolenia.
Z początku wcale nie myślano o najmłodszej publiczności, bowiem pierwszymi produkcjami były filmy propagandowe kierowane do kin. Dopiero później, gdy rozwijała się telewizja, pomyślano o produkcjach dla dzieci. Trudności sprawiały przede wszystkim problemy techniczne. Rysowników ratowała… jedna amerykańska książka, poświęcona tajnikom animacji, będąca w posiadaniu Władysława Nehrebeckiego. I nie szkodzi, że nikt w zespole nie znał wtedy języka angielskiego.
Gdy powstawał serial „Bolek i Lolek”, nadal było jak w rodzinie: nikt nie zaprzątał sobie głowy w ustalaniu, kto i na ile przyczynił się do stworzenia postaci obu chłopców. Wszyscy pracowali na wspólny sukces. Do czasu, gdy przyszedł czas na uznanie praw autorskich – wtedy, jak to nieraz w rodzinie, jej członkowie się skonfliktowali i weszli na drogę sądową, choć w drobiazgowym postępowaniu i tak nie udało się wszystkiego dokładnie ustalić.
Leszek K. Talko oraz Karol Vesely zmierzyli się z tematem-rzeką – a efekt ich wysiłku jest znakomity. Pokazali przede wszystkim historię Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku Białej jako instytucji, działającej w realiach komunistycznych i miejsca, które miało to coś, co nazywa się „genius loci”. Jak można wywnioskować na podstawie lektury, Studio było w pewnym sensie uprzywilejowane z tej racji, że dostarczało ono Polsce zysków w zachodniej walucie. Produkowano tutaj nie tylko kreskówki dla dzieci, ale ambitne, artystyczne animacje. Filmy rysunkowe były sprzedawane do innych krajów, a wytwórnia zdobywała także (nierzadko dewizowe) nagrody na branżowych festiwalach. Jednocześnie udało się autorom pokazać każdego członka filmowego zespołu jako indywidualność, osobę z własną życiową drogą, choć oczywiście najwięcej tu informacji, do jakiego stopnia każda z nich przyczyniła się do sukcesu Studia z Bielska-Białej.
I te opowieści o ludziach okazują się najbardziej zaskakujące, przede wszystkim z tej racji, że są one w wielu przypadkach przejmujące. Jak wspomniałam, zespół tworzył rodzinę, a w niej działy się rzeczy dramatyczne, i w dodatku było ich tyle, że wystarczyłoby na telenowelę o rodzinnym klanie, w której może wydarzyć się, co tylko przyjdzie reżyserom do głowy. Przykładem, niestety, najsmutniejszym jest postać Lechosława Marszałka, twórcy i reżysera „Reksia”. Zbyt późno odkryto, że ten chorobliwie ambitny perfekcjonista, skłócony z większością zespołu, pisząc kolejne odcinki przygód uwielbianego pieska – tak naprawdę pokazuje w nim siebie. Dowodem na to był scenariusz ostatniego odcinka. Autorzy jednak umiejętnie rozłożyli akcenty: tekst książki nigdzie nie nabiera sensacyjnego zabarwienia, są to przede wszystkim pełne szczegółów portrety ludzi współtworzących jedyną w swoim rodzaju instytucję oraz opisy ich uwikłań. Sylwetki są nakreślone wnikliwie, z delikatnością i dziennikarską rzetelnością.
Szczególnie przygnębiające są ostatnie rozdziały książki. Te o końcowych latach Studia, gdy nadszedł przełom roku 1989, a wraz z nim – rozpaczliwe próby pracowników, aby utrzymać się na powierzchni burzliwego wolnego rynku. W zalewie produkcji z Zachodu nasze rodzime filmy powoli odchodziły w zapomnienie. Każdego witano w wytwórni z nadzieją: może będzie to ktoś, kto zaoferuje zlecenia i skutecznie oddali kłopoty? Pojawili się nawet wysłannicy studia Hanna-Barbera… Zakończenie historii słynnego Studia Filmów Rysunkowych z Bielska Białej, niestety, znamy.
Książkę „Królowie bajek” czyta się jednym tchem, tyle tutaj historii, anegdot, wspomnień. Do dawnych lat i atmosfery dziecięcych dobranocek pomagają nam wrócić także fotosy z wielu filmów animowanych produkowanych w Bielsku Białej. Aż trudno sobie wyobrazić, że za ich barwną beztroską kryją się w niejednym przypadku dramatyczne i smutne losy, które przypadły w udziale ich twórcom. Jak się okazuje, żadna rodzina, nawet królewska, nigdy nie jest wolna od smutków i życiowych kłopotów.