W poniedziałek 8 lutego przypada sto dziesiąta rocznica urodzin Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego; dobrze się więc składa, że w jej okolicach możemy napisać o kolejnej książce mistrza polskiej „powieści milicyjnej”. Tym razem – zgodnie z chronologią – kolej pada na wydaną w 1979 roku mniej znaną „Pastę do zębów”. Bez udziału majora Stefana Downara, za to z sympatyczną i inteligentną porucznik Anną Majewską, pierwszą tego typu bohaterką w twórczości warszawskiego, choć rodem z Kielc, prozaika.
PRL w kryminale: Gdy myjesz zęby… wszystko zdarzyć się może
[Zygmunt Zeydler-Zborowski „Pasta do zębów” - recenzja]
W poniedziałek 8 lutego przypada sto dziesiąta rocznica urodzin Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego; dobrze się więc składa, że w jej okolicach możemy napisać o kolejnej książce mistrza polskiej „powieści milicyjnej”. Tym razem – zgodnie z chronologią – kolej pada na wydaną w 1979 roku mniej znaną „Pastę do zębów”. Bez udziału majora Stefana Downara, za to z sympatyczną i inteligentną porucznik Anną Majewską, pierwszą tego typu bohaterką w twórczości warszawskiego, choć rodem z Kielc, prozaika.
Zygmunt Zeydler-Zborowski
‹Pasta do zębów›
Tak jak postać majora Stefana Downara wcale nie musiała być gwarancją artystycznego sukcesu (czego dowodzą chociażby „
Złoty centaur” i „
Kardynalny błąd”, a nade wszystko „
Dziewczyna w męskiej koszulce”), tak samo fakt jego nieobecności na kartach książki nie musiał zwiastować porażki (o czym przekonują dobitnie „
Brat Mikołaja”, względnie „
Krzyżówka z «Przekroju»”). Choć bez cienia wątpliwości można obstawiać, że zdecydowana większość czytelników, sięgając po kolejną powieść kryminalną autorstwa Zygmunta Zeydlera-Zborowskiego, liczyła mimo wszystko na to, że słynny oficer Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej pojawi się w niej, nawet jeżeli tylko na drugim planie (jak to było na przykład w „
Alicji nr 3”). Cóż, ci, którzy w 1979 roku kupili bądź pożyczyli z biblioteki – wydaną w serii Iskier „Klub Srebrnego Klucza” – „Pastę do zębów”, musieli przeżyć rozczarowanie. Całkiem prawdopodobne jednak, że po lekturze byli też zaintrygowani, ponieważ po raz pierwszy główną bohaterką dzieła warszawskiego pisarza była pani oficer – porucznik Anna Majewska.
Wczytując się uważnie w pierwsze rozdziały „Pasty do zębów”, można odnieść wrażenie, że… skądś to już znamy. Może to absolutny przypadek, a może Zeydler-Zborowski rzeczywiście inspirował się historiami sprzed lat. W jednym przypadku w rachubę wchodziłby nawet ewentualny autoplagiat: mam tu na myśli dość zaskakującą zbieżność wątku dotyczącego chirurga Pawła Majewskiego z opisanym w „gazetowcu” zatytułowanym „
Szantaż” (1963-1964) chirurgiem Pawłem Szrotem (ba! nawet imię bohatera jest takie samo). W drugim przypadku postacią wywołującą skojarzenia jest tajemniczy „profesor” Aleksander Mortinber, który przypomina granego przez Kazimierza Rudzkiego Zenona Aksamitowskiego z filmu Stanisława Różewicza „Głos z tamtego świata” (1962). Na szczęście nawet jeżeli pisarz świadomie wykorzystał oba motywy, to potraktował je jedynie jako punkt wyjścia, a następnie twórczo rozwinął.
O Mortinberze krążą w Warszawie legendy. On sam, choć zaprzecza jakoby był profesorem, przekonuje, że medycynę studiował w Wiedniu. Nigdy jednak nie praktykował, nie pociągało go to; wolał podróżować po świecie i zgłębiać tajniki filozofii Wschodu. Przez dwadzieścia lat mieszkał w tybetańskim klasztorze, a następnie pięć lat spędził w Indiach. Tam właśnie zdobył nadzwyczajne umiejętności, a w zasadzie tajemną wiedzę, dzięki której teraz może pomagać ludziom cierpiącym na ciężkie, a nawet nieuleczalne choroby. Robi to, skupiając pozytywną energię i myśląc o nich intensywnie w czasie, kiedy przechodzą oni skomplikowane operacje. Co ważniejsze, nie bierze za to żadnych pieniędzy dla siebie. Prosi jedynie o dokonanie wpłaty na konto organizacji czy też bractwa, do którego należy i dzięki któremu posiadł nadprzyrodzone zdolności. Wystarczy – bagatela – tysiąc dolarów. Nie jest to mało, ale gdy w rachubę wchodzi zdrowie i życie bliskich, kto będzie się targował czy odmawiał. Na pewno nie dziennikarka Krystyna Sowińska, której córeczka Małgosia ma mieć niebawem operację serca. Mimo że kobieta jest od lat zdeklarowaną ateistką i nie wierzy, a przynajmniej do tej pory nie wierzyła, w tego typu brednie – poddaje swój światopogląd rewizji. Chodzi przecież o jej jedyne dziecko!
Operacja ma zostać przeprowadzona w klinice profesora Kopińskiego, w której jako chirurg pracuje Paweł Majewski, którego żona – wspomniana już powyżej porucznik MO Anna Majewska – jest bliską przyjaciółką Sowińskiej. Krystynie bardzo też zależy na tym, aby Paweł był obecny w czasie operacji. Tymczasem nad zdolnym chirurgiem zaczynają się zbierać ciemne chmury. Personel szpitala coraz częściej plotkuje na temat jego relacji z piękną salową Dorotą Barańską, z którą kiedyś łączył go zresztą ognisty romans, a która od niedawna pracuje w tej samej co Paweł placówce. Plotki docierają nawet do dyrektora, co szczególnie martwi Majewskiego. Wszak ma żonę, na dodatek milicjantkę w wydziale dochodzeniowym – przed kimś takim trudno cokolwiek ukryć na dłuższą metę. Wybawieniem od poważnych problemów stają się kłopoty innych. Jakiś czas później umiera bowiem, mieszkająca na co dzień w Anglii, kuzynka Barańskiej, Elżbieta Burns, która przyjechała do ojczyzny i zatrzymała się w warszawskim mieszkaniu Doroty. W tym samym czasie właścicielka zwolniła się na miesiąc z pracy, aby zaopiekować się starą i ciężko chorą matką docenta Grabowskiego. Jako że docent wyjechał właśnie za granicę, Barańska zamieszkała w jego domu, aby swą podopieczną mieć cały czas na oku. W chwili śmierci Burns nie było jej więc w mieszkaniu.
Ale czy to coś zmienia? Zwłaszcza gdy okazuje się, że Elżbieta otruła się cyjankiem potasu, który znajdował się w tubce z pastą do zębów. Na dodatek został wciśnięty w taki sposób, że znajdował się na samym jej końcu. Co doprowadza prowadzącego początkowo śledztwo kapitana Władysława Motycza do wniosku, że zabójcy zależało na tym, aby Burns zmarła dopiero po powrocie do Anglii. Gdyby tubka nie pękła i kobieta nie wzięła na szczoteczkę pasty, która tym sposobem wybiła z opakowania – tak zapewne by się stało. A że całe to zdarzenie rozegrało się w mieszkaniu Barańskiej, na dodatek ustalono, że w przypadku śmierci Elżbiety to właśnie Dorota odziedziczyłaby spory majątek po mieszkającej w Krakowie ponad osiemdziesięcioletniej krewnej – sprawstwo wydaje się oczywiste. Przekonany o niewinności swej dawnej kochanki i mający wobec niej wyrzuty sumienia Paweł Majewski prosi żonę o to, aby przyjrzała się całej sprawie. Anna nie odmawia, licząc przy okazji na to, że pozwoli jej to podreperować nieco nadwątlone więzi małżeńskie. A kiedy kapitan Motycz ,jej kolega z pracy, ulega wypadkowi – przejmuje ona całość dochodzenia.
Pytań jest wiele: Skoro, jak twierdzi sama Barańska, nie zabiła kuzynki, to dlaczego nie współpracuje z milicją? Jakie jest jej prawdziwe źródło dochodów, bo nikt z funkcjonariuszy nie wierzy, że z pensji salowej stać ją na luksus, w jakim żyje? Po co tak naprawdę Burns przyjechała do Polski i co ukryła w dworcowej skrytce? Czy w grę wchodzą sprawy szpiegowskie, czy zwykłe osobiste porachunki? A od siebie dodam: Jak udało się zabójcy wpakować taką truciznę jak cyjanek potasu na samo dno tubki? Nie, żebym chciał spróbować, ale nie daje mi to spokoju… Mimo że akcja powieści kręci się wokół jednej sprawy, wątków pobocznych jest mnóstwo. Na szczęście Zeydlerowi-Zborowskiemu wszystkie udaje się logicznie powiązać, choć miejscami wymaga to od niego niemałej ekwilibrystyki. Zwłaszcza gdy w pewnym momencie ponownie wprowadza na arenę „profesora” Mortinbera. I choć akurat ten epizod wypada najmniej wiarygodnie, to jednak w końcu lat 70. mógł wydawać się atrakcyjny. Wszak to właśnie w tym czasie wielką sławę w Polsce zyskał bioenergoterapeuta i uzdrowiciel Clive Harris.
Co do pakowania do tubki. O ile dobrze pomnę za komuny pasta była w tubkach z folii aluminiowej. Wyobrażam sobie to tak:
- odciąć cienki pasek na samym końcu tubki na łączeniu
- wygrzebać nieco zawartości i zastąpić zatrutą
- oczyścić folię, złożyć i sprasować jakimś narzędziem (nie wiem tylko, czy na zimno by wystarczyło)
- dla niepoznaki można tę końcówkę dodatkowo mocno zwinąć "w ślimaka"(tak u mnie w domu robiono, w miarę jak się pasta zużywała), to by też dodatkowo zabezpieczało przed wyciekiem w razie ewentualnego rozszczelnienia