Proza R. A. Lafferty’ego, choć czasem nie najłatwiejsza w odbiorze, jest zdecydowanie warta przypomnienia. „Najlepsze opowiadania” ukazują też oczywistą prawdę, że science fiction to raczej literatura krótkich form niż powieści, a także niesamowitych pomysłów, ukazujących świat z innej perspektywy, kwestionującej antropocentryzm.
Klasyka fantastyki outsiderskiej
[R.A. Lafferty „Najlepsze opowiadania” - recenzja]
Proza R. A. Lafferty’ego, choć czasem nie najłatwiejsza w odbiorze, jest zdecydowanie warta przypomnienia. „Najlepsze opowiadania” ukazują też oczywistą prawdę, że science fiction to raczej literatura krótkich form niż powieści, a także niesamowitych pomysłów, ukazujących świat z innej perspektywy, kwestionującej antropocentryzm.
R.A. Lafferty
‹Najlepsze opowiadania›
R. A. (Raphael Aloysius) Lafferty (1914-2002) nie należy do najlepiej znanych i często tłumaczonych w Polsce autorów, choć fani kojarzyć mogą go z antologii „Rakietowe szlaki” czy „Drogi do science fiction”. Cieszy zatem zbiór zawierający najlepsze utwory, tym bardziej, że jest to rzecz względnie świeża, wydana w USA w 2019 roku. W zbiorze mamy dwadzieścia dwa opowiadania, ale np. „Najdłuższego obrazu świata” z „Kroków w nieznane” brak.
Każde z opowiadań poprzedzone jest wstępem, a niektóre nawet posłowiem. Ich autorzy to same sławy pisarskiego świata, wyrażające się o Laffertym w samych superlatywach. Znajdziemy tu takie nazwiska jak Robert Silverberg, Samuel R. Delany, Neil Gaiman, Michael Swanwick, Nancy Kress, Connie Willis, John Scalzi czy Jeff Vandermeer. Jest też Harlan Ellison, którego przedmowa jest przedrukiem z „Niebezpiecznych wizji”.
Pochodzącego z Oklahomy R.A. Lafferty’ego wyróżnia późny debiut – zaczął pisać w wieku 45 lat, pierwsze opowiadanie ukazało się w 1960 roku. Zadaje to kłam tezie, że w fantastyce debiutuje się za młodu. Nie miał też ukończonych studiów. Był katolikiem i… alkoholikiem („W młodości picie ograniczało moją kreatywność” – słowa Lafferty’ego. „Po środowisku krążyły opowieści o jego alkoholowych ekscesach na konwentach SF” – słowa Samuela R. Delany’ego). W latach 1960-1984 napisał dwieście opowiadań i dwanaście powieści, zgarnął Hugo i kilka nominacji oraz zdobył oczywiście uznanie krytyków. Nic dziwnego – jego proza niesamowicie dojrzała i przemyślana, a pod względem konstrukcji niemal barokowo wyrafinowana. Niektóre opowiadania to gotowe koncepcje całych alternatywnych uniwersów – a Lafferty zadowalał się kilkunastostronicowym króciakiem.
Co prawda twórczość Lafferty’ego klasyfikuje się jako fantastykę naukową, ale daleko jej do naukowej ortodoksyjności. Mnóstwo w niej postmodernistycznych, wyrafinowanych gier literackich i oryginalnych konceptów (strategie pisarskie i typ wyobraźni przypominały mi trochę „Opowiadania bizarne” Tokarczuk). W posłowiu do każdego opowiadania mamy próby określenia, co właściwie stanowi istotę pisarstwa Lafferty’ego – surrealizm, prekursorska new weird, filozoficzne bajki dla dorosłych, humor czy szkatułkowość narracji. A może „wrażenie obcowania z czymś mitycznym” i częste umieszczanie zwykłych ludzi jako bohaterów utworów – tu cytuję notkę z „Rakietowych szlaków”. Neil Gaiman sytuuje go gdzieś pomiędzy Gene’em Wolfe’em a Flannem O’Brianem – humor, surrealizm i chrześcijaństwo tworzące jedyne w swoim rodzaju literackie danie.
Sama fantastyka służy Lafferty’emu często do konkretyzowania metafor (co wedle Ursuli K. Le Guin stanowi podstawową cechę literatury fantastycznej), np. przeszłości obecnej w teraźniejszości w „Dziewięciuset prababkach”. Lafferty lubi się bawić słowem i perspektywami narracyjnymi, korzysta z mitów i literatury (trawestując mit o Orfeuszu i Eurydyce w „Dziwopalcach” czy umieszczając Williama Morrisa w roli bohatera w opowiadaniu „Świat jako wola i tapeta”). Zamiast naukowej jednoznaczności charakterystycznej dla SF znajdziemy tu raczej pochwałę tajemnicy, niedopowiedzenia. To wręcz „fantastyka antynaukowa”, gdzie patrzy się z sympatią na różne dziwne teorie typu Wielka Stopa czy Atlantyda i kpi z scjentystycznego zadzierania nosa („Ani wysp z wapienia”). Dodajmy do tego umiejętność gry na emocjach, wręcz wywoływania wstrząsów emocjonalnych, czemu służą też szokujące, pozbawione „obowiązkowego” happy endu, puenty („Podróż w blaszanej puszce” tu bodaj najlepszym przykładem).
Najbardziej przebojowe opowiadania to „Kraina wielkich koni” znane z „Niebezpiecznych wizji” o oddanym przez Obcych „kawałku ziemi” (czy raczej Ziemi) i Romach z całego świata, którzy poczuli „zew ojczyzny” i wracają wreszcie „do siebie”. Niesamowita (i przezabawna) jest „Nudna wtorkowa noc”, metafora ultraszybkich przemian cywilizacyjnych w naszej epoce, wręcz antycypująca dzisiejsze czasy, które przyspieszyły jeszcze bardziej. „Królowa międzymiastowa” to niesamowita wizja alternatywnej historii bez samochodów, napisana w taki sposób, że sami ulegamy sile argumentów przekonujących nas, dlaczego automobile musiały stać się ślepą uliczką technologicznej ewolucji. W „Seledynowych duchach lat 70. XIX wieku” dostajemy alternatywną historię telewizji, w której oglądanie wpływa na kształt widowisk zyskujących na jakości z każdym kolejnym seansem. W „Tak się krzyżuje szyki Karolowi Wielkiemu” autor krąży wokół historycznych „zwrotnic czasu”: czy w epoce Karola Wielkiego możliwa była pokojowa więź z cywilizacją islamu (czy wygrana bitwa pod Roncesvalles przyspieszyłaby renesans o kilkaset lat?). Albo – jak potoczyłyby się dzieje filozofii europejskiej (i świata), gdyby Williama Ockhama z jego sławną brzytwą bardziej doceniono w jego czasach?
Niesamowitą pochwałę nieprzystosowania, nieidealności znajdziemy w nagrodzonej Hugo „Matce Euremy”. Pada tu śmiała teza, że pierwszym ludzkim wynalazkiem była kula służąca do podpierania się (!). Można w docenianiu różnego rodzaju outsiderów, nieprzystosowanych i pogardzanych widzieć echa chrześcijaństwa Lafferty’ego. Aczkolwiek tutaj puenta tego opowiadania odwraca je właściwie o sto osiemdziesiąt stopni.
Dla odmiany taka „Podróż w blaszanej puszce” jest bardzo w duchu Tokarczuk, pełna empatii dla innych istot, niekoniecznie homo sapiens. Znajdziemy też sympatię dla rdzennych Amerykanów („Wąska dolina”) czy emigrantów. W „Dawno zapomnianej stopie” mamy kpinę z „jedności ze wszechświatem”, która czeka nas po śmierci. Znów kłania się raczej chrześcijaństwo z jego naciskiem na personalizm niż Daleki Wschód?
W pamięci został mi też piękny pomysł nauki wolnego (nie szybkiego) czytania ze „Szkoły podstawowej u Camiroich” – szybkość oznacza tu pobieżność i jest gwarancją, że niczego nie zapamiętamy. Albo koncept złóż geologicznych pokazujących przyszłość w „Boomer Flats”. Jeśli wynalazki, to takie, które nawet nie stały obok Verne’a, takie jak znikacz (chłopiec ze znikaczem w ręku doprowadza do małomiasteczkowej apokalipsy w „Siedmiu strasznych dniach”) czy maszyny-protezy wszystkiego, łącznie z myśleniem, w „Matce Euremy”. Albo misie (Obcy) żywiący się ideami (dosłownie!) w „Planecie złodziejskich misiów”. Opowiadania wręcz kipią od pomysłów.
Proza Lafferty’ego, choć czasem nie najłatwiejsza w odbiorze, jest zdecydowanie warta przypomnienia. Ukazuje też wcześniej oczywistą prawdę, że science fiction to raczej literatura opowiadań niż powieści, a także niesamowitych pomysłów, ukazujących świat z innej perspektywy, kwestionującej antropocentryzm. Nonszalanckie traktowanie pierwiastka „science” w „science fiction” jednych zniechęci, innych zachęci, ale to nie ortodoksja naukowa stanowi o sile tej prozy. To kolejny, po Harlanie Ellisonie, wybitny pisarz, którego wydana w Polsce antologia opowiadań najlepszych tylko zaostrza apetyt na więcej.
świetne opowiadania, zwariowane nieco :)